Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Byłoby może wskazane, żeby pani pomyślała o troszeczkę dawniejszych czasach – podsunął zachęcająco ksiądz proboszcz. – I o tych jakichś dokumentach, o które jest pani podejrzewana. Zdarza się, że czasem ktoś sam nie wie, co ma…

Obrzęchana czarna teczka… Zmiłuj się Panie, nie przystąpię teraz przecież do przeszukiwań piwnicy! Końskich sił do tego potrzeba i ze stu zdrowych nóg! Jeśli przypuszczenia, tak Grzegorza, jak i glin, są słuszne i rzeczywiście dostałam rykoszetem z broni palnej, złoczyńcy wiedzieli, co robią. Znaleźli na mnie niezły sposób.

– Ja już więcej nie mogę powiedzieć – oznajmił ksiądz wikary słabo i żałośnie.

– Sam chciałeś, synu – wytknął mu ksiądz proboszcz bardzo łagodnie. – Ale wystarczy, pani ma już o tym wszystkim jakieś pojęcie? Zdoła pani uniknąć nieszczęścia…

– A, właśnie! – przypomniałam sobie nagle. – Ta Judyta, przyjaciółka, powiedziała, że wysłała list do mnie. Może z niego dowiem się jeszcze więcej.

Wyglądało na to, że informacją o liście sprawiłam wikaremu ulgę niewymowną.

Odetchnął głęboko i popatrzył na proboszcza, który też się wyraźnie ucieszył.

– Miejmy wielką nadzieję, że nie musiała w nim niczego ukrywać!

Podziękowałam księdzu wikaremu i zgodziłam się wyjść.

Wykluczywszy chwilowo kontakt z policją i nie przewidując już żadnych obowiązków na dziś, pozwoliłam sobie na pewien luz. Przerzuciłam się na doznania całkiem prywatne.

Moje myślenie z miejsca poszło dwutorowo. Jeden tor ściśle dotyczył Grzegorza, bo w rozmowach telefonicznych przeoczyłam drobnostkę, mianowicie komunikację.

Czym on przyjedzie z tego lotniska? Mafią? Mafia ciągle tam stoi, miliony bierze za każdy kurs, zapomniałam go o tym uprzedzić. A nawet gdybym pamiętała, to i co z tego, autobusem przecież jechał nie będzie, a prawda, mogłam mu zamówić radio-taxi, sam sobie mógł zamówić. Teraz już za późno, nie zdołam się z nim porozumieć, ale może mu przyjdzie do głowy pożyczyć samochód, tam jest wypożyczalnia…

Drugi tor, rzecz jasna, rzucił mi się na głowę. Uczesanie…!!! Wreszcie należało potraktować sprawę poważnie, fryzjer czy kraa…? Dziś czy jutro rano…? Do dwunastej bym zdążyła, świeżutkie, prosto od krowy, fryzjerskie trzech dni nie wytrzyma, tylko ta noga cholerna… W paryskim hotelu było mi łatwiej, umywalka na odpowiedniej wysokości, u siebie zapewne wlecę głową do wanny. Niby można prysznicem, ale brakuje mi trzeciej ręki. Diabli nadali…

Znając życie, zdecydowałam się jednakże na dziś. Zależy mi specjalnie, zatem jutro rano może się na przykład okazać, że nie ma wody. Coś tam robią i zamknęli na trzy godziny, akurat te, decydujące dla mnie. U fryzjera będzie kolejka, jakiej najstarsi ludzie nie pamiętają i tak dalej. O nie, żadnych głupich lekkomyślności, tylko dziś!

Z serca pożałowałam pończoch, niechby już miał, skoro lubi. No tak, gdybym została jego żoną, garderoba zatrułaby mi życie… Ale może bym się zdołała przyzwyczaić, przyzwyczajenie jest drugą naturą, w końcu kiedyś bywałam elegancka nawet w najdzikszy upał. Jednak spróbuję klapek na wysokim obcasie, sprawdzę od razu…

W obliczu takich problemów nic więcej już się we mnie nie mieściło. W nosie miałam Renusia, Miziutka, zbrodnie, afery, policję, cały ten konglomerat odsuwając w przyszłość. Niech mi teraz nie trują, zajęta jestem.

Dojechałam do domu, wysiadłam, weszłam na parter i ni z tego, ni z owego, zamiast iść dalej po schodach do góry, wyszłam na drugą stronę budynku.

Fryzjer znajdował się na zapleczu. Na tych pięciu parterowych schodkach przyszło mi na myśl, że mogę umyć ten piekielny czerep u fryzjera dzisiaj, a jutro rano tylko poprawić. Rozpylić Vittel w sprayu, wysuszyć na elektrycznej lokówce i lepiej się będzie trzymało, niż normalne uczesanie, a woda sobie może być albo nie być. Uniknę przy tym nocnych katuszy.

W ten sposób głowa uratowała mi życie, a co najmniej zdrowie.

Żadnego wybuchu nie usłyszałam, u fryzjera grało radio. Sąsiedzi również zachowali umiar, podzwonili do drzwi i powęszyli pod nimi, podejrzewając gaz, ale nic nie śmierdziało, więc dali spokój. Głupio, bo mogłam leżeć w środku nie dobita, nie leżałam jednak i byłam im później szczerze wdzięczna, że nie zdewastowali mi ani drzwi, ani zamka.

Nie czekali nawet na mnie na schodach, bez żadnych złych przeczuć zatem dotarłam do własnych drzwi, przekręciłam klucz, nacisnęłam klamkę i weszłam do holu, odruchowo prztykając kontaktem. Światło się nie zapaliło. Zdążyłam pomyśleć, że nawaliła żarówka, uczyniłam krok, wlazłam na coś lewą nogą, zaklęłam bardzo porządnie i znieruchomiałam.

Nie było ciemno. Na zewnątrz jeszcze dzień biały, a wszystkie drzwi z holu miałam oszklone, padało przez nie światło dostateczne, żebym uświadomiła sobie, co widzę.

Dość długo stałam, przyglądając się wnętrzu, i powolutku ogarniał mnie podziw.

Co w tym holu wybuchło, rzecz jasna nie miałam pojęcia. Pewno bomba. Raczej nieduża, bo nawet nie powyrywała drzwi z zawiasów i nie przeniosła impetu do innych pomieszczeń. Za to sam hol wyglądał dziwnie, kwadratowy był, różne szczątki upstrzyły go symetrycznie, głowa Heleny, w drobnych kawałkach, poniewierała się wszędzie, na jej fragment właśnie wlazłam. Wieszak częściowo zleciał, a częściowo wbił się w ścianę, okruchy rozbitego żyrandola dekorowały głównie podłogę, stolik i dwa krzesła nie nadawały się do żadnego użytku, chyba że do kominka. Ucieszyłam się, że nigdy nie trzymałam w holu na przykład telefonu, też by się rozleciał. Pod kuchennymi drzwiami ujrzałam poszarpaną parasolkę.

Najmniej ucierpiał obrus, wisiał na klamce drzwi do łazienki. Buty też prawie ocalały, stały w niskiej szafce, połamane drzwiczki szafki wpadły do wnętrza i zdemolowały nieco tylko jedną parę, pozostałe poprzewracały się i ugniotły, ale bez wielkiej szkody dla zdrowia. Za to w strzępy poszła stara, nieprzemakalna kurtka z ortalionu, która i tak już wyglądała okropnie, ale wciąż mi było szkoda wyrzucić ją definitywnie. Teraz wreszcie mogłam pozbyć się jej z czystym sumieniem. Dostrzegłam w tej ruinie elementy pocieszające.

Przestałam podziwiać widoki, odnalazłam miękkie ranne pantofle, każdy w innym miejscu, prawie nie uszkodzone, wytrząsnęłam z nich tynk, zmieniłam obuwie i udałam się na zwiedzanie reszty pomieszczeń. Poza drobinami szkła, które poleciało najdalej, nie ujrzałam w nich nic ciekawego, eksplozja nie miała wielkich ambicji, poprzestała na dewastacji holu.

Ktoś zadzwonił do drzwi, uchyliłam je, nie otwierając szeroko. Okazało się, że sąsiad.

Wyraził niepokój i zaciekawienie, coś chyba u mnie wybuchło, wszyscy słyszeli, co to było?

– Kineskop – odparłam smutnie, bo prawdy mówić nie zamierzałam, a żadnego innego łgarstwa nie zdążyłam wymyślić. – I to w dodatku nie mój, znajomy zostawił, żeby z nim nie latać po mieście. Był chyba uszkodzony. Miałam zamiar wynieść go do piwnicy, ale ciągle zapominałam, może to i lepiej.

– Do piwnicy! – podchwycił sąsiad z rozgoryczeniem. – Jak to, jeszcze się pani nie włamali?

– Gdzie? Do piwnicy? Kto?!

– Nie wiem. Złodzieje chyba? Do mnie się włamali już dwa razy. Raz, muszę przyznać, nawet dość kulturalnie, ale drugi raz na chama. Ja tam zrobiłem sobie warsztat, nic nie ukradli, to mnie dziwi, za to poprzewracali wszystko. Jak trąba powietrzna, jakby ktoś czegoś szukał w ataku furii. Bili się czy co?

Zainteresowałam się z uprzejmości.

– Dawno to było?

– A skąd! Parę tygodni…

Złożyłam mu wyrazy współczucia. Co do mojej piwnicy, mogli się tam włamać nawet dwadzieścia razy, nie miałabym o tym pojęcia. Jeszcze raz zapewniłam, że nic wielkiego się nie stało, i sąsiad poszedł. Postanowiłam trochę pomyśleć. Zrobiłam herbatę i usiadłam w kuchni.

Gliny. W pierwszej kolejności powinnam ich zawiadomić. Żywa jestem, drzwi mam zamknięte, mogą uznać, że nikt ich nie goni, i zamówić się na jutro. Nie wyjdę z tego ulgowo, zatrują mi albo nawet uniemożliwią spotkanie z Grzegorzem, jeszcze czego…! Gdybym była ministrem, wicepremierem, prezesem spółki akcyjnej, właścicielem banku czy też innym przestępcą na wysokim szczeblu, albo chociażby tym parszywym Renusiem, mogłabym liczyć na duże względy. Dom niechby nawet cały wyleciał w powietrze, ja bym swobodnie pojechała na polowanie do Białowieży, ale jako zwyczajna jednostka, nic z tego, zostanę przyduszona. Gdybym miała pewność, że przyjadą dzisiaj, od razu…

Nad glinami postanowiłam jeszcze się zastanowić.

Jak to się mogło stać…? Podrzucili mi chyba coś, sama tego nie przyniosłam, ostatnio unikam dźwigania ciężarów. Drzwi otworzyli wytrychem, żadna sztuka, nie ma na świecie takiego zamka, którego porządny fachowiec nie otworzy. I co dalej? Nie zgadnę, nie znam się na bombach, tyle wiem na ten temat, ile na filmach widywałam, a jeśli nawet oprócz tego jeszcze trochę, do niczego mi się to chwilowo nie przydaje.

Zgniewało mnie nagle. Dlaczego ja mam się z tym szarpać umysłowo, od czego jest policja?! W mgnieniu oka wymyśliłam dla nich argument, jutro rano przyjdzie moja sprzątaczka i nie strzyma, żeby natychmiast nie zrobić porządku, a oni lubią wszak miejsca przestępstwa ludzką ręką nie tknięte. Że ja nie tknęłam i nie tknę, to pewne, i charakter mnie od tego odrzuca, i noga, mają zatem rzadką okazję, byle szybko. Na jutro wykombinuję sobie wizytę u ortopedy, nie, u kardiologa, na serce umarłam, ujrzawszy mój hol. Mogło mi przecież coś takiego zaszkodzić…?

Kapitana Borkowskiego złapałam od pierwszego kopa.

– Zaraz u pani będziemy – zadecydował energicznie. – Proszę niczego nie ruszać!

Już się rozpędziłam…

W pół godziny później siedziałam z nim w pokoju, a ekipie trzeszczał pod nogami cały mój tynk, wymieszany z miałem szklanym. Kapitan symulował opanowanie, był jednakże zdenerwowany. Na razie jeszcze nie wiedziałam dlaczego, ale przyczyna rychło wyszła na jaw.

Nie krępując się specjalnie moją obecnością, ekspert od tych rzeczy zakomunikował nam suchym głosem, że ładunek wybuchowy znajdował się w gipsie. Zdetonowany został zdalaczynnie. Nie zabiłby mnie, nawet gdybym znajdowała się w środku, chyba że jakimś zupełnie wyjątkowym przypadkiem: Siła wybuchu tak została obliczona, żeby mnie tylko poraniło rzetelnie, niekoniecznie na śmierć. Zapewne miało to brzmieć pocieszająco.

26
{"b":"88896","o":1}