Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Szanowna Redakcjo,

moi mąż nie wraca do domu, przychodzi nad ranem. Nie wierzę, że pracuje tak dzień w dzień. Droga Redakcjo, co mam robić?

Nie rób awantury. Wytrzymaj – to kwestia paru tygodni, kiedy się wyprowadzi do tamtej pani.

Droga Redakcjo,

kłócimy się o wszystko, czasem mam ochotę go zabić.

Co mam robić?

Nie wrzucaj pochopnie suszarki do wanny, kiedy on się kąpie. Naprawdę, najpierw spróbuj z nim porozmawiać. Może dojdziecie do porozumienia. Ale chyba nie, jak znam życie.

Droga Redakcjo,

zgubiłam klucze, co mam robić? Jestem niespokojna…

Jeśli zgubiłaś klucze, nie zmieniaj zamków. Wykorzystaj okazję, zmień mieszkanie.

Droga Redakcjo,

chciałem na wiosnę odnowić mieszkanie, kupiłem farbę firmy JUKON, bo się ładnie reprezentowała na półce, a sprzedawca powiedział, że mogę pomalować mieszkanie raz i wystarczy. I maluję już szósty raz, a ona nie pokrywa. Co mam robić?

Kupić farbę o określonym kolorze, a nie przezroczystą, to proste.

O mnie zapomniałeś

Kochana Judyto,

parę godzin to nie wieczność, wytrzymasz. Zajmij się czymś, to czas Ci szybciej upłynie. W każdym domu jest coś do zrobienia. Nie zawracaj mi głowy.

Z poważaniem Judyta

Głos Adama w słuchawce zabrzmiał obco, a mimo to nogi się pode mną ugięły.

Dzień dobry, tu Adam. Judyta?

To ja – wyszeptałam w słuchawkę i serce usiadło mi na ramieniu jak oswojona papuga Mańki.

Więc nie wszystko stracone. Wrócił wczoraj, tak jak był zabukowany, i zadzwonił, od razu zadzwonił, może to wszystko, co go tam przez te miesiące spotkało i skłoniło do tego okrutnego listu, jest nieważne tutaj? Czy jestem gotowa wybaczyć? Przecież nie dzwoniłby ot tak sobie, po nic. Teraz już nie muszę milczeć, porozmawiamy, wyjaśnimy sobie wszystko.

– Więc od razu dzwonię – jak przez mgłę usłyszałam tylko koniec zdania.

Bardzo się cieszę, że już jesteś, tak bardzo za tobą tęskniłam, Adam, to nieważne, co się stało, spotkajmy się, porozmawiajmy jak dorośli ludzie, przecież nie ma rzeczy nieodwracalnych, jeśli się kochamy, wszystko można wybaczyć, zrozumieć, tak się cieszę, że jesteś… – chcę powiedzieć jak w serialu amerykańskim i otwieram oczy.

Słuchawka przy uchu tak przyciśnięta, że mało jej sobie nie wsadzę w resztki zdrowego rozsądku. Biorę głęboki oddech.

Cieszę się, że już jesteś – mówię.

Pytałem, czy mógłbym ewentualnie jutro po tę wiertarkę i komputer przyjechać – w środę idę do pracy i…

Po komputer i wiertarkę. Aha.

Oczywiście, dobrze, kiedy ci wygodnie.

Jutro, jeśli pozwolisz. O której wracasz z pracy? Nie pracuję w pracy, wyrzucili mnie, pracuję w domu. Bądź o której chcesz, chcę cię zobaczyć jak najwcześniej, bądź o szóstej rano, będę czekała z zaparzoną kawą dla ciebie i herbatą dla mnie – chcę powiedzieć.

– Jak ci będzie wygodnie, jestem cały czas w domu – mówię do słuchawki.

To, jeśli pozwolisz, będę koło szesnastej.

Dobrze – mówię i robi mi się niedobrze.

– To w porządku – mówi mój ukochany, już nie mój, Niebieski głosem szklistym i bezkolorowym, wyzutym z wszelkich uczuć. – To do widzenia.

Do widzenia – mówię.

Odkładam słuchawkę i chcę nie pamiętać tego tonu. Jeśli pozwolisz, mógłbym – grzecznościowe formułki jak w ćwiczeniach z kultury języka polskiego.

Borys leży u moich stóp. Ciężko oddycha. Wczoraj znowu wynosiłam go do ogrodu, tylne nogi ma prawie sparaliżowane, ciągnie je za sobą. Dzisiaj nie mógł się podnieść. Mańka mówi, że już czas na niego. Czuję, że się męczy.

Klękam przy nim na dywanie, kładę dłoń na jego posiwiałym łbie, głaszczę go i przytulam mocno jego kudłaty łeb. Borys otwiera oczy i patrzy na mnie, czarne guziczki są tak pełne ciepła i miłości, i czegoś jeszcze, czego, nie chcę widzieć. Jeszcze nie, Borysku, trzymaj się, tak bardzo cię kocham, głaszczę go i głaszczę, aż koty podchodzą do nas i zazdrosny Zaraz pakuje mi pod rękę swój srebrny łeb.

Za chwilę zostanę sama, wiem, jutro albo pojutrze, albo za trzy dni muszę podjąć decyzję. Pochylam się nad Borysem, odsuwa pysk, nigdy nie lubił, jak mu dmuchałam w nos, i całuję go w ucho. Ucho zaczyna podrygiwać, strzepuje ten mój pocałunek. Niech ta moja pani się tak nie zachowuje, dmucha na mnie i łaskocze, niech da mi spokój, jestem starym chorym psem.

Podnoszę się, Zaraz wyciąga łapę. Och, ta Tosia, mam jedynego kota na świecie, który podaje łapę jak chce jeść, Tosia go tak nauczyła. Idę więc do kuchni, wyciągam puszkę kocią i wkładam do miseczek po trzy duże łychy. Borys słyszy stukanie, ale nie podrywa się, – nie staje w drzwiach kuchni, nie próbuje udawać, że nie wie, która miska jest jego, a która kotów. Stukam specjalnie głośno łyżką o puszkę, ale drzwi zostają puste.

A potem płaczę sobie, ile wlezie. Płaczę nad sobą i nad moim Borysem, płaczę, bo nie tak miało wyglądać nasze powitanie, moje i Adama, płaczę, bo nie chciał, żebym na niego czekała na lotnisku, płaczę, bo znowu będę musiała Borysa wynosić na spacer, skoro nie przyszedł na dźwięk puszki, płaczę, bo życie jest dla mnie za trudne i za ciężkie, bo zawsze w najtrudniejszych momentach jestem sama, i jedyna istota, która mnie kochała bez względu na to, czy byłam wredna, czy wspaniała, czy wyglądałam cudnie, czy okropnie, leży na dywanie w pokoju i nie ma siły się ruszyć, i to ja jestem odpowiedzialna za decyzję: życie lub śmierć.

A potem wynoszę Borysa do ogrodu. Jest zimno i ciemno, Borys ciągnie za sobą tylne nogi i odchodzi aż za sumaki. Czekam na niego na tarasie, zimno mi, ale pies też czasami musi być sam. Jest skrępowany, kiedy za nim chodzę, jakby wstydził się swojego chwiejnego kroku. Borys wraca pomalutku, zaczepia kudłami o krzewy róż, odskakuje, przewraca się na bok, nieudolnie wstaje i wlecze się w moją stronę, a moje serce zamiera.

Jutro przyjedzie Adam. Po namyśle doszłam do wniosku, że duma nie jest najlepszym doradcą. Poproszę go, żeby wszedł, wtedy nawet jeśli nie będzie zachwycony, nie będzie mi mógł odmówić rozmowy. A ja będę ślicznie wyglądać. Nałożyłam kremu pod oczy, który złośliwie dostałam na gwiazdkę od Agnieszki. Zrobiłam okład z fusów od herbaty na oczy, bo są spuchnięte i czerwone, a że nie mam herbaty w torebkach, fusy trochę leżą na powiekach, a trochę tu i ówdzie. Będę ślicznie wyglądać, tak, żeby pomyślał, bez względu na to, co go ode mnie odepchnęło, że wyglądam tak ślicznie dla niego. Włożę spódnicę, którą on lubił, i starannie się wymaluję. Bo to jest święto.

Wrócił.

Już nie jestem dzieckiem. Jestem dojrzałą kobietą i zniosę wszystko. Ale muszę z nim porozmawiać. Muszę wiedzieć, co się stało, dlaczego się wszystko zmieniło trzy miesiące temu. Od rana jestem podminowana. Mieszkanie sprzątnięte, próbuję pracować, ale nie jestem w stanie patrzeć na ekran monitora, litery mi biegają przed oczyma. Nic rozsądnego nie napiszę dzisiaj, do nikogo. Potem gram w jakąś idiotyczną grę, potem włączam radio, potem włączam Eltona Johna, potem siedzę w kuchni, a potem dzwonię do Mańki, która mówi, że przyjedzie w każdej chwili, jak podejmę decyzję. Potem kładę Borysa na łóżku, niech sobie leży tam, gdzie lubi, potem wypalam papierosa – ohyda! – a potem dzwonię do Mojej Mamy. – Co słychać, córuchno? – pyta moja mama, a ja nie mam odwagi powiedzieć, że wrócił Adam. – Wszystko w porządku, mamo – mówię.

Idziemy z ojcem w niedzielę do teatru, masz ochotę pójść z nami?

Bardzo chętnie – mówię, choć wcale nie mam ochoty iść do żadnego teatru, w żadną niedzielę, chcę, żeby Adamowi wrócił rozum, żeby pamiętał, że mnie kochał.

– To dam ci ojca – mówi Mój a Mama. – Tato?

– Co się stało? – pyta Mój Ojciec, który z wiekiem robi się dużo czujniejszy niż Moja Mama.

– Nic – mówię.

Przecież słyszę – Mój Ojciec nie daje za wygraną.

Nic, tato, z Borysem jest coraz gorzej – mówię i głos mi się łamie.

Nie męcz tego psa. Ja na twoim miejscu – mówi Mój Ojciec, a ja mam znowu ochotę płakać, więc szybko kończę rozmowę.

Jest południe. Do czwartej jeszcze trzy godziny. Co ja mam robić przez trzy godziny? Przez trzy godziny można urodzić dziecko, zbawić świat, przeczytać, napisać, upiec trzy kilo cielęciny albo trzykilowego indyka. Nie chcę ani zbawiać świata, ani nic piec. Chcę, żeby już była czwarta. Tosia wraca dzisiaj o drugiej. Wyjmuję z zamrażalnika gołąbki, stawiam na małym ogniu.

Oczy mam zmęczone, ale włosy podkręciłam na szczotce Tosi, wyglądam nieźle. I schudłam. Wcale mi na tym nie zależy. Jak by wyglądał świat bez mężczyzn? Byłby pełen szczęśliwych grubych kobiet.

Nie chcę być szczęśliwa, chcę być z Adamem.

Dzwonek od domofonu stawia mnie na nogi. Za wcześnie! Od furtki idzie pani Stasia, stawia rower koło szopy. Jakie to szczęście, że nie jestem sama w tej chwili. Otwieram z radością drzwi, pani Stasia podaje mi w progu jajka. Mleka już nie ma, ostatnia krowa padła.

– Niech pani wejdzie, pani Stasiu, zrobię herbaty.

Pani Stasia uśmiecha się najłagodniejszym uśmiechem na ziemi i przysiada na brzegu krzesła w kuchni.

Herbaty to nie… Ale zapaliłabym, pani Judyto… O mały włos nie siadam z wrażenia.

Przecież pani nie pali?

– Nie, ale dzisiaj tak mnie krzyże bolą… Od rana chyłkiem skopałam za domem, a to już nie na moje lata…

Podaję popielniczkę i papierosy. Chyłkiem – to znaczy schylona. Jak ja lubię słuchać pani Stasi. Jej język jest pełen życia. Nikt już nie pamięta, skąd się wzięły takie słowa jak chyłkiem, a przecież to jasne – chyłkiem pochodzi od schylania się, a język pani Stasi jest najbardziej prawdziwy w tym świecie pełnym bełkotu.

Jakieś święto dzisiaj dla pani? – Uśmiecha się pani Stasia i orientuję się, że dobrze wyglądam.

Mam nadzieję – mówię i wierzę w to z całego serca.

Tosia wbiega do domu, rzuca na mnie okiem, rzuca torbą, wbiega na górę.

– Tosia! Gołąbki! – krzyczę za nią.

Za chwilę słyszę tupot z powrotem na dół.

Tata przyjeżdża po mnie o czwartej!

Przecież wiesz, że o czwartej przyjeżdża Adam!

Robi mi się przykro, tak przykro, że nagle perspektywa wspólnego posiłku – z Tosia przestaje mnie cieszyć.

Czy ty to robisz specjalnie?

54
{"b":"88895","o":1}