Chwilowe oddalenie się od mężczyzny życia nie wywarło na mój umysł pozytywnego wpływu. List od Judyty wyjęłam ze skrzynki wchodząc do domu i nawet go nie otworzyłam. Ręce mi się trzęsły z przejęcia, kiedy grzebałam w kosmetykach, zasadniczej troski przyczyniała głowa, rozpaczliwie usiłowałam utrwalić uczesanie. Próbowałam myśleć, nie o zbrodniach, rzecz jasna, tylko o sobie. Czy ten stan zaćmienia utrzymałby się we mnie przy jego boku już na zawsze…? Niegdyś tak nie było, pozostawałam mniej więcej normalna, teraz zgłupiałam doszczętnie. Może to kwestia czasu? Tyle go mamy, co kot napłakał, nie zmarnować ani chwili, wykorzystać każdą minutę, jutro wyjedzie i cześć. Czy on w ogóle ze mną wytrzyma w tej zbrodniczo-śledczej atmosferze?
Na myśl, jak spędzam ogólnie to spotkanie po latach, sama do siebie zachichotałam nerwowo. Upuściłam zakrętkę do włosów, wlazłam na nią i natychmiast noga przypomniała o sobie. No tak, ani pójść dokądkolwiek, ani tańczyć, pień nieruchawy, a nie kobieta, ależ mi się to wszystko ułożyło…! Klątwa, jak Boga kocham, nic innego, tylko jakaś cholerna klątwa…
Zarazem wiedziałam doskonale, że po jego odjeździe natychmiast wrócę do śledczych emocji. Dla odmiany istne błogosławieństwo. Po utracie mężczyzny nic gorszego, niż usiąść w kącie i płakać, te wszystkie baby, którym chłop się oddalił, a one łkają w samotności, to zwyczajne idiotki. A zająć się czymś, nie łaska? No, nie przepierką, nie zmywaniem, niczym w ogóle obrzydliwym, przeciwnie, przyjemnym, ulubionym maniactwem, namiętnością…
Mignęło mi nagle wspomnienie jakiejś jednej letniej niedzieli. Jakoś tak wychodziło, że spędzimy ją razem, tymczasem Grzegorz miał coś jeszcze i opuścił mnie wczesnym popołudniem. Przez chwilę stałam na balkonie i patrzyłam za nim ze ściśniętym sercem, a potem dźgnęło mnie ostrogą. Wypadłam z domu i pojechałam na wyścigi, doskonale mi to zrobiło…
Antidotum na brak mężczyzny… Wszystkie te antidota zwaliły się nagle na mnie tak, że przestałam kręcić włosy. Zamiast własnej twarzy ujrzałam w lustrze najrozmaitsze sceny, wcale do żadnej twarzy niepodobne. Zostawił mnie głupi chłop samą w karnawałową sobotę, przygnębienie trwało dwie sekundy, w trzeciej zachłannie i ze szczęściem w duszy wwaliłam do miski znaczki do odklejania, bo filatelistyka stanowiła moje rozżarte hobby. Zostałam bez podleca, nieszczęśliwa i wściekła, pięć minut nie minęło, jak usiadłam do pisania i sama siebie rozśmieszyłam bez granic. Poszedł precz upragniony osobnik, nie musiałam się długo zastanawiać, zrobiłam sobie nieopisanie skomplikowaną, a co dziwniejsze skuteczną, maseczkę kosmetyczną. Nie zliczę, ile razy, uszczęśliwiona natychmiast po ugięciu się pod ciosem, jechałam na wyścigi. Porzucona na całą sobotę i niedzielę, z miejsca leciałam grać w pokera. W gruncie rzeczy najlepsze są rozrywki naganne…
Otrzeźwił mnie telefon. Przezornie nie podniosłam słuchawki, czekałam, co będzie.
– Domyślam się, dlaczego nie podnosisz słuchawki, ale chyba jesteś? – powiedział Grzegorz przez sekretarkę i rzuciłam się na aparat zachłannie.
– Jestem, jestem. A pewnie, już mi się tu gliny nagrały, bałam się, że znów…
– To ja też już jestem. Przyjeżdżaj.
– Zaraz jadę…
Znów mi się ręce zaczęły trząść, zgarnęłam wybrane przedmioty w foliową torbę, dwoma ruchami rozczesałam włosy i już mnie nie było. Korespondencję od Judyty wetknęłam do torebki od razu po wyjęciu ze skrzynki listowej i całe szczęście, bo inaczej z pewnością bym o niej zapomniała.
– Jak załatwiłeś? – spytałam, wysiadając z samochodu.
– Pozytywnie. Facet zgodził się przyjechać w przyszłym tygodniu. Mógłbym wracać już dzisiaj, ale, chwalić Boga, zabukowany jestem na jutro, a w okresie urlopowym o miejsce niełatwo. Dostałaś list?
Z triumfem wyciągnęłam z torebki kopertę. Grzegorz ją obejrzał.
– Jak to, nie przeczytałaś od razu…?
– Pomyślałam, że miło nam będzie mieć tę frajdę równocześnie.
No, jeżeli cokolwiek w ogóle na ten temat pomyślałam… Ale odpowiedź przyszła mi sama i w gruncie rzeczy była prawdziwa. Miło nam było mieć wszystko równocześnie…
– Pozwól, że ci złożę wyrazy podziwu. – powiedział Grzegorz z galanterią, otwierając przede mną drzwi. – Nie znam kobiety, która by wytrzymała.
– Należą mi się większe wyrazy podziwu – odparłam ponuro. – Każda normalna kobieta dokonałaby jakichś zakupów spożywczych, mnie to do głowy nie przyszło, teraz dopiero… Rychło w czas.
– Nie wygłupiaj się, czytajmy list, bo jestem ciekaw.
List od owej Judyty brzmiał następująco:
„Szanowna Pani! Świętej pamięci Helena Wystrasz to była moja koleżanka, od dziecka, jeszcze ze szkoły. Myśmy były w przyjaźni i ona mi wszystko mówiła, a nikomu innemu. We mnie jak w studnię i nic bym nie powiedziała, ale ona się bała o panią, więc piszę. Ona sprzątała u tych ludzi, na stałe była, z tym że najpierw z samą panią, jak już dom był gotów, tak ze dwa tygodnie, a pan miał przyjechać podobnież z Ameryki. Raz było tak, że miała wolne i zamiarowała pojechać do rodziny, pani myślała, że już poszła, a ona ledwo wyszła za kuchenne drzwi i zaraz na schodkach stłukła sobie kolano. Aż się rozkrwawiło. Więc wróciła i zrobiła sobie opatrunek i tak trochę czekała, że ją może przestanie boleć, bo do autobusu miała kawałek drogi. I zobaczyła, że jak raz pan przyjechał, więc się zdziwiła bo to jakoś za wcześnie, ale nic sobie nie myślała. Tylko jedną walizkę miał, nawet nie dużą. Pani go witała jak męża, a Helena go dobrze widziała. I tyle.
A potem na drugi dzień, jak wróciła od rodziny, pokazało się, że pana wcale jeszcze nie ma, znaczy to był ktoś inny, ale nic nie mówiła, bo nie jej rzecz i co ją obchodzi.
I zaraz w dwa dni pan faktycznie przyjechał, a bagażu miał dużo, nawet mu człowiek nosić pomagał, Helena aż się zdziwiła, bo podobny był strasznie do tamtego pierwszego, ale trochę inny. A w ogóle to znów nikt nie wiedział, że Helena jest w domu, bo pani jej dała wolne aż do wieczora i ona nawet przyszła do mnie, ale mnie nie było, więc wróciła. I siedziała w ogrodzie. Państwo zaraz odjechali pani samochodem, a pan tak jakoś obchodził ten samochód dookoła i głową kręcił i faktycznie, wtedy dopiero Helena uwagę zwróciła, że to był inny samochód, niż pani wczoraj miała, bo tamten był biały, a ten szary. No i jak wieczorem wrócili, to po pierwsze samochód znów był biały, a po drugie pan to był znowuż tamten, co pierwszy przyszedł. A tak się złożyło, że Helena jeszcze raz przyszła do mnie, a mnie ciągle nie było i jak wracała, to państwo widzieli, że wraca, więc pani pewnie myślała, że jej nie było cały czas.
No i wtenczas właśnie Helena przyszła do mnie zaraz na drugi dzień i powiedziała mi to wszystko, bo nic zrozumieć nie mogła. Jeszcze mówiła, że może jej się w oczach dwoi, bo dwa samochody i dwóch panów, a wszystko do siebie podobne i już całkiem nie wie, który to ten pan z Ameryki. Ale co to nas obchodziło, niech będzie, który chce, pani rzecz i sama chyba wie, kogo ma za męża.
Tak było najsampierw parę lat temu. Potem nic nie było, tylko pan wielkie interesy robił, a pani do Ameryki co i raz to wyjeżdżała. Tyle że jakieś kłopoty mieli, pani zdenerwowana chodziła i raz Helena przypadkiem podpatrzyła i podsłuchała, że w papierach szukali i fałszowali jakiś podpis. I pani próbowała, i pan i jakby wzór mieli, i z gadania wynikło, że fałszują. Helena ciekawa była i tak dla siebie lubiła wszystko wiedzieć, no to potem już podsłuchiwała specjalnie. Wyszło jej, że pan bał się jakiegoś człowieka i raz tak jakoś gadali, że wyszło, gdzie ten człowiek mieszka, i ona zgadła, kto to jest.
Ona tego człowieka znała, bo drzwi w drzwi z nim mieszkali jedni znajomi i ona tam nawet pomieszkiwała, zanim jeszcze do tej swojej pani przyszła, a to też dawne czasy, bo jeszcze matka Heleny u matki tej pani gotowała przed wojną, ale to nie ma o czym gadać. Ten człowiek to był taki, co w dawniejszych czasach w UB siedział, czy gdzieś tam, ale porządny jak rzadko i Helena dla niego w ogień by poszła. On różne papiery zbierał, żeby mieć, jak to mówią, haka na takich różnych swołoczy. Na pana też coś miał.
Nareszcie Helena podsłuchała, że on miał żonę na kocią łapę, a ta żona to była pani i jej pani, panią zna. Oni myśleli, że papiery na nich pani jemu ukradła, bo coś im pani zaszkodziła. To już teraz było, w ostatnich czasach. Albo on te papiery u pani zostawił.
Ale sama Helena przy sprzątaniu znalazła też jakieś papiery u nich, sama ukradła i jemu zaniosła. Ci jej znajomi wyjechali, a jej mieszkanie zostawili pod opieką, więc tam często jeździła i zostawała. Nie zważali na nią bardzo, więc podsłuchała jeszcze więcej i zobaczyła, jak raz przyszedł jakiś, tak wieczorkiem, z panem gadał cicho, ale tak, że mrowie po niej chodziło, a pan mu pieniądze płacił. Potem tamten wyszedł i pan zaraz wyleciał za nim, a jak wrócił, zadowolony był i te same pieniądze z kieszeni wyjął. Z panią potem gadali i Helena dorozumiała się, że tamtego zabił.
O pani to mówili ciągle, że pani za dużo wie i trzeba pani, za przeproszeniem, zamknąć gębę. Helena panią znała i była jej pani jak sól w oku przez tego opiekuna, bo myślała, że co z tego będzie, a tu pani. Specjalnie poleciała panią oglądać i gryzła się, ale jakoś to się z panią rozeszło, więc już nic do pani nie miała.
A do tych państwa taki jeden przychodził, jakby pana podwładny. To mi wszystko Helena mówiła w sekrecie, bo już nie mogła wytrzymać, męczyła się, a jeszcze bała się okropnie, że do skrytki zajrzą i zobaczą, że ona im ukradła te papiery. Do księdza do spowiedzi poszła, a ksiądz jej kazał iść na policję, ale ona się bała i znów do mnie przyszła. Zamyśliła sobie, że ucieknie. Więcej nic nie wiem, ale tu nie zostanę, bo też się boję.
Oni zabiją każdego, kto by im szkodził, a że ona ze mną gadała i płakała nawet, to wszyscy widzieli. Zabili ją, księdza też chcieli zabić, to i mnie zabiją, bo dlaczego nie. Może być, że i panią. O co tu w ogóle chodzi, to ja nie wiem i wcale nie chcę wiedzieć. To i tyle. Ja już tak zaraz nie wrócę, póki takie bandziory i dranie tu mieszkają i sobie żyją, jak im się podoba. Z poważaniem. Judyta Chmielewska”.