Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Facet z łopatą przyglądał jej się z wyrazem twarzy, pełnym zainteresowania.

– Jakie drzewka? – spytał nieco podejrzliwie.

Wstępne przemówienie wyczerpało siły Tereski. Nie była w stanie zdobyć się na więcej. Zatchnęło ją i przez długą chwilę na próżno usiłowała wydobyć z siebie głos.

– Owocowe – powiedziała słabo Okrętka.

– Drzewka owocowe? Nie bardzo rozumiem. Czy panie mogłyby wyjaśnić przystępniej?

Tereska przemogła się.

– Mamy z tym taki okropny kłopot… – zaczęła.

Facet ze strączkami nagle odwrócił się do niej tyłem, wyraźnie tracąc zainteresowanie.

– Dobra, zgadzam się – oświadczył z rezygnacją. – Niech będzie później. O wpół do drugiej.

– O drugiej – poprawił facet za stołem i zapisał coś na papierach, leżących przed nim. – Poza tym on ma rację. Może być bliżej skweru.

– Mamy potworny kłopot – ciągnęła Tereska z wysiłkiem. – Nie wiemy, czy to musi być szkółka… Wydaje nam się, że pan wie… Chodzi o szkołę…

Facet z łopatą patrzył na nią w zadumie.

– Według tego, co ja wiem, szkoła i szkółka to dwie zupełnie różne rzeczy – zauważył podejrzanie łagodnie, kiedy Teresce znów zabrakło głosu. – Którą z nich panie mają na myśli?

W przypływie desperacji Tereska spróbowała wykrzesać z siebie pogodną beztroskę.

– Obie – odparła nieco chrypliwie. – Drzewka są nam potrzebne dla szkoły, takie małe, do sadzenia. I nie wiemy, skąd je wziąć. To znaczy, musimy je dostać, w czynie społecznym, za darmo, w prezencie, ale to musi być chyba szkółka, ale nie wiemy, gdzie znaleźć szkółkę, a tu są drzewka i tu pewnie wszyscy wiedzą i pan też. I może od razu mógłby pan dać nam jedno, bo nam potrzeba tysiąc.

Na twarzy faceta z łopatą pojawił się wyraz całkowitego osłupienia.

– Ale… – powiedział trochę bezradnie i obejrzał się za siebie. – Ale ja chyba… A owszem – zdecydował się nagle – będę mógł paniom dać nawet dwa drzewka. To już wam zostanie tylko dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem. Czy papierówka i węgierka paniom odpowiadają?

– Oczywiście – odparła wdzięcznie Tereska, odzyskująca już przytomność umysłu i gotowa z zapałem zgodzić się nawet na psi bez i szalej. – Czy pan da nam zaraz?

– Zaraz nie, ale za jakie dwa tygodnie.

Do umysłu Okrętki dopiero teraz dotarła straszliwa liczba 998. Poprzednio wszystko inne wyparł bezgraniczny podziw dla Tereski, która w takich okropnych okolicznościach umiała wygłosić tak piękne, przekonywające, jasne, zwięzłe, rzeczowe przemówienie. Teraz Okrętka uprzytomniła sobie, że w najbliższym czasie czeka ją jeszcze dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem takich przeżyć jak dzisiejsze, a jeśli nawet w każdym miejscu dostaną po dwa drzewka, to czterysta pięćdziesiąt i coś tam jeszcze. Nie była w stanie tak od razu podzielić 998 przez dwa. Zrobiło jej się niedobrze i rozpacz dodała jej sił i odwagi.

– Szkółka – powiedziała niemal z jękiem. – Albo ogrodnik. Albo co. Oni mają więcej.

– Aha – przyświadczyła Tereska – jeśli pan wie, to niech nam pan poda jakieś adresy…

Facet na ławce oparł się łokciami o stół i jął przyglądać się im posępnym, nieżyczliwym wzrokiem. Ten ze strączkami znów odwrócił się, sięgnął po butelkę z piwem, przechylił do ust, po czym pustą odstawił gdzieś za siebie, cały czas nie odrywając od nich spojrzenia pełnego napięcia. Tereskę ogarnął popłoch.

Starają się nas zapamiętać – pomyślała. – Trzeba udawać, że ich w ogóle nie widzimy.

Zdenerwowało ją okropnie, że nie może tego powiedzieć Okrętce, która stała obok i jawnie wytrzeszczała oczy na podejrzanych. Sama, starannie omijając ich wzrokiem i usiłując przywołać na twarz wdzięczny uśmiech, zapisała adresy dwóch ogrodników i kilka numerów działek, których właściciele mogli ewentualnie służyć świeżo zaszczepionymi sadzonkami. Schowała notes i zamknęła teczkę. Pociągnęła za rękę Okrętkę, która trwała przy niej w bezruchu jak zahipnotyzowana.

– Dziękujemy panu, przyjdziemy za dwa tygodnie. Do widzenia!

Krzewy oddzieliły je od strasznej działki. Przez pierwsze kilkanaście metrów szły tyłem. Dopiero kiedy trzej zbrodniarze znikli z pola widzenia, odwróciły się i ruszyły przed siebie normalnie, jeśli oczywiście pośpieszne skradanie się w pozycji zgiętej można nazwać normalnym sposobem chodzenia. Całkowita odrętwiałość Okrętki nagle przeszła.

– Zwariowałaś chyba, dlaczego ich nie spytałaś, gdzie jest jakaś furtka? – wysyczała zdenerwowanym szeptem. – Znów mamy przełazić przez ogrodzenie czy błąkać się po tych działkach do skończenia świata?!

Umysł Tereski pracował na pełnych obrotach.

– Głupia jesteś, uważasz, że nas tak zostawią? Po tym, co słyszałyśmy? Jeśli pójdą za nami, to właśnie do furtki, bo nie przyjdzie im do głowy, że my nie wiemy, gdzie jest! Tylko przez ogrodzenie! Zanim się zorientują, już nas nie będzie!

– Myślisz, że pójdą za nami?

– A co mają zrobić? Muszą nas zabić, żebyśmy im nie przeszkadzały!

Okrętka potknęła się, padła na bramę, chwyciła się żelaznego słupka i znieruchomiała, w panice wpatrując się w Tereskę.

– Zabić?! Oszalałaś?! Dlaczego?! Oni chcą zabić jakiegoś faceta! Dlaczego nas?!!!

– Bo myśmy to słyszały. Przełaź prędzej, na litość boską! Rusz się! Musimy im natychmiast zejść z oczu, jeśli chcemy jeszcze trochę pożyć!

W połowie drogi do domu Okrętka zrozumiała wreszcie grozę sytuacji. Nie było co się oszukiwać, przytrafiło im się coś okropnego, coś zupełnie idiotycznego, coś nieprzewidzianego, coś z jakiegoś innego świata. Innego, obcego, który niewątpliwie gdzieś istniał, ale dotychczas tylko teoretycznie. Natknęły się na trójkę kretyńsko nieostrożnych zbrodniarzy, planujących morderstwo, usłyszały ich rozmowę, dowiedziały się o ich planach i, co gorsze, zbrodniarze zorientowali się, że zostali zdemaskowani. Zgodnie z wszelkimi regułami rządzącymi światem przestępczym, powinni teraz możliwie szybko usunąć z tego padołu niepożądanych, niebezpiecznych dla siebie świadków, szczególnie że jedna zbrodnia czy dwie to już nie robi dużej różnicy. Obie, Tereska i Okrętka, są zagrożone, obie powinny zachować najdalej posuniętą ostrożność, inaczej bowiem, prędzej czy później, stracą życie. Raczej prędzej. Możliwe, że powinny coś zrobić…

– Jesteś pewna, że oni muszą? – spytała Okrętka z rozpaczliwym niedowierzaniem, zatrzymując się i opierając o ogrodzenie terenów budowy. – Czy to ma sens? Nie mogą się zwyczajnie od nas odczepić?

– Myśl logicznie – odparła Tereska ponuro i oparła się również. – Wyobraź sobie, że jesteśmy na ich miejscu. Chcemy kogoś zabić i ktoś nas podsłuchał. Co robimy?

– Możemy zrezygnować ze zbrodni. Ja bym zrezygnowała.

– Możliwe, że ty tak, ale co do nich, wątpię. Odniosłam wrażenie, że im na tym bardzo zależy. Mają w tym jakiś bardzo ważny cel. Nikt nie rezygnuje z osiągnięcia bardzo ważnego celu dla byle czego.

– To jest byle co?! – oburzyła się Okrętka. – Zabić nas obie?

– Jedyna nasza nadzieja to ta, że nie zabiją nas, dopóki nie zabiją tamtego. W razie gdyby tamto miało im się nie udać, my byłybyśmy dla nich nieopłacalne…

Po drugiej stronie parkanu, z głębi placu budowy, zbliżał się do bramy niejaki Krzysztof Cegna, młody człowiek, od niedawna zatrudniony w dzielnicowej komendzie MO. Na plac budowy został wezwany przed półgodziną zupełnie niepotrzebnie, na skutek gwałtownej kłótni dwóch cieciów, którzy na jego widok pogodzili się w mgnieniu oka. Na wszelki wypadek przespacerował się po różnych zakamarkach, zaproponował kierownikowi budowy energiczne zajęcie się pijanym betoniarzem, śpiącym w piwnicy, i właśnie zmierzał ku wyjściu. Podszedł do bramy i zamarł, usłyszawszy ostatnie słowa Okrętki.

Kapral Krzysztof Cegna był młody i pełen zapału. Swoje obowiązki traktował poważnie, na zaocznych kursach robił maturę i nade wszystko w świecie pragnął dostać się później do szkoły oficerskiej. Jeszcze później zaś rozwikływać najbardziej skomplikowane sprawy i dokonywać nadludzkich osiągnięć w Komendzie Głównej. Był zdania, że nienaganne pełnienie obowiązków służbowych i zapał, okazywany przy każdej sposobności, to za mało, żeby móc dzięki nim liczyć na rychłą realizację planów. Marzył o jakiejś okazji, którą pozwoliłaby mu się odznaczyć, wyróżnić, udowodnić, że się nadaje, że w zupełności zasługuje i na tę szkołę oficerską, i na Komendę Główną, i gotów był na największe wysiłki i poświęcenia. Zasłyszanymi po drugiej stronie bramy słowami zainteresował się gwałtownie; ostrożnie podszedł bliżej, a w sercu nieśmiało piknęła mu jakaś nadzieja.

– Nawet gdybyśmy przysięgały na klęczkach, że nikomu nie powiemy, to też na nic, bo nam nie uwierzą – ciągnęła grobowo Tereska. – Szczególnie, że potem, jak już popełnią tę zbrodnię, milicja będzie ich szukać i tylko my możemy ich rozpoznać. Ja bym sama siebie zabiła na ich miejscu.

– Boże, Boże! – jęknęła rozpaczliwie Okrętka. – Czy ty jesteś pewna? Przecież to idiotyczne. Może jednak zrezygnują?

– Przestań się głupio łudzić. Sama słyszałaś, wszystko mają ustalone, ofiarę i czas, i miejsce. Mogą uważać, że im się uda i tamten jakiś, i my, mordercy zawsze uważają, że im się uda, bo inaczej żaden by nie mordował. Trzeba coś zrobić.

– Co?

– Nie wiem.

– Milicja! – jęknęła niepewnie Okrętka i Krzysztof Cegna za parkanem drgnął nerwowo. – Może trzeba iść na milicję?

– Nie wiem – odparła Tereska z posępną niechęcią. – Na milicję to jakoś głupio. Przesada. W końcu oni jeszcze nic nie zrobili, dopiero planują. Nie jestem pewna, czy o takim czymś powinno się zaraz donosić milicji. Wtrącimy się niepotrzebnie i po co nam to?

– No więc co? Sama mówisz, że nas też planują! Mamy się pozamykać w piwnicy i przestać wychodzić z domu, aż popełnią tę zbrodnię i aż milicja ich złapie? W mojej piwnicy jest okropnie wilgotno!

– W naszej jest sucho. Nie da rady, musimy chodzić do szkoły, i musimy lecieć do tych ogrodników. Aleśmy się głupio nadziały, nie ma co. Nie wiem, czy nie lepiej siedzieć cicho i udawać, że o niczym nie wiemy, żadna siła na świecie nie udowodni nam, że pamiętamy, co oni mówili. A oni się przekonają, że nic się nie dzieje, my siedzimy cicho i może nam dadzą spokój?

9
{"b":"88627","o":1}