Литмир - Электронная Библиотека
A
A
* * *

Szef Wydziału Historii Uniwersytetu Ottawskiego, profesor Dan Bready, był lekko szpakowatym pięćdziesięciolatkiem wyglądającym jak czterdziestolatek, i to on – dopiero on – rozbudził libido Klary, chociaż miał trzydzieści lat więcej niż ona. Ich pierwsze dialogi tyczyły poletka, które Klara Mirosz chciała uprawiać studiując. Oznajmiła, że z historii gatunku „homo sapiens” interesuje ją przede wszystkim półgatunek „femina sapientissima” alias „mulier sapientissima” , czyli genialne kobiety, które zasłużyły się dla ludzkości nie mniej niż mądrzy mężczyźni. Profesor spytał więc:

– Czy jest pani feministką?

– A czy pan ma coś przeciwko feminizmowi, profesorze?

– Nie, pytam gwoli porządku.

– Gwoli porządku odpowiem panu, iż nie jestem feministką, chociaż uważam, że gdyby faceci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby sakramentem już przed czasami Średniowiecza, a dzisiaj byłaby we wszystkich punktach globu prawem konstytucyjnym.

– Cóż, to zupełnie możliwe. Jestem tego samego zdania, panno Mirosc.

– Mirosz.

– Mi… Miroś… no cóż, pękam, to trudne. Czy nie możemy przejść na „ty” ? Jestem Dan.

– Okey, Dan, jestem Klara.

Inteligencja płciowa Dana Bready'ego, czyli hormonalna energia samczego sprytu – sprytu starzejącego się drapieżnika, który chce grasować, bo rutyna małżeńska wychodzi mu już nosem i ego kiśnie w nudnym łożu – kazała panu B. zaproponować Klarze wariantowy temat jej pierwszej pracy semestralnej, do wyboru dwie kwestie, obie tyczące głośnych dam, dwóch babskich ikon: twórczość Virginii Woolf lub twórczość Hannah Arendt. Łatwo przewidział, że Klara nie wybierze sławnej powieściopisarki – starczyło tylko bąknąć kilka zdań o „interesującym fenomenie antysemityzmu pani Woolf” . Przewidział również co z życia sławnej filozofki, socjolożki i politolożki najbardziej zainteresuje Klarę. Że nie będą to częściowo kultowe, a częściowo kontrowersyjne rozważania, które wielka dama filozofii XX stulecia poświęciła problemom totalitaryzmu, nacjonalizmu, rasizmu i rewolucji, bądź kondycji egzystencjalnej, degeneracji systemów politycznych, upadkowi autorytetów czy banalności zła. Ani miotanie się niezrównanej Hani między prawicowym konserwatyzmem a rebeliancką lewicowością, między teorią państwa a teorią narodu, między świętym Augustynem a Jaspersem, lub między grecką „polis” a obozem koncentracyjnym. Liczył, że Klara zainteresuje się głównie romansem młodziutkiej żydowskiej studentki filozofii z dużo starszym wykładowcą filozofii na jej uczelni – i trafił bez pudła.

Roku 1924, na niemieckim uniwersytecie w Marburgu, genialny filozof Martin Heidegger (żonaty ojciec dwóch synów) przyuważył początkującą studentkę, osiemnastoletnią pannę Arendt, i wziął jej czarne płomienne oczy tudzież resztę skarbów do łóżka. Zachowała się jego korespondencja miłosna, fragmentami wysublimowana łacińsko („Arno, volo ut usis”- „Kocham cię, pragnę, byś była” ), a czasami bardziej przyziemna literacko („Może byś wpadła jutro za kwadrans dziewiąta. Naciśnij dzwonek, kiedy zgaśnie światło w moim pokoju” ). Notabene – analogiczny melanż wyżyn i nizin dają listy Heideggera do innych jego młodziutkich uczennic (np. do Elisabeth Blochmann), które czarował swą charyzmą scjentyczną i genitalną. Duch chrześcijaństwa, tak silny filozoficznie w twórczości wielkiego goja lubiącego rozdziewiczać płonące chęcią żydowskie studentki, kwitował wokół ich związku, stąd doktorat dwudziestodwuletniej Hani nosi tytuł: „O pojęciu miłości u świętego Augustyna” i jest cały hołdem dla kochanka, który imponował jej bardzo. Przestał jej bardzo imponować, kiedy został sympatykiem Hitlera oraz członkiem NSDAP (1933). Wyfrunęła wtedy za ocean, by zdobywać sławę na uczelniach chicagowskich i nowojorskich. Ale nigdy nie przestała tkliwie myśleć o pierwszym kochanku.

Klara Mirosz zaczęła tkliwie myśleć o pierwszym kochanku, kiedy została uczennicą profesora Bready'ego. Wylęgarniami wzajemnych uczuć były: sala wykładowa, stołówka wydziałowa, gabinet wykładowcy i kawiarnie ottawskie. Wszędzie tam toczył się między belfrem a pannicą uczony dialog, który jednak coraz częściej przypominał pogwarkę mniej akademicką. Całość biegła jak w tym złośliwym wierszyku Tadeusza Boya-Żeleńskiego:

„On jej szepta coś do uszek,

Intellektem praży z bliska.

I straci dziewczę wianuszek,

Ale – «światopogląd» zyska”.

Nowy światopogląd Klary, zyskany przez to zauroczenie „starszym panem” , był raczej erotyczny aniżeli filozoficzny, chyba że przyjmiemy, iż chodzi tu o jej prywatną filozofię seksualną. Zanim napisała pod kierunkiem profesora rozprawkę „Studium relacji filozoficznych między Heideggerem a jego główną uczennicą” (celniejszy byłby tytuł: „Studium relacji fizjologicznych , lecz senat uczelni nie wyraziłby zgody) – swoje relacje z Danem doprowadziła do spełnienia, przejawiając inicjatywę wedle kontrdeterministycznej tezy pani Arendt. Od wynurzeń Hegla bowiem (lub wcześniej) filozofia skłonna była postrzegać dzieje świata jako proces zdeterminowany. Tymczasem profesor Arendt uwypukliła nieprzewidywalność, przypadek i rolę silnej woli zmieniającej bieg faktów. Nic nie jest przesądzone, czynnikiem ukierunkowującym wydarzenia i tworzącym nową jakość staje się zdolność podjęcia odważnej inicjatywy. Właśnie to zrobiła Klara Mirosz, zapraszając Dana do swego „roomu” na stancji, pijąc kupione przezeń wino, itd. Ponieważ sploty i wygibasy dwóch gołych ciał są już wszystkim znane dzięki tysiącom filmowych i literackich romansów – nie będę tracił czasu na ubieranie własnymi słowami tej nużącej plagiatowością powtórki z fizjologicznej rozrywki, tylko szybko przejdę do kolejnej odsłony mego dzieła.

* * *

Aby móc lekko się ślizgać po powierzchni każdej fali – trzeba być lekkim jak korek. Tak lekki był właśnie czeski dziennikarz Milan Kundelka – niczego prócz piwa nie brał poważnie, i wcale nie chciał, by inni traktowali go serio. To się jednak musiało zmienić, kiedy wyrzuciła go poza granice ojczyzny „praska wiosna” (1968), którą tłumiły czołgi państw „demokracji ludowej” . Milan zawędrował aż do Kanady, i tam zrozumiał, że jeśli nie będzie przez kogoś traktowany serio w kapitalizmie, to umrze wskutek głodu. Pierwsze tygodnie spędził jako bohater czechosłowackiej rewolty, dzielny uciekinier, fetowano go w mediach i na campusach, udzielał wywiadów i wykładów, lecz później trzeba się było wziąć do roboty dającej regularne pensje lub honoraria. Przyjął propozycję Uniwersytetu Ottawskiego, by poprowadzić roczny kurs literatury czeskiej (dzięki „praskiej wiośnie” wszystko co czeskie stało się na Zachodzie bardzo modne wtedy). Rok minął, kontrakt przedłużono, a cztery lata później zorganizowano Katedrę Literatur Słowiańskich, i tak Milan Kundelka został profesorem akademickim. Dalej ślizgał się lekko po powierzchni niczym korek po falach bytu. Ale każde duże „szczęście idioty” znajdzie kiedyś swój kres.

Przekleństwem profesora Kundelki stał się Johnny Seren, młodzieniec, który studiował językoznawstwo, lecz zapisał się również na wykłady: z literatur słowiańskich i oznajmił, że jako pracę semestralną chce złożyć dysertację tyczącą polskiego tłumaczenia „Ulissesa” Jamesa Joyce'a.

– Dlaczego chce pan analizować to tłumaczenie? – spytał profesor.

– Gdyż zostało uznane w Polsce za perfekcyjne, za ósmy cud świata, a jest po prostu do dupy.

– Niektórzy, wcale liczni, sądzą, że ta książka jest po prostu do dupy, choć krytycy wielu krajów wzięli ją za ósmy cud świata…

– Mnie interesuje przekład na język polski, panie profesorze.

– Dlaczego? Zna pan język polski?

– Urodziłem się w Polsce, a do Kanady przybyłem kilka lat temu.

– Zarzuca pan tłumaczowi kiepską stylistykę?

– Zarzucam mu fatalną znajomość języka angielskiego. Zrobił dużo komicznych błędów.

– Są chyba w polskich wydawnictwach adiustatorzy, których rolą było…

– Są.

– I co, czy to banda amatorów?

– Półamatorów. Okazali się patałachami, puścili te bzdety, całą masę. Dam panu kilka przykładów. Jeżeli ktoś komuś warczy: „- Go to God!…” , to mówi po prostu: „- Gówno!…” . We francuskim tłumaczeniu jest właśnie: „- Mer de!…” . Ale w polskim czytamy: „- Idź do Boga!…” . Nonsens. Termin „disappointed bridge” polski tłumacz przełożył kretyńsko jako… „rozczarowany most” , nie wiedząc, że „disappointed” to w angielskim nie tylko „rozczarowany” , lecz i „nieużywany” . Francuzi przełożyli to prawidłowo: „pont désaffecté”- most, który wyszedł z użycia. Zwrot: „- I payed my way” należy tłumaczyć: „- Spłaciłem, com był winien” , a nie: „- Opłaciłem swoją drogę” ! Chyba starczy?

– Tak… – bąknął Kundelka. – Ale czy starczy na całą dysertację?

– Owszem, starczy, wyłapałem podobnych kompromitacji bez liku. A przy tym mnóstwo trudno zrozumiałych dziwolągów językowych, jak choćby nieistniejące w polszczyźnie „smarkówy” zamiast „chustki do nosa” , lub „gołębiosercy” zamiast „dobry” ewentualnie „czuły” . Niezręczność goni tam niezręczność, razi brak znajomości idiomów, no i pomyłki erudycyjne, wprost monstrualne. Ten tłumacz myli nawet szekspirowskiego Horatio z antycznym poetą Horacym, panie profesorze, to groteska!

Kundelka był lekko oszołomiony; nie bardzo wiedział co robić, a właściwie co mówić, jak się ustosunkować wobec petenta błyskotliwego i zarazem natarczywego.

– Skąd pan tak dobrze zna angielszczyznę, panie Seren? Przez te kilka lat mieszkania tutaj?

– Jestem poliglotą.

– Ile pan zna języków?

– Sześć dobrze, cztery dobrze minus, dwa nędznie.

– Również czeski?

20
{"b":"89200","o":1}