Do tego Marianek, koty w worku, ryczący wychodek, niebiańskie wonie po nodze baraniej, platynowe szachy i Blekot! Co za myśl kretyńska mnie naszła, że to będzie przyjemny pobyt…!!!
– Zawsze, jak nie powiem, to chociaż pomyślę w złą godzinę – wymamrotałam pod nosem. – Dobrze, zabiję ją później, możemy wrócić do tematu…
– Czekajcie, zanim co – powiedział niespokojnie Paweł, któremu ogród nie stał kością w gardle i nie ćmił umysłu. – Ta noc i tak zmarnowana, która godzina…? Już po trzeciej. Może jednak wywieźć gdzieś tę resztę do końca, bo mam wrażenie, że teraz śmierdzi w całym Birkerød. Zaczną szukać źródła subtelnej woni i znajdą pod twoją furtką, to chyba nie będzie dobrze, nie? Padną na ciebie podejrzenia…
– Nic z tego – przerwała zimno Alicja. – Z tamtych śmietników jeszcze nie wywieźli i nie ma tego gdzie utykać. Musimy poczekać do wieczora. Zdążymy, w takim tempie poszukiwań nie zorganizują. W tym kraju nikt się nie śpieszy.
– Sąsiad doniesie – mruknęłam złowieszczo. – Już też, cholera, nie miało kiedy się zaśmiardnąć, tylko akurat teraz, kiedy mamy na głowie Marianka! A, prawda, jedno z drugim się wiąże…
– Nie dam głowy za Marianka – przerwała znów Alicja z nagłą determinacją. – Nie powiedziałam wam jeszcze, że w okolicy grasuje pasożyt. Zdaje się, że mieszka u Pameli.
Teraz się już zdenerwowałam poważnie. Beata i Paweł patrzyli pytająco.
– Alicja, ja rozumiem, że masz swoje życie prywatne i rozmaite tajemnice – powiedziałam z gniewnym wyrzutem. – Ale jakiś umiar zachować należy. Pasożyt…! Owszem, kompromitacja, ale nie czas teraz na wstydliwe ukrywanie minionych błędów, errore humanum est, jak mogłaś o nim nie wspomnieć?!
– To ten od papierosów i śniadań? – upewnił się żywo Paweł.
– Ten. Skąd wiesz, że jest i że mieszka u Pameli? Był tu u ciebie?
Alicja zdołała stłumić zakłopotanie. Zapaliła papierosa, mimo iż poprzednia połówka dymiła na popielniczce.
– Mnie unika jak morowej zarazy, ale widziałam go na mieście. Razem z Pamelą wychodził ze sklepu, to uważasz, że co? Przywarł do niej jak rzep, jedno warte drugiego.
– I myślisz, że ona mu robi drugie śniadanka?
– Jak ona mu robi drugie śniadanka, to ja śpiewam w operze. Mają wspólne interesy, to wiem przypadkiem, i nie chcę wiedzieć jakie, a w ogóle widziałam go dwa razy, w odstępie paru dni, więc wnioskuję, że znów się tu gdzieś zaczepił. Możliwe, że powinno się go brać pod uwagę.
– Możliwe…! – prychnęłam wzgardliwie.
Teraz na Pawła przyszła kolej wyjaśniać Beacie, że przed paroma laty, krótko przed psychopatą, pasożyt, młodzieniec bystry i zaradny, spróbował pożerować na Alicji. Próba powiodła mu się doskonale, przez trzy miesiące miał darmowe lokum, darmowy wikt i opierunek, wypalał Alicji papierosy i dostawał posiłki do pracy. W ramach wdzięczności usiłował sprzedać jej flachę whisky i zaoszczędzone dwa kartony własnych papierosów, pochodzące ze strefy bezcłowej, zatem o połowę tańsze, z tym że cenę wymyślił sobie obniżoną zaledwie o dziesięć procent. Pozostałby zapewne na jej utrzymaniu do końca życia, gdyby nie to, że wreszcie musiał wyjechać, a ponowna próba zagnieżdżenia się w jej domu już mu nie wyszła.
Zgodnie doszliśmy teraz do wniosku, że w kwestii przeszukiwania domu Alicji pasożyta, na wszelki wypadek, należy dołączyć do grona podejrzanych. Jest znacznie bardziej prawdopodobny niż Marianek.
Aczkolwiek godzina robiła się już zgoła poranna, a może właśnie dlatego, na poczekaniu wymyśliłam sensacyjną historię.
– Ktoś zgubił cenny przedmiot – ogłosiłam tajemniczo. – Dawno temu i sam nie wiedział, gdzie. Dostał na przechowanie jajeczko Fabergé…
– Dlaczego na przechowanie? – przerwała nieufnie Alicja.
– Bo tak mi wychodzi. Testamentowo przynależne jakiemuś dziecku, miał przechować do pełnoletności dziecka, powierzone mu zostało urzędowo, a on to zgubił. Dziecko zaczęło dorastać, robiło mu się gorąco, więc przypomniał sobie, że zgubił w pociągu. No i zaczął szukać po zgubach kolejowych, dowiedział się o licytacjach kotów w worku, zaangażował pomocników i nadal szuka…
– Tylko u Alicji? – zainteresował się Paweł.
– Kto tak powiedział? Może u wszystkich, którzy w tych licytacjach uczestniczyli, może wyliczył sobie czas i wypadło mu, że ostatnie lata pracy Alicji akurat pasują. Może wszystkich innych już obskoczył i tylko Alicja mu została…
– Dlaczego nie przyjdzie i zwyczajnie nie zapyta? Albo nie da ogłoszenia?
– Po pierwsze, może myśleć, że zełgasz i znalezisko ukryjesz, a po drugie, może nie chce się przyznać do zguby, bo to kompromitacja. Podejrzewam, że ty jedna masz jeszcze nie wybebeszone koty w worku, inni ludzie na ogół rozpakowują takie rzeczy od razu. Więc liczy na to, że o jajku sama nie wiesz i on ci to podwędzi bezszmerowo.
– A dlaczego właśnie jajko Fabergé?
– Nie wiem. Nic innego mi do głowy nie przyszło. Nie upieram się przy jajku, jak chcesz, może to być cokolwiek innego. Pamiątkowy zegar po pradziadku, welon prababci, może w ogóle coś kradzionego, zostawionego dziecku jako pamiątka rodzinna. Przechowanego w prywatnych rękach, żeby się nie rozeszło, że kiedyś tam komuś coś ukradli. Stąd niechęć do szukania publicznie.
– Bardzo ładna historia – pochwaliła Beata.
– Ma to swój sens – przyznał Paweł. – Alicja, może jednak warto obejrzeć resztę tych twoich kotów w worku?
– O ile zdołasz je znaleźć, proszę bardzo – zgodziła się sucho Alicja. – Ja całego domu rozwalać nie będę, nie mam teraz w planach generalnego remontu. Poza tym w żadne jajka i welony nie wierzę. I nic mnie nie obchodzi ten idiotyczny zgubca… Co tak patrzycie? Jeśli istnieje znalazca, powinien istnieć i zgubca, nie? To jakiś kretyn, skoro wyszukał sobie takich pomocników jak Blekot, i niech się wypcha. Nie chcę mieć z nim do czynienia.
Na tym konferencja została zakończona, wino wyszło, zdecydowaliśmy się pójść spać.
* * *
Wczesnym popołudniem przyjechała Marzena. Pytania, którymi niewątpliwie była wypełniona, już od furtki zamarły jej na ustach, bo resztki z zamrażalnika nie zaniechały działalności i dawały się wywęszyć nawet komuś z silnym katarem. A zdawałoby się, że Dania to jest wietrzny kraj, tymczasem nic, wiatru ciągle nie było, ledwo jakiś zefirek chwilami powiewał i atmosferze nie dawał rady.
– Rany boskie, co tu tak śmierdzi? – wykrzyknęła z przerażeniem w progu domu, zastawszy nas przy posiłku. – Alicja, to jakieś mięso! Albo ryby…? Jak wy to możecie wytrzymać, Boże drogi, i jeszcze macie apetyt…?!
– Do wszystkiego można się przyzwyczaić – odparł filozoficznie Paweł. – Cześć, jak się masz?
– Dobra kawa przebija wszystkie inne zapachy – pouczyła równocześnie Alicja.
– Zapachy… – prychnęła Marzena. – Jeśli to jest zapach… Skąd się to wzięło? Czy nie można tego wyrzucić?
– Noga barania straciła cierpliwość i postanowiła udać się w siną dal – oznajmiłam uroczyście. – W zasadzie już poszła, ale zostały drobiazgi towarzyszące. Siadaj, siadaj, damy ci kawy. A może koniaczku? Powąchasz sobie.
O istnieniu zamrażalnika w piwnicy i jego zawartości Marzena wiedziała doskonale, zaciekawienie przebiło w niej inne doznania, bez grymasów usiadła nad kawą i koniaczkiem i wysłuchała całej opowieści o wydarzeniach, z supozycjami i wnioskami włącznie. Przejęła się bardzo.
– Gdyby nie to, że ten ubytek brandy nastąpił wcześniej… Alicja, jesteś pewna…? Wierzę w twoją spostrzegawczość… Naprawdę myślałabym, że ktoś nas podglądał przy szachach i teraz ich szuka…
– Podglądanie odpada – przerwałam jej energicznie. – Rozejrzyj się po otoczeniu. Oglądałyśmy je w moim pokoju, zauważyłaś, co się tam dzieje przed oknem? Pnąca róża, dzikie wino i to dziwne zielsko na dwa metry wysokie, tam się w ogóle do szyby przedrzeć nie można. A od ulicy żywopłot, urósł i bardzo zgęstniał, w tym kawałku ogrodu można grób kopać albo bitwę toczyć i nikt niczego nie zauważy. Ale ktoś mógł o tych szachach wiedzieć…
– Gdyby wiedział, miał ćwierć wieku na znalezienie – przerwała mi z kolei Alicja. – Przypominam ci, że w tym pokoju spał pasożyt, Bełkot, Marianek, psychopata, Małga, Stasia, ty i jeszcze parę innych osób. Wymieniam jak leci, podejrzane i głupie.
– Ja w tym domu sypiałam wszędzie – wytknęłam z lekkim rozgoryczeniem.
– No więc szachy niepewne, ale prawdopodobne – zadecydowała Marzena stanowczo. – Bo rzeczywiście wygląda na to, że ktoś czegoś szuka. Od kiedy? Może to nam coś da… Alicja, od kiedy zaczęłaś dostrzegać rozmaite zmiany?
– Od lat. Ustawicznie ktoś mi tu coś przestawiał, przekładał i sprzątał…
Rozzłościłam się znienacka i postanowiłam sprostować.
– Gówno prawda i nie mądrzyj się teraz. Policzę porządnie. Zaczęło się dopiero po twojej pierwszej Grenlandii, kiedy tam pojechałaś…? Zaraz. Osiemdziesiąt pięć… Siedemnaście lat temu. Zdjęcia, slajdy, oglądałam je w miesiąc po twoim powrocie, wszystko leżało na swoim miejscu, nietknięte, sięgałaś ręką w ślepo, nikt niczego nie ruszał, bo jeszcze było dużo wolnej przestrzeni. Dopiero później… O, w rok później, jak przyjechałam, pyskowałaś, że masz poprzekładane, ale wtedy było dużo osób. No i potem, stopniowo, jak się urwała półka w kotłowni, jak przywiozłyśmy te dwa regały z targowiska, jak wróciłaś z Kalifornii z tobołem jakichś bulw i cebulek, jak Krystyna zostawiła swoje rzeczy, jak wyrzuciłaś fisharmonię…
– Od fisharmonii zrobiło się więcej miejsca!
– Ale gdzieś to miejsce znikło. Sama przenosiłaś co popadło, jak ktoś przyjeżdżał. Z tym że to jeszcze nie było prawdziwe szukanie… I nie wiem, co dokładałaś, bo nie siedziałam tu bez przerwy. Na grzebanie i szukanie wygląda to dopiero teraz i wcale nie wiem, czy nie od wiosny. Od wizyty Blekota.
– No więc właśnie, co z tym Blekotem? – zniecierpliwił się Paweł. – Nie znam człowieka, ale źle o nim słyszę…
– I słusznie – powiedziały równocześnie Alicja i Marzena.
– Anita coś wie – podjęłam, zbaczając trochę z tematu. – O coś Blekota podejrzewa. Nie wiem, czy to czasopismo Jasia ma jakiekolwiek znaczenie, o co tu chodzi, o porost islandzki czy o klejnoty królowej Klemencji, ale stąd mi się zalęgło jajeczko Fabergé. Czasopismo może być po prostu mylące. Gdzie ono w ogóle jest, Alicja, znajdź je i przeczytajcie całość porządnie, od deski do deski, niech nam nie bruździ. Wy obie, ty i Marzena, bo reszta po duńsku nie umie.