Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wyjaśniliśmy już, jak w ostatecznym rozrachunku student został oczyszczony z podejrzeń o kradzież lamp. Niech więc teraz nikt nie mówi, że to z powodu wyjawionej tajemnicy spowiedzi franciszkanie dowiedzieli się o błogosławionym stanie królowej, nim ona sama powiadomiła o tym króla. Niech nikt teraz nie mówi, że JKMość Maria Anna przez wielką pobożność zgodziła się milczeć do chwili, aż cnotliwy wybraniec, brat Antoni, zjawi się z przynętą ślubowania. Niech nikt teraz nie mówi, że król zacznie liczyć księżyce od nocy ślubowania do dnia narodzin infanta i naliczy ich dokładnie tyle, ile trzeba. Nie należy mówić więcej, niż zostało powiedziane.

Jeśli więc na franciszkanów nie padną inne, równie mgliste podejrzenia, niechże zostaną rozgrzeszeni i z tego.

Zwykle co roku trochę ludzi umiera z tej przyczyny, że przez całe życie za dużo jedli, co jest powodem powtarzających się ataków apopleksji, jeden, drugi, trzeci, a czasem i pierwszy potrafi wpędzić do grobu, a jeśli nawet człowiek rażony apopleksją tymczasowo uchodzi z życiem, zostaje mu jednostronny paraliż, wykrzywione usta, albo traci głos, to zależy od porażonej strony, w dodatku nie ma na to żadnego lekarstwa, wyjąwszy puszczanie krwi, co też stosuje się nagminnie. Ale nie brak i takich, którzy umierają z większą łatwością, a to dlatego że zawsze nie dojadali lub też utrzymywali się przy życiu mając za codzienne pożywienie sardynki z ryżem i sałatą, od której mieszkańców Lizbony zwą sałaciarzami, mięso zaś jadali tylko w dzień urodzin monarchy. Dzięki Bogu, rzeka jest zasobna w ryby, za co niech będzie chwała całej Trójcy Przenajświętszej. Jako i za to, że całe kosze sałaty oraz innych warzyw wędrują z podmiejskich okolic na grzbietach osłów, przy dźwiękach przyśpiewek podlizbońskich wieśniaczek i wieśniaków, którzy jednak nie są w tym najlepsi. Również za to, że braki ryżu nie przekraczają dopuszczalnych granic. Jednakże to miasto, bardziej niż którekolwiek inne, zbyt wiele zjada jednym kącikiem ust, a zbyt mało drugim, toteż nie istnieje tu nic pośredniego między krwistym podgardlem i pomarszczoną szyją, między nosem purpurowym i suchotniczym, między pośladkiem posągowym i całkiem płaskim, między wypchanym kałdunem i brzuchem przyrośniętym do krzyża. Za to Wielki Post, podobnie jak wschodzące słońce, jest dla wszystkich. Karnawał przewalił się ulicami miasta, kto mógł, objadł się do syta kurczaków i baraniny, ptysiów i faworków, na rogach ulic popląsali ci, co nie zwykli tracić nadarzającej się okazji, niejeden musiał umykać przed batem garbującym mu grzbiet, niejednego oblano wodą z gruszki do lewatywy lub obrzucono cebulowymi odpadkami, ludzie pili wino aż do czkawki i wymiotów, tłukli garnki, grali na organkach i jeśli nie tak znów wiele leżało pokotem na bocznych uliczkach, placach i w zaułkach, to tylko dlatego że miasto tonie w brudzie, jest zasłane odchodami i śmieciami, pełne parszywych psów i dzikich kotów, a także błota, nawet gdy nie pada. Teraz zaś nadszedł czas zapłaty za wszelkie wybryki, należy umartwiać duszę, aby ciało mogło udawać, że żałuje, niespokojne i niesforne, nędzne i plugawe ciało tego chlewu, jakim jest Lizbona.

Niebawem ruszy pokutna procesja. Wymierzyliśmy już swojej cielesnej powłoce karę postu, więc teraz podręczmy ją biczowaniem. Trochę postu oczyszcza humory, a trochę cierpienia szlifuje spoiny duszy. Wśród pokutników są sami mężczyźni, kroczą na czele procesji zaraz po mnichach niosących chorągwie z wizerunkami Najświętszej Panny i Ukrzyżowanego. Za nimi idzie biskup pod przebogatym baldachimem, dalej feretrony z wizerunkami świętych i nie kończące się zastępy kongregacji i bractw, wszyscy zaś myślą o zbawieniu duszy, zarówno ci, którzy są przekonani, że jeszcze jej nie zatracili, jak i ci, mający co do tego wątpliwości, które zostaną rozwiane dopiero w dniu Sądu, a dziwnym trafem jeden z nich myśli w skrytości ducha, że świat jest zwariowany od chwili stworzenia. Procesja sunie między zgromadzonym ludem, w miarę jej zbliżania się kobiety i mężczyźni rzucają się na ziemię, jedni rozdrapują sobie twarze, inni rwą włosy z głowy lub biją się po twarzach, biskup zaś lekkimi ruchami dłoni kreśli znaki krzyża, to z jednej strony, to z drugiej, podczas gdy ministrant macha kadzielnicą. Lizbona cuchnie, cuchnie zgnilizną, kadzidło nadaje jakiś sens temu smrodowi, zło tkwi w ciałach, nie w duszach, które są wonne.

Zgodnie ze zwyczajem w oknach siedzą same kobiety. Pokutnicy idą z nogami w kajdanach lub też na ramionach dźwigają ciężkie żelazne sztaby, na których opierają rozłożone jak na krzyżu ręce, niektórzy znów chłoszczą sobie plecy dyscyplinami ze sznurów zakończonych kulkami z twardego wosku, najeżonego odłamkami szkła, i właśnie ci, którzy w ten sposób się biczują, są głównym punktem programu, gdyż pokazują prawdziwą krew spływającą po grzbiecie, a do tego przeraźliwie krzyczą, tak z bólu, jak i z wyraźnej przyjemności, której nie zdołalibyśmy pojąć, gdybyśmy nie wiedzieli, że z okien patrzą na nich wybranki serca, a zatem udział w procesji wiąże się nie tyle z myślą o zbawieniu duszy, co z przyobiecanymi lub już zasmakowanymi uciechami ciała.

Do czapek albo nawet do samej dyscypliny mają przywiązane kolorowe wstążeczki, każdy inną, i jeśli wybranka serca, która w oknie drży z przejęcia i litości dla zakochanego cierpiętnika, o ile również nie z rozkoszy, którą znacznie później zaczęto określać jako sadystyczną, a więc jeśli ta wybranka nie zdoła z twarzy czy postaci rozpoznać kochanka w całym tym zamieszaniu pokutników, feretronów, skruszonej i rozmodlonej gawiedzi, w zgiełku litanii, wśród falujących, niesionych nie w nogę baldachimów i gwałtownie chwiejących się obrazów, przynajmniej po różowej, zielonej, żółtej, liliowej, albo czerwonej lub błękitnej wstążeczce będzie mogła się domyślić, że to właśnie ten, a nie inny jest jej ukochanym i sługą, który na jej cześć wymierza sobie tęgie smagnięcia i z niemożności mówienia ryczy niby gżący się byk, ale jeśli kobietom z ulicy, bądź jej samej, wyda się, że męskiemu ramieniu zabrakło wigoru albo że smagnięcie było z tych, co nie tną skóry i nie zostawiają krwawych pręg widocznych z okna, wówczas podnoszą chóralną wrzawę i krzycząc gorączkowo jak opętane, domagają się silniejszych chlaśnięć, chcą słyszeć trzask biczów i żeby popłynęła krew, tak jak płynęła z ran Zbawiciela, a jednocześnie całe pulsują pod szerokimi spódnicami, rozchylając i zaciskając uda w rytm rosnącego podniecenia. Pokutnik zatrzymał się pod oknem ukochanej, a ona patrzy nań władczo, być może towarzyszy jej matka lub kuzynka, niańka lub wyrozumiała babka albo też zgryźliwa ciotka, ale to nie ma znaczenia, bo każda z nich wie z własnego, mniej lub bardziej odległego doświadczenia, co się właściwie dzieje w tym momencie, i że Bóg nie ma z tym nic wspólnego, bo chodzi tu wyłącznie o akt płciowy, i najprawdopodobniej obydwa spazmy rozkoszy – w oknie i na dole – następują w tym samym czasie i podczas gdy zwalony na kolana samiec jęcząc z bólu smaga się z coraz bardziej frenetycznym zapamiętaniem, ona wpatruje się weń szeroko rozwartymi oczyma, a rozchylone wargi gotowe są spijać jego krew i całą resztę. Procesja zatrzymała się, aby akt mógł się spełnić do końca, biskup pobłogosławił i poświęcił wszystko, ciało kobiety ogarnia rozkoszna ociężałość, mężczyzna zaś idzie dalej myśląc z ulgą, że od tej chwili nie będzie musiał smagać się z taką siłą, będą to czynić inni gwoli uciechy innych kobiet.

Wydawać by się mogło, że w umartwionym i wyposzczonym ciele wszelkie nie zaspokojone pragnienia powinny przycichnąć aż do wielkanocnego rozbudzenia i że natura powinna poczekać, aż zniknie cień z oblicza naszej wspólnej Matki, Świętego Kościoła, w dodatku teraz, gdy zbliża się Męka i Śmierć. Ale może to bogactwo fosforu w rybach rozpala krew, a może wielkopostny zwyczaj zezwalający kobietom biegać samopas po kościołach, wbrew zasadom obowiązującym przez resztę roku, kiedy więzi się je w domach, co zresztą nie dotyczy kobiet z ludu, których drzwi wychodzą wprost na ulicę albo które po prostu żyją na ulicy, i to więzi się do tego stopnia, iż o kobietach dobrze urodzonych mówi się, że mogą wyjść tylko do kościoła, i to zaledwie trzy razy w życiu: z okazji chrztu, ślubu i śmierci, gdyż do innych rzeczy służy im domowa kaplica, a więc może właśnie ten zwyczaj sprawia, że Wielki Post jest tak nieznośny, nie mówiąc o tym, że jest to czas przedwczesnych zgonów, o czym każdy powinien pamiętać. W Wielki Post mężczyźni naprawdę wierzą, czy też tylko udają, iż kobiety nie oddają się niczemu innemu, jak tylko praktykom religijnym, którymi motywują wyjście z domu, a tymczasem wtedy właśnie, jeden jedyny raz w roku, kobieta jest wolna i jeśli nie wychodzi sama, bo na to nie zezwala przyzwoitość, to ta, która jej towarzyszy, żywi te same pragnienia i tę samą potrzebę zaspokojenia ich, dlatego też między jednym kościołem a drugim kobieta spotyka się z takim czy innym mężczyzną, a służąca, co ma jej pilnować, też nie jest lepsza, toteż gdy obydwie spotkają się przy kolejnym ołtarzu, są przekonane, że Wielki Post wcale nie istnieje i że na szczęście świat jest całkiem zwariowany od chwili stworzenia. Ulicami Lizbony, pełnej identycznie ubranych kobiet, z głowami tak otulonymi w mantylki i zapaski, że zostaje tylko szparka, przez którą można dawać znaki wzrokiem lub ustami, zgodnie z kodem powszechnie stosowanym przez tych, co skrywają uczucia i kosztują zakazanych rozkoszy, tymi ulicami, gdzie na każdym rogu jest kościół, a w każdym kwartale klasztor, powiało wiosną, która przyprawia o zawrót głowy, a jeśli nawet to nie powiew wiosny, tenże skutek mają westchnienia płynące zarówno z konfesjonałów, jak i różnych zacisznych miejsc sprzyjających innym spowiedziom, spowiedziom cudzołożnego ciała oscylującego na granicy rozkoszy i piekła, a jedno i drugie jest równie słodkie w te dni umartwienia, nagich ołtarzy, rytualnej żałoby i wszechobecnego grzechu.

Jeśli kobiety wychodzą za dnia, łatwowierni czy też takowych udający mężowie ucinają sobie poobiednią drzemkę, jeśli zaś nocą, gdy ulice i place wypełniają się tłumem, od którego zalatuje cebulą i lawendą, a szmer modlitw wydobywa się przez otwarte na oścież bramy kościołów, wówczas czują się nieco spokojniejsi, gdyż nie będzie to trwało tak długo, o, właśnie już słychać stukanie do drzwi i kroki na schodach, wchodzi pani poufale gawędząc ze służącą, no pewnie, nic dziwnego, lub też z czarną niewolnicą, o ile ta z nią poszła, przez szpary przedzierają się tańczące smugi światła od kaganka lub oliwnej lampy, mąż udaje, że właśnie się obudził, żona udaje, że go obudziła, i jeżeli on spyta: No i jak tam, wiemy już, co mu odpowie, że wprost umiera ze zmęczenia, że prawie nie czuje stóp i kolan, wymienia też tajemniczą cyfrę, w siedmiu kościołach byłam, co brzmi tak namiętnie, że albo jest w tym wielka nabożność, albo też jej całkowity brak. Podobnych rozrywek pozbawione są królowe, szczególnie jeśli są już w ciąży, i to ze swoim prawowitym panem, który przez dziewięć miesięcy więcej się do nich nie zbliży, co jest zresztą powszechnym zwyczajem wśród ludu, choć ostatnio coraz mniej przestrzeganym. Królowa Maria Anna ma jeszcze dodatkowe powody do powściągliwości, płynące z maniakalnej nabożności, jaką wpoiło jej wychowanie w Austrii, oraz ze wspólnictwa w fortelu franciszkanów, jakby chciała pokazać czy też zasugerować, że rozwijające się w jej łonie dziecko pochodzi tyleż od króla Portugalii, co od samego Boga, w zamian za klasztor.

4
{"b":"89147","o":1}