Литмир - Электронная Библиотека
A
A

No właśnie – wtrąca Adam, który powoli odzyskuje mowę – pan nas zaskoczył, a my mamy parę pilnych spraw do obgadania…

To bardzo dobrze, bardzo dobrze, dobrze trafiłem, no to na lepsze myślenie! – Pan chwyta szklaneczkę, która pamięta jeszcze głęboki socjalizm i wypija swoją wódkę.

Patrzę bezczelnie na Adama i podnoszę swoją do ust. Brrr…

Niech się pani tak nie otrząsa. – Miły pan patrzy mi głęboko w oczy. – Wódkę to trzeba umieć pić, o tak! – Bierze swoją wódkę, wciąga powietrze, wypuszcza i wypija do dna. – Na wdechu…

Ale pan właśnie wypił na wydechu – mówię.

A może i na wydechu. Nie pamiętam już, tłumaczyć dobrze nie potrafię, bo ja to mam opanowane, no i cieszę się, że mogę z państwem pogadać…

Adam daje mi rozpaczliwe znaki oczami, ale co ja mogę zrobić? Nic, nic, romantyczna kolacja we troje, nad morzem, to jest to, czego mi brakowało do szczęścia. Wódka uderza mi do głowy, robi się przyjemnie, a i ta knajpeczka jakaś niczego sobie. Adam desperacko sięga po wódkę i wypija jednym haustem, krztusi się, a mnie się robi coraz weselej.

– Pan też nie umie – mały okrągły człowieczek patrzy na Adama z lekkim wyrzutem – a to przecież kwestia wprawy… Jak byłem w Szwecji, bo ja pracy nie mogłem znaleźć tutaj w Polsce, bo ja proszę państwa – nachyla się nad nami konfidencjonalnie i nagle zaczyna chichotać – bo ja się do niczego nie nadaję! Jak pisałem kiedyś w gazecie, takie kawałki w gazecie lokalnej, to ta gazeta padła, bo ja tam pisałem. Więc pojechałem do Szwecji owoce leśne zbierać. Ale tam z wódką kłopot i tych owoców też nie za dużo zbierałem, i taką miałem chęć na ziemniaka! A ziemniaki drogie i daleko, bo my w środku lasu, proszę państwa, byliśmy zakwaterowani. I idę kiedyś lasem, patrzę – ziemniak! Kopnąłem go… – pan zauważa wzrok Adama i szybko się poprawia – ale nie ze złości go kopnąłem, tylko z poszanowaniem go kopnąłem, i patrzę, on toczy się, a tu pryzma ziemniaków leży! Jakiś Szwed wyrzucił! To ja te ziemniaki tam, na kamp, przyniosłem i sklepik warzywny otworzyłem, i zarobiłem więcej niż na tych owocach! Ech, to były czasy – rozmarza się. – Teraz to już człowiek tyle za granicą nie zarobi… jak kiedyś… Za siedem dolarów, proszę pani można było miesiąc przeżyć…

Pan Okrąglutki coraz bardziej mi się podoba. Bo, niestety, pamiętam te czasy, a on myśli, że nie, i właściwie to mi się najbardziej w nim podoba, zwłaszcza że wódeczka bardzo udatnie rozgrzała mi środek, i tak patrzę na tę knajpę przyjemną, ze ślicznym obrazem na ścianie, i już wcale nie jest ani zimno, ani nieprzyjemnie. Wrócimy sobie do domu, położymy się z Niebieskim do łózia, nikt nam nie będzie przeszkadzał, możemy nawet cały jutrzejszy dzień nie wstawać.

– Z tym że – Pan Okrąglutki ociera usta – z żoną to wtedy pierwszy raz się rozstałem. Wyjazdy nie służą rodzinie, co?

A niech go diabli! Skóra mi cierpnie na samą myśl o wyjeździe Adasia, ale nic to, zacisnę zęby, nic to.

Ja właśnie lecę do Stanów – mówi Adaśko, który też chlapnął całą wódeczkę i już nie jest taki spięty.

O, Ameryka! – ucieszył się Pan Okrąglutki – to jest dopiero kraj! Byłem, byłem, jak potem po tej Szwecji pracy nie mogłem znaleźć. Szwagier mnie zaprosił, to pojechałem, bo wizę niechcący dali. W Ameryce, proszę pana, to ja wiertarkę zobaczyłem po raz pierwszy, bo ja dwie lewe ręce mam. Ale jak się chwyciłem, to kolega mówi, nie rusz, bo spaprzesz nam robotę, to nie ruszałem, tylko opowiadałem im różne rzeczy, i oni zadowoleni nawet byli, że nic nie robię. Bo i roboty wtedy nie psułem, nieprawdaż? Trzy wódeczki proszę! Ale jak wróciłem, to domu nie miałem… Kobitki za granicą też samotne jak najbardziej… No i oczy pogubić można, a człowiek po pracy samotny był… Wróciłem, to pieniądze miałem, ale żony nie miałem…

Chcę już iść. Nie byłam żoną Pana Okrąglutkiego, więc nie muszę się niepokoić. Nie jestem żoną Adasia, więc nie muszę się niepokoić tym bardziej. Ale lepiej, żeby Adaśko nie słuchał takich bzdur.

Lodów nie zjedliśmy, mimo że pani nam chciała podpalić za darmo, z Panem Okrąglutkim rozstaliśmy się dobrze po północy. Wiatr ustał, więc postanowiliśmy iść do domu plażą, księżyc wychylił się zza chmur i zrobiło się tak, jak być powinno od początku świata. Morze szeleściło, czarnosrebrne, Adam obejmował mnie i był cieplutki, i ostatni raz tak mi było ze dwadzieścia lat temu, z zupełnie innym panem. Ale wcale nie miałam zamiaru temu wspomnieniu poświęcać cennego czasu. Troszkę byliśmy pijani i najpierw wleźliśmy do morza, które, o dziwo, okazało się całkiem ciepłe, to znaczy Adaśko najpierw nie chciał wejść, ale jak go troszkę popchnęłam, to owszem, do kolan się zamoczył, a potem, socjolog jeden, złapał mnie i pociągnął do wody i zamoczyłam sobie całe nogi prawie po uda! A potem całowaliśmy się na piasku i wspaniale było pomyśleć, że zaraz możemy się przenieść do łóżka, w którym nie ma żadnego psa, żadnego kota, żadnego dziecka, żadnej Mamy ani Taty i żadnego telefonu. Bardzo nas bawiło wymienianie tych wszystkich rzeczy, do domu dotarliśmy o pierwszej. Nasza gospodyni dała nam klucz do drzwi wejściowych, ale o dziwo, kiedy tylko Adam zaczął nieudolnie wsadzać go do dziurki, drzwi się otworzyły.

– No nareszcie! – powiedziała z pretensją pani Irena i ze zdziwieniem spojrzała na mokre ślady w przedpokoju.

Drzwi do naszego pokoju rozwarły się z cichym trzaskiem i stanął w nich nie kto inny, nie jakiś przypadkowy przechodzień, nie pomyłka meldunkowa, nie złodziej – tylko ukochany synek mojego Niebieskiego, metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu, Szymon, a zza jego pleców wyjrzała ciemna główka mojej jedynej pociechy, jedynego ukochanego dziecka, nazwanego Tosią, prawie osiemnaście lat temu.

Co wy robicie tak późno? – powiedziała Tosia. – Nie mogłam wytrzymać z babcią, więc dojechałam do was, tak jak chcieliście. I Szymon też! Cieszycie się?

Cześć tato – powiedział Szymon. – Nie mogliśmy się do was dodzwonić i…

Adam niepewnie spojrzał na mnie. Ucałowałam jedno i drugie i potknęłam się o rozłożoną na podłodze karimatę. W głębi pod oknem wstawione było łóżko polowe. Spojrzałam na Adama. Wzruszył ramionami, zrobił marsową minę, a potem zaczął się tak śmiać, że i mnie ogarnęła głupawka. Oparłam się o drzwi i dopadł mnie niekontrolowany atak śmiechu. Co spojrzałam na Adama, który zwinięty na krześle ryczał jak zarzynany prosiak, to łapała mnie czkawka.

Szymon spojrzał na Tosię, a Tosia popatrzyła na Szymona.

– Chyba się cieszą – powiedziała niepewnie.

Następne pięć dni spędziliśmy bardzo rodzinnie. I było bardzo, ale to bardzo miło, tylko czasem, jak dzieci nie widziały, obiecywaliśmy sobie, że jak wrócimy do domu, i nareszcie będziemy sami, to…

Kto i po co?

Uzgodniliśmy, że weźmiemy ślub, jak Adam wróci. Pół roku to nie wieczność, a czekanie to sama przyjemność. Stęsknimy się za sobą, będziemy pisać długie listy i dzwonić, i e – mailować, ja schudnę i odmłodnieję, Tosia będzie się spokojnie uczyć. Ciekawe swoją drogą, dlaczego wybrała historię, skoro ma z niej troję i była zdziwiona, kiedy Szymon ją zapytał, czy może wymienić wszystkie dynastie polskie.

– My przecież nie mamy żadnych dynastii – powiedziała, a ja prawie zemdlałam. – Myśmy mieli tylko królów!

Wszystko to działo się w niedzielę na rodzinnym obiedzie, na który przyjechał nawet Szymon.

Moja Mama ścierpła na samą myśl, co to będzie z Tosią w maju, i obiecała, że się za nią weźmie, przecież to dziecko nic nie kojarzy i jak ja sobie poradzę bez mężczyzny. Mój Ojciec wyraził nadzieję, że Adam będzie ostrożny w samolotach oraz już w Ameryce, po czym na stronie powiedział mi, że hmm, mężczyźni są różni i gdyby był na moim miejscu, to pochopnie by nic nie obiecywał i jak ja sobie dam radę.

Wszystkie te światłe uwagi padły przy stole, w ogrodzie, bo dzień był jeszcze ciepły. Mój Ojciec karmił Borysa pod stołem i udawał, że to nie on, Tosia bez przerwy mówiła, że nie wolno karmić psa przy jedzeniu, j Mój Ojciec podkreślał, że kiedy go zabraknie, to pożałujemy, że pies nie był karmiony nawet pod stołem, a poza tym on go wcale nie karmi, i Borys tak ładnie prosi, Moja Mama mówiła, że w tym domu powinny być jakieś zasady, które okażą się niezłomne, ja powiedziałam swojej Mamie, że zasady są, tylko nikt ich nie przestrzega, ale nie chcę o tym dyskutować przy jedzeniu, Mój Ojciec się obraził na Moją Mamę, Moja Mama wyjaśniła, że chodzi o to, żeby dzieci nie zwracały uwagi dorosłym, Tosia mówiła, że nie wychowuje się dorosłych dzieci, czyli mnie, ja krzyknęłam na Tosię, żeby nie zwracała uwagi babci, Mój Ojciec powiedział, że ma wrzody i nie może się denerwować przy jedzeniu, Tosia powiedziała, że dlaczego, jeśli ma wrzody, je schabowe z serem żółtym zapiekanym, skoro to nie jest dietetyczne jedzenie, Szymon powiedział, że byłoby lepiej dla Tosi mniej orientować się w dietach, a bardziej w przyczynach zrywów narodowych, Tosia powiedziała, żeby jej nie psuć humoru maturą, bo ona ma jeszcze rok, a my już uprawiamy zbiorową histerię, Mój Ojciec powiedział, że gdyby był na jej miejscu, to by uczył się od pierwszej klasy, a nie tuż – tuż przed egzaminem, i niczego nie trzeba zostawiać na ostatnią chwilę, Moja Mama powiedziała, żeby nie atakował bezbronnego zestresowanego dziecka, a Szymon powiedział, że Tosia nie jest dzieckiem, Adam nic nie mówił, tylko chłonął życie rodzinne. Po dwóch godzinach byłam absolutnie wykończona. Wieczorem odprowadziliśmy ich na kolejkę, Mój Ojciec się upierał, żeby wziąć Borysa, żeby sobie trochę pobiegał, Moja Mama mówiła, żeby nie brać Borysa, bo są inne psy, i co to będzie, Tosia zamknęła się z Szymonem w swoim pokoju i powiedziała, że nie będzie nikogo odprowadzać, bo ją wykończyliśmy, a Adam nic nie mówił, tylko chłonął życie rodzinne.

Jeszcze na stopniach kolejki Moja Mama się wychyliła i powiedziała:

– Nie siedź w ogrodzie bez swetra, bo wieczory są już zimne, od świętej Hanki zimne wieczory i ranki, a już koniec sierpnia! Musisz zadbać o siebie!

A Ojciec znad jej ramienia krzyknął:

– I powiedz Tosi, żeby się nie denerwowała, tylko wzięła do roboty! I posłuchaj matki, zadbaj trochę o siebie, bo już nie jesteś pierwszej młodości!

6
{"b":"88895","o":1}