Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W nocy, kiedy wsiadał do dalekobieżnego pociągu, jego nastrój znacznie odbiegał od tego, co czuł w tej chwili. Wtedy, przybity wiadomością o śmierci Kate, osamotniony, przerażony szybkością następujących po sobie zdarzeń, pogrążył się w jałowym roztrząsaniu czyhających z każdej strony niebezpieczeństw. Pierwsza godzina samoudręczeń podczas podróży doprowadziła do tego, że o mało nie wyskoczył przez okno luksusowego wagonu. Później wszystko się zmieniło. Najpierw zasnął czy raczej popadł w niespokojną, graniczącą z koszmarem drzemkę, a potem… Potem ktoś potrząsnął go za ramię. Fargo czuł, że we śnie spada gdzieś z nieprawdopodobną szybkością. Chciał się obudzić, za wszelką cenę. Nie mógł jednak. Zdawało mu się, że patrzy na siebie z zewnątrz. Znowu uczucie spadania. Potrząsający głową konduktor w drzwiach. Jakaś kobieta krzycząca, że zasłabł ktoś z obsługi pociągu. Wtedy zdał sobie sprawę, że wcale nie śpi, że Keldysh nie jest maniakiem, a skrypt, który mu podarował, zawiera prawdę. Zrozumiał wtedy, co naprawdę znaczą jego możliwości. Nie, nie możliwości. Teraz to już umiejętności. Dużo później, już w Cheshow Lake, czekając na autobus, jeszcze dwa razy sprawdził ukryty w jego mózgu mechanizm. Wtedy też po raz pierwszy poznał smak siły. Jego siły. W każdej chwili mógł zawładnąć każdym człowiekiem w zasięgu wzroku.

Zwiększył głośność odtwarzania. No dobrze, niech się tylko ktoś przyczepi… Uśmiechnął się. Nie zamierzał nic nikomu robić, wystarczyła sama świadomość. Keldysh w jednym nie miał racji. Fargo czuł się jak James Bond. Jak Bond, Stanley, Montgomery… Wzruszył ramionami. Kiedy autobus wyhamował w niezbyt łagodnym skręcie, w ostatniej chwili chwycił poręcz.

– Ostatni przystanek – oznajmił kierowca, leniwie odwracając głowę.

Fargo odczekał chwilę, nie chciał wychodzić jako pierwszy. Na zewnątrz rozejrzał się dyskretnie. Ponieważ wśród czekających nie zauważył nikogo w mundurze służb technicznych, stanął obok słupa z oznaczeniem przystanku i powoli, celebrując każdy ruch, zapalił papierosa. Zdążył zaciągnąć się kilkakrotnie, nim poczuł, że z tyłu ktoś do niego podchodzi.

– Lynn?

Odwrócił się, lustrując wzrokiem krępego rudowłosego mężczyznę.

– Mhm – mruknął. Po chwili zauważył, że mężczyzna nosi dystynkcje majora. Nie wiadomo dlaczego wyobrażał sobie, że oczekujący go człowiek będzie szeregowcem.

– Chodźmy – głos był nawykły do wydawania rozkazów.

Ruszyli w stronę pobliskiego parkingu. Major zaprowadził go do cywilnego, najprawdopodobniej własnego samochodu. Wbrew oczekiwaniom i temu co widział na filmach, nie ruszyli z piskiem opon. Kierowca wycofał ostrożnie, badając każdy centymetr dzielący ich od barierki z łańcuchem. Odezwał się, dopiero kiedy wyjechali na szeroką podmiejską drogę.

– W pobliżu bazy mam zaparkowaną furgonetkę. Wejdziesz do środka i włożysz przygotowany mundur – zerknął w bok. – Masz dość krótkie włosy, ale lepiej ukryj je pod czapką. Przedtem jednak zrobisz coś jeszcze. Obok w barze jest toaleta. Pójdziesz tam.

– Po co?

Major spojrzał na niego ponownie.

– Załatwić się.

– Wcale nie potrzebuję.

– Jak chcesz. Ale to ostatnia okazja, być może aż do jutra rana. Otworzył skrytkę i podał mu mały, błyszczący pistolet. – Potrafisz się tym posługiwać?

– Tak – powiedział Fargo, choć nie był tego pewien. – Jest jakiś dziwny.

– Lekki, prawda? To jedno z najlżejszych i najbardziej wytrzymałych tworzyw sztucznych, jakie zna ludzkość. Egzemplarz eksperymentalny, cichy, celny i niewykrywalny. – Major uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie. – Póki co, nieziszczone marzenie terrorystów.

– Przepuszczą go wszystkie kontrole?

– Wszystkie rutynowe kontrole oparte są na wykrywaczach metalu. To nie lotnisko cywilne, tu cię nie będą prześwietlać, nie ma aparatury do wychwytywania cząstek materiałów wybuchowych. Amunicja bezłuskowa, kompozytowe pociski nie są tak groźne jak ołowiane, ale krzywdę można zrobić – uśmiechnął się. – Postaraj się pamiętać, że dostałeś go przede wszystkim dla lepszego samopoczucia.

Fargo schował broń do kieszeni.

– Ile ma nabojów w magazynku?

– Siedem. Kaliber cztery koma pięć milimetra – znowu szybkie spojrzenie w bok. – Na szczęście to nie armata.

Zwolnili, skręcając na parking przed przydrożnym barem Samochód minął nielicznych ludzi kręcących się na podjeździe i zaparkował przy ścianie niskiej budowli, obok pomalowanej na szaro wojskowej furgonetki. Fargo wyskoczył na zewnątrz. Major, nie spiesząc się, spokojnie otworzył tylne drzwi, wpuszczając go do środka.

– Przebierzesz się w czasie jazdy. Gdybyś nie zdążył, na mój znak położysz się między oponami i przykryjesz plandeką – mocnym szarpnięciem zamknął prawe skrzydło drzwi. – Ale lepiej się pospiesz – dodał przed zablokowaniem zamka.

Zaledwie Fargo zdołał zorientować się w ciasnym, oświetlonym jedną żarówką wnętrzu, samochód ruszył. Po omacku odnalazł spięty paskiem mundur. Szybko zrzucił własne ubranie i zaczął wciągać grube drelichowe spodnie z owalnymi ochraniaczami w okolicy kolan, koszulę bez rękawów i grubą kurtkę. Z trudem dopiął klamry butów ze sztywnej skóry i zaciągnął pasek. Nie miał pojęcia, jak ukryć włosy pod czapką, więc tylko naciągnął ją jak mógł najgłębiej.

Samochód zatrzymał się nagle. Fargo rzucił się na podłogę, ale furgonetka zaraz ruszyła dalej. Klnąc w duchu wstał szybko, schował do kieszeni e-booka i ukrył pod kurtką pistolet. Przez chwilę ważył w ręce kopertę z resztą pieniędzy od Keldysha, potem wsunął ją do kieszeni na udzie. Kiedy furgonetka zatrzymała się ponownie, był już gotowy do wyjścia. Po otwarciu drzwi major przyjrzał mu się krytycznym wzrokiem, ale nie miał uwag.

– Na teren bazy dostaniemy się na piechotę? – spytał Fargo.

– Już jesteśmy w środku.

Wyskakując na zewnątrz, zauważył szare baraki, między którymi zaparkowali. Dalej, za pasem startowym widniał olbrzymi hangar.

– Więc po co to wszystko? – wskazał na mundur.

– Wejście na teren lotniska nie jest trudne. Dużo gorzej może pójść z samą maszyną. – Major zarzucił mu na ramię ciężką torbę z narzędziami i wskazał sporych rozmiarów skrzynię. – Weź to.

Fargo z trudem podniósł toporny prostopadłościan. Tak obciążony mógł iść tylko z największym wysiłkiem.

– Po co mam to targać? – stęknął.

– A wiesz, komu trzeba salutować i jak to się robi? Chodźmy.

Ruszyli powoli.

– Strażnicy wiedzą, że maszyna ma lot dzisiaj w nocy – podjął major, gdy przeszli kawałek. – Trzeba jeszcze dokończyć przegląd. Mamy spóźnienie względem harmonogramu, bo oficjalnie pojechałem po zapasowy panel do radaru, którego zabrakło w podręcznym magazynie. Ciebie wziąłem do pomocy, żeby nadrobić stracony czas.

– A co będzie, jeśli mnie nie przepuszczą? – wysapał Fargo.

– Przepuszczą. Pamiętaj, tylko nic nie mów, nie staraj się robić znudzonej miny. W ogóle nie rób jakiejkolwiek miny. Nie patrz im w oczy.

Fargo spojrzał na maleńkie figurki żołnierzy stojących wokół pomalowanej w łaciaty kamuflaż maszyny. Stracił nadzieję, że zdoła tam dotrzeć. Gdy wreszcie doszli na miejsce, był tak zmęczony, że nie wzbudzał niczyich podejrzeń.

Major wymienił kilka słów z dowódcą warty. Tak jak przewidywał, nie było mowy o jakichkolwiek dokumentach. Z ulgą zanurzyli się w cieniu ogromnych skrzydeł. Po opuszczonej rampie weszli do ładowni. Fargo uspokoił oddech i rozejrzał się po przestronnym wnętrzu.

– Mam tu zostać? – szepnął.

– Nie, w kabinie. – Major prowadził go do przodu.

– Jak długo?

– Do wieczora – szarpnął za dźwignię otwierającą drzwi do kabiny.

Na ich widok z fotela podniósł się człowiek tego samego wzrostu i budowy co Fargo. Miał na sobie identyczny mundur.

– Rich, weź torbę z narzędziami i zaczekaj przy skrzyni. Muszę wymienić panel i przetestować radar. Dopilnuj, żeby nikt nie kręcił się przy kopułce, chyba że chce mieć dwugłowe dzieci. Za pół godziny wracamy.

Żołnierz skinął głową, przepychając się w stronę ogona maszyny.

– Kto to był? – spytał Fargo.

– Przecież do samolotu nie mogą wejść dwie osoby, a wyjść tylko jedna. – Major wskazał mu fotel. – Siedź tu i czekaj na pilotów. Oni wiedzą, co jest grane, i możesz z nimi rozmawiać o wszystkim, oprócz celu tego lotu. Nie kręć się po maszynie, nie wychodź pod żadnym pozorem i niczego nie dotykaj.

– A pan?

– Zaczekam przy rampie. Nie możemy wyjść stąd zbyt szybko. Jakieś pytania?

Przeczący ruch głowy.

– Powodzenia.

Major wyszedł i zatrzasnął drzwi do kabiny. Fargo uśmiechnął się w myślach. Zimny, obcesowy ton, jakim go traktowano, odpowiadał jego wyobrażeniom o pracy wywiadu. Rozejrzał się po kabinie. Siedział w fotelu przy małym stoliku, a właściwie blacie przykręconym do ściany za miejscami pilotów. Zapewne miejsce mechanika pokładowego albo operatora systemów zakłócających, jak można było sądzić po dużych, martwych teraz i wygasłych ciekłokrystalicznych monitorach. Nie miał pojęcia, do czego służą, wnętrze tego herculesa wyglądało inaczej niż to, które zapamiętał z dawnych czasów. Glass cockpit, wielofunkcyjne monitory, wyświetlacze przezierne przed oczyma pilotów. Przypomniał sobie, co słyszał o tej wersji maszyny. Między innymi to, że można ją prowadzić korzystając tylko z obserwacji pasywnej, w podczerwieni. Nieco poprawiło mu to humor, wyglądało, że szanse rosną. Wyjął spod kurtki uwierający go e-book, przez chwilę szukał wzrokiem miejsca, po czym odłożył go na małą półeczkę nad zestawem monitorów. Dłuższą chwilę mocował się z fotelem, aż udało mu się trochę opuścić oparcie. Ponownie się uśmiechnął.

W pół godziny później przez przednią szybę zauważył odchodzącego majora i żołnierza dźwigającego skrzynię. Otarł pot z czoła, nawet po zdjęciu kurtki pocił się jak mysz. Podczas postoju w tego typu maszynie klimatyzacji nie można było włączyć, a owiewki mechanicy zostawili zamknięte i bał się je ruszyć ze względu na rozstawionych wokoło strażników. Słońce ciągle pięło się w górę. Początkowo było mu po prostu ciepło. Potem pot zaczął zbierać się nad brwiami, później we włosach, na karku i plecach. W końcu drobne drażniące strumyczki płynęły po całym ciele. Wydawało mu się, że ma gorączkę. Męczące pragnienie, a później i głód sprawiły, że mimo bezsennej ostatniej nocy nie mógł zasnąć. Nie mógł też czytać, litery rozmywały się w znużonych, zalewanych przez pot oczach. Prawie godzinę bawił się swoją kartą kredytową. Nie mógł zrozumieć, na jakiej zasadzie działa, zastanawiał się też, skąd wywiad wziął jego odciski palców. Niestety, plastikowy prostokąt nie mógł odwrócić na długo myśli od oszronionej butelki z colą, wysokich kufli zimnego piwa czy grzechoczących lodem szklanek z sokiem. Potem już tylko wpatrywał się w zegarek, starając się popędzić płynące minuty.

14
{"b":"89199","o":1}