Rozejrzałam się dookoła ze smętnym westchnieniem. Papiery zapychały całe moje mieszkanie, co najmniej połowę należało dawno wyrzucić, ale ciągle brakowało mi serca do tej strasznej pracy. Kapitan popatrzył również i taktownie powstrzymał się od dalszych uwag.
– O tej Judycie zapewne nie wiedzieli i mogli sądzić, że po likwidacji Heleny straci pani dostęp do jakichkolwiek informacji…
– Ciągle mówimy w liczbie mnogiej – przerwałam mu z niezadowoleniem. – Kto to właściwie jest, ci oni? Pseudo-Renuś z Miziutkiem, plus Nowakowski, ale zdaje się, że nikt z nich nie uczestniczył w kraksie pod Łodzią? I nikt z nich nie pętał się za mną po Europie i nie podrzucał mi głowy. To jak ja mam to rozumieć?
– Niech mnie pani nie rozśmiesza – zniecierpliwił się kapitan. – To jest przecież cała klika, obrośnięta gorylami. Libasz ma na usługach pracowników fizycznych, którzy nawet nie wiedzą, dla kogo pracują. Pośredniczy Nowakowski, bo to jest rzeczywiście Nowakowski, niegdyś wtyczka w różnych zakładach pracy.
– Już to samo powinno wystarczyć. Wypisz wymaluj identyczne metody, jakie Sprzęgieł stosował przed laty. Ciekawe, co pan teraz zrobi?
– Poczekam na jutrzejszy telefon od pani.
Przyszło mi nagle do głowy ułatwienie dla niego.
Polubiłam go.
– Macie tam jakiś fax, jestem pewna. Niech mi pan da numer, o ile to nie jest straszna tajemnica służbowa. Może uda mi się zrobić panu przyjemność. Skoro woli pan mnie niż te kolczaste zasieki…
Chyba rzeczywiście wolał, bo numer faxu dał.
* * *
Nie poprzestałam na pogawędkach służbowych, groziło mi bowiem spędzenie wieczoru na smętnej tęsknocie do Grzegorza. Postanowiłam, że nie dam się wpędzić w melancholię na starość. Nie daj Boże, jeszcze bym zaczęła płakać albo co.
Stare notesy i kalendarze, które odnalazłam już wcześniej, ciągle leżały na wierzchu, zapomniałam je bowiem odłożyć na miejsce. Sięgnęłam po nie.
W nastawionym na różne wysiłki umyśle zaczęło mi majaczyć kolejne wspomnienie. Na samym początku mojej znajomości z Miziutkiem właśnie u niej odbywały się andrzejki. Same dziewczyny, lanie wosku, buty wychodzące za drzwi, imiona męskie na karteczkach… I awanturujący się Miziutek… „Nie chcę Andrzeja! – jęczała z gniewem.
– Niech go sobie któraś z was zabierze! Chcę Jarka, oddajcie mi Jarka!”
Jakim cudem ja to mogę pamiętać…? A, już wiem, proste, zazdrościłam jej kiecki. I tę kieckę, oczywiście, pamiętam znacznie lepiej niż wszystkie rozgrywające się tam sceny, rura z dekoltem z zielonej mory, cudowny kolor, tak zwany morski, Miziutek był rudy, świetnie pasowało, dookoła szyi cień złotej ozdoby, a ja nieszczęsna, jedyna w tym gronie młoda mężatka, byłam właśnie w ciąży i nie miałam się w co ubrać… Miziutek w zielonej kiecy, z wielkim kokiem pomiędzy ciemieniem i potylicą, z kieliszkiem wina w jednej ręce, z karteczką w drugiej, giął się w pasie i z rozpaczliwą wściekłością żądał zamiany męskich imion, przy kredensie stała, próbowała zaszachrować, bo na blacie tego kredensu leżały inne karteczki…
Twierdziła potem, że wróżby się nie sprawdzają, nieważne są w ogóle, bo skaziła je obecność jednostki zamężnej. Może zresztą nie ona to wymyśliła, tylko któraś inna dziewczyna, żeby ją pocieszyć, chętnie przyświadczyłam, bo co mi szkodziło, nie żałowałam jej tego jakiegoś Jarka…
Sama zdumiona, że mi się nagle to wszystko tak porządnie przypomniało, zorientowałam się, iż cały czas trzymam w ręku kalendarzyk sprzed trzydziestu pięciu lat, otwarty na stroniczce ze spisem wróżb andrzejkowych. Osobiście ten spis tuż przed imprezą wykonałam, żeby o niczym nie zapomnieć. No i proszę, jak cenne jest słowo pisane!
Zaczęłam sobie przypominać, kto tam wtedy był. Przyjaciółki z młodych lat rozpierzchły się po świecie, Hania w Kanadzie, Baśka nie żyje. Lusia podobno w Australii, Ewa…
Zaraz, Ewa! Ewa Górska, jej nazwisko niedawno wpadło mi w oko, pomyślałam nawet, że cały czas używa panieńskiego, projektantka strojów, film, teatr, telewizja, na oczy jej nie widziałam od skończenia studiów, ale dlaczego nie miałabym spróbować…?
Znalazłam ją w książce telefonicznej, tej nieco starszej, a nie obecnej, bo obecna została ułożona tak jakoś dziwnie, że wszelkie próby uzyskania z niej pożądanych numerów dostarczały mi wyłącznie uczucia, iż popadam w debilizm. Niczego nie umiałam znaleźć. W starszej było, Ewa Górska, artysta plastyk. Wypukałam numer i słuchawkę po drugiej stronie podniosła kobieta.
– Ewa? – powiedziałam beztrosko. – Cześć, słuchaj, czy ty pamiętasz różne dziewczyny z młodości? Baśkę Boberską, Mizię Arendarską, Hanię Kostrzyk, Joannę Chmielewską…
– No nie wygłupiaj się, to ty! – wykrzyknęła Ewa z uciechą. – Widziałam cię w telewizji! Boże drogi, ileż to lat…!
– Trzydzieści. Masz wnuki?
– Wyobraź sobie, mam! Ta idiotka, moja córka, tak mnie urządziła!
– Nie przejmuj się, nie wnuki zdobią człowieka. Ja też mam i ona już doskonale umie czytać.
– Kto?!
– Moja wnuczka. Drobiazg. Przyznam ci się, po co dzwonię. Chcę poplotkować o Miziutku. Masz coś przeciwko temu?
– Ale wręcz przeciwnie! – ożywiła się Ewa. – Miziutek to postać barwna, zawsze była, o niej się świetnie plotkuje! Ona wróciła, wiesz o tym? Prosperuje w Polsce, ale nie sądzę, żeby miała zostać na zawsze.
– Że wróciła, wiem aż za dobrze. Usiłuje mnie wykończyć. Dlaczego…
– Co ty powiesz, to jeszcze jej nie przeszło? – przerwała Ewa ze zdziwieniem.
– Do tej pory?
– A co…?
– No jak to, zawsze stanowiłaś dla niej konkurencję. Nie wiedziałaś o tym? Jeszcze w tamtych czasach, czekaj, co to było, ach, pamiętam, andrzejki! Do mnie mówiła, co za szczęście dla niej, że ty jesteś w ciąży, na jakiś czas ma cię z głowy i niczym jej nie zagrażasz…
– Czym, do pioruna, miałam jej zagrażać? – spytałam ze śmiertelnym zdumieniem.
– No nie wygłupiaj się, byłaś szalenie atrakcyjną dziewczyną…
– Mogłabyś, z grzeczności, powiedzieć, że jestem – przerwałam zgryźliwie.
– Teraz możesz być najwyżej szalenie atrakcyjną kobietą – odparła Ewa stanowczo.
– Dziewczynę wybij sobie z głowy. Znam się na tym.
Zgodziłam się z nią.
– No dobrze, ale jej też nic nie brakowało…
– Toteż właśnie. A ty mogłaś ją przebić, bała się tego. Jeden chłopak ją rzucił, wpadła w taką malutką depresyjkę i wygrzebywała się z niej metodą zwycięstw na każdym kroku. Ty miałaś kochającego męża, gdyby mogła odbić ci tego męża, pocieszyłaby się od razu, ale ukrywałaś go starannie…
– Nie ja go ukrywałam, tylko sam się ukrywał, bo się nie miał w co ubrać – przerwałam z irytacją. – Ale nie o mnie plotkujemy, tylko o Miziutku. Dziko interesuje mnie ten chłopak, który ją wtedy rzucił, podejrzewam, że jest to jej obecny mąż…
– Jej obecny mąż podkupił moją firmę – przerwała z kolei Ewa gniewnie.
Przerywałyśmy sobie wzajemnie prawie każde zdanie. – Stąd moja wiedza o niej.
Libasz się nazywa. Cudem udało mi się uniknąć klęski, ale kochać, to ja ich nie kocham.
– A o tamtym chłopaku coś wiesz?
– Czy coś wiem… Wiesz, mętnie mi się ochapia… A nie, wiem! Ktoś mi mówił, jako gach był podobno doskonały, ale nie w tym rzecz. Podobno zażądał od Miziutka donosów na profesora… zaraz, jak mu było, już nie żyje, przyjaciel jej ojca… Wszystko jedno, Miziutek odmówił, bo wtedy jeszcze kołatała się w niej jakaś szlachetność, i przez to nastąpiło zerwanie. A, rozumiem! To dlatego…!
– Co dlatego, nie przerywaj w najciekawszych momentach! – zdenerwowałam się.
– Kłótnia była wśród dziewczyn. Miziutek upierał się, że przyzwoitość nie popłaca i cel uświęca środki, prezentowała taką wściekłą bezwzględność, że sama się do niej zraziłam. Nie wiedziałam, co ją napadło, popatrz, dopiero teraz przyszło mi do głowy, że to przez tego kochasia! Żal ją ogarnął, że się dla niego nie zeświniła! Kto to był, jakiś konfident?
– Miałam nadzieję, że właśnie tego dowiem się od ciebie – westchnęłam. – Mnie przy tych dyskusjach nie było…
– Nie było, rodziłaś dziecko.
– Ale właściwie wszystko się potwierdza. Tak przypuszczałam, że w młodości trafiła na chłopaka z UB.
– I co? – spytała Ewa ostrożnie po chwili milczenia. – To ma jakieś skutki?
– Właśnie wychodzi, że ma…
– No to czekaj. Zaraz… O rany, czekaj, mówiła mi jej szwagierka, Krystyna, siostra jej pierwszego męża, Andrzeja właśnie, ona mieszka w Szwecji, czasem przyjeżdża, trzy lata temu ją widziałam, o rrrrany…!
– No! – pogoniłam zachłannie. – Co mówiła?
– Spotkała się z Miziutkiem – powiedziała Ewa uroczyście. – Dwa lata wcześniej.
Nie bardzo się lubiły, ale zawsze, wiesz jak to jest, poszły na kawę do barku naprzeciwko Grandu, tak pogadać, no owszem, pogadały i już wychodziły, kiedy Miziutek we drzwiach skamieniał. Jakiś facet wchodził, też skamieniał. Tak stali i patrzyli na siebie, Krystyna ją grzecznie pożegnała, Miziutek nawet tego nie zauważył, cofnął się do środka razem z facetem. Jeszcze przez okno widziała, jak się w siebie wpatrywali, ale gówno ją to obeszło. Słuchaj! A może to był on…? Gach z młodości?
Z chciwością bez granic wchłaniałam w siebie tę romantyczną historię.
– A otóż tak. Na moje oko rzeczywiście! I czas się zgadza, spotkała go znienacka, przygłuszone uczucia wybuchły…
– Myślisz, że to możliwe? – spytała Ewa z niedowierzaniem. – Po tylu latach i takich dramatach? O Jezu, do rymu mi wyszło!
– Nie szkodzi. Że możliwe, gwarantuję. Jak wyglądał?
– Przystojny. Nawet bardzo. Dżentelmen w męskiej sile wieku. Tak powiedziała Krystyna, ja jej wierzę, zawsze miała dobry gust.
– Brodaty?
– Wykluczone. Krystyna brodatych nie lubiła. Jej szwedzki mąż też się musiał ogolić.
– No to brodę zapuścił później…
– Słuchaj no, ty coś wiesz? Chcesz przez to powiedzieć, że to był Libasz? On jest brodaty!
– Pogawędka z tobą stanowi dla mnie dar boży – wyznałam uczciwie. – Należy ci się coś wzajemnie. Tak jest, na moje oko to był obecny Libasz.