Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A swoją drogą dobrze, że to się przynajmniej na coś przydało – powiedziała z satysfakcją. – Mnie się to podoba, że Skrzetuski tak ładnie wylądował. No i proszę. Dzięki nam!

– Mnie się też podoba. Aha, zapomniałam ci powiedzieć, że major załatwił nam basen…

Okrętka wzdrygnęła się lekko.

– Co?

– Basen. Możemy chodzić ekstra do Pałacu Kultury dwa razy w tygodniu o szóstej wieczorem na pół godziny dla pracowników milicji. Nie siedź taka spłoszona, nic więcej tam nie trzeba robić, tylko pływać, a za dwa miesiące możemy zdawać. Krystyna też będzie chodzić, załatwiłam i dla niej.

– Po co?

– Jak to po co? Żeby mogła chodzić!

– Nie! Po co ona chce chodzić? Skąd jej się to nagle wzięło, ona przecież nie lubi żadnych sportów!

– Mówi, że się okropnie upasła i musi schudnąć. Upasła się rzeczywiście, więc niech sobie chudnie. Poza tym ten jej chłopak pływa i ona też chce. Zdaje się, że znów się kłócą.

Okrętka kiwnęła głową potwierdzająco i pomyślała, że życie jest okropnie skomplikowane. Ona też kiedyś zapewne zdecyduje się na jakiegoś chłopaka i Bóg raczy wiedzieć, co on będzie robił i do czego będzie się musiała przystosować. Wiecznie jakieś trudności, kłopoty i wysiłki, a im dalej w przyszłość, tym gorzej. Zrobiło jej się nagle ciężko na sercu.

– Czy to nie można byłoby trochę pożyć spokojnie? – spytała z żalem. – Czy ten tam jakiś nie mógłby robić tego, co ja, a nie ja to, co on?

Tereska spojrzała na nią, spojrzała na róże, po czym utkwiła wzrok w gałęziach za oknem.

– To zależy, komu będzie bardziej zależało, czy tobie, czy jemu – odparła niezwykle rozsądnie. – Jak cię będzie uwielbiał nad życie, to się nawet nauczy tańczyć mazura i grać w ping-ponga.

Okrętka wzruszyła ramionami, bo stanęły jej nagle w oczach wszystkie naraz, dostrzegane od dzieciństwa, realia.

– Już widzę to uwielbianie nad życie – mruknęła niechętnie.

Tereska nadal patrzyła w okno w głębokiej zadumie.

– A niedługo będzie wiosna… – powiedziała z ciężkim westchnieniem, znów raczej bez związku.

Wiosna przerażała ją nieco. Na razie trwały wprawdzie jeszcze resztki zimy, ale wiadomo było, że wiosna niewątpliwie nadejdzie, i to wkrótce. Z wiosną zaś, jak zwykle, pachnące wieczory, bzy, te cholerne słowiki, o których się ciągle ględzi, śpiewa, pisze, których należy słuchać we dwoje w czułym uścisku… Pół roku temu mogła mieć nadzieję na wiosnę w uścisku Bogusia, a teraz co? Jedna wielka chała!

Interesująca, pochłaniająca czas, absorbująca myśli, wspaniała afera kryminalna skończyła się definitywnie i zadra w sercu odezwała się na nowo. Żadna wiosna dotychczas nie budziła w niej takiego żalu i niepokoju. Każda cieszyła ją i uszczęśliwiała niebotycznie i bezmyślnie. Żadnej wiosny nie czuła się tak samotna i nieszczęśliwa jak teraz…

Osamotnienie i nieszczęście były to uczucia, które Tereska miała niejako w zapasie, wiosna bowiem jeszcze nie nadeszła. Przewidywała, że wraz z jej nadejściem musi poczuć się samotna i nieszczęśliwa, było to nieuniknione, było to niezbędne, było to naturalną konsekwencją tej tragedii z Bogusiem. Sensacje przytłamsiły tragedię, a teraz sensacje uległy zakończeniu i cóż jej pozostało? Historia i korepetycje, zwyczajne życie…

Otóż nie! Zwyczajnemu życiu Tereska się nie podda! W nosie ma słowiki, wiosnę, upojne wieczory i bzy! Odwali tę przeklętą historię, która ją denerwuje do szaleństwa trzy razy na tydzień, i będzie miała wolną głowę, żeby wykombinować coś mniej zwyczajnego. Na razie jeszcze nie wiadomo co, na razie trzeba poczekać i pozwolić Okrętce nieco odetchnąć, na razie jest zima i ten basen, i ta karta pływacka, i te pieniądze, które trzeba zarobić…

– A właściwie to ja ci się dziwię – powiedziała Okrętka, również głęboko zamyślona. – Masz nadzwyczajne powodzenie, podrywają cię różni, gdzie popadnie, wszystkie dziewuchy latają z jakimiś i ty byś też mogła, więc właściwie dlaczego nie? Dlaczego się nie chcesz na żadnego zdecydować?

W jej głosie był wyraźny odcień ciężkiej pretensji. Uświadomiła sobie właśnie, co ją czeka, jeśli Tereska nie zajmie się jakimś facetem i nadmiar czasu, inwencji i siły zechce wyładowywać w jej towarzystwie. Wiedziała, że wbrew gorącemu pragnieniu spokoju, nie odmówi udziału, i włos jej się jeżył na głowie na myśl, w czym też będzie musiała uczestniczyć. Całkowite wyłączenie się nie wchodziło w rachubę. Nadmiar Tereski był wprawdzie męczący nie do zniesienia, ale brak Tereski zamieniłby świat w jałową pustynię. Jedynym wyjściem byłoby pewne ograniczenie, które dałoby się osiągnąć, gdyby na horyzoncie pojawił się odpowiednio absorbujący osobnik…

– Na kogo niby? – powiedziała Tereska wzgardliwie. – Te wszystkie bubki są nie do przyjęcia. Albo niedojdy, albo gbury, albo obłędnie zarozumiali. Kicham na nich. Wszyscy jednakowi.

– No dobrze, ale skoro wszyscy tak… To co ty byś właściwie chciała?

– Idiotyczne pytanie. Żeby on się we mnie uczciwie zakochał. Ale nie byle kto, pierwszy lepszy z brzegu, tylko taki, który… Taki, który by mi odpowiadał. Jakiś inny niż ci wszyscy.

– Boguś był taki sam jak wszyscy – mruknęła Okrętka ostrożnie, niepewna, jak Tereska zareaguje na to wspomnienie.

Tereska prychnęła gniewnie.

– Ale z początku wydawał się inny. Sama widziałaś, że był inny, sama to mówiłaś? Był taki… niewinny. I dobrze wychowany, i sympatyczny, i zakochany. Dopiero potem…

– To było na wakacjach. To były jego ostatnie wakacje po szkole, jeszcze takie młodzieżowe. A potem wszedł w życie.

– E tam, takie życie…

W głosie Tereski zadźwięczał ton rozgoryczenia. Znów jej to jakieś inne, prawdziwe, dorosłe życie wchodziło w paradę. Istniało dookoła i rysowało się w perspektywie, pociągało i odpychało, kusiło i broniło dostępu do siebie i z całą pewnością nie miało prawa być zwyczajne. Inni nim żyli, a ona jakoś ciągle nie…

Okrętka pokręciła głową, westchnęła ciężko i pomyślała, że przyjdzie chyba pogodzić się z nową serią urozmaiceń nie do przewidzenia. Na ratunek w postaci faceta jakoś się nie zanosiło…

– No dobrze – powiedziała z rezygnacją. – To chodźmy jutro na ten basen.

Pogoda była zimna, mokra i obrzydliwa, padał deszcz ze śniegiem, rozmazując się na ulicach w rzadkie błoto. Tereska wraz z Krystyną i jej narzeczonym wyszła z Pałacu Kultury. Okrętki nie było. Uzyskawszy poprzednim razem zadowalające wyniki w pływaniu, kategorycznie odmówiła wyjścia z domu na taką pogodę, twierdząc, że ma grypę, anginę, początki zapalenia płuc i katar. Tereska machnęła ręką i poszła na basen bez niej.

Krystyna jaśniała blaskiem spokojnego szczęścia. Narzeczony czekał w hallu z tkliwym wyrazem twarzy. Obydwoje zgodnie stwierdzili, że na świecie jest prześlicznie i orzeźwiająco, a piękny wieczór zachęca do spaceru. Tereska najpierw sądziła, że żartują, potem, że zwariowali, potem wreszcie, spojrzawszy na ich twarze, pojęła przyczynę tego punktu widzenia. Dla niej pogoda, świat i życie były wstrętne.

Dała się jednak namówić na promenadę, sama nie bardzo wiedząc, po co idzie z nimi, zamiast wsiąść do autobusu. Udawała się wprawdzie w tę samą stronę, ale wcale nie musiała przecież lecieć piechotą! Szła obok szczęśliwej pary, wleczona pod rękę przez narzeczonego Krystyny, któremu najwyraźniej w świecie było wszystko jedno, czy trzyma pod pachą jej ramię, czy też kawał drewna. Starała się omijać kałuże i jednym uchem słuchała ich rozmowy.

Narzeczony był człowiekiem poważnym, studiował już na drugim roku, umiał się znaleźć, czułość jego zaś miała takie rozmiary, że niekiedy przenosiła się nawet z Krystyny na kawał drewna przy drugim boku.

– Ostrożnie! – mówił z pogodną życzliwością. – Pani pozwoli tutaj… Nie, nie tędy, tutaj proszę, tam pani sobie zamoczy buciki!

W Teresce powoli rosło coś takiego, że gdyby ujrzała przed sobą wodę po pas, wlazłaby w nią niewątpliwie. Przestała myśleć, postanawiając pozwolić sobie na ten luksus dopiero wtedy, kiedy się z nimi rozstanie.

Krystyna rozmawiała z narzeczonym o świeżym kurczaku, którego należało kupić dla babci. Kurczak musiał być koniecznie świeży i bardzo tłusty, co wydawało się nieosiągalne, bo tłuste bywały tylko mrożone pulardy, a babcia kategorycznie wykluczała mrożony drób. Tereska nie mogła się zorientować, czyja to babcia, czy jej, czy jego, w każdym razie traktowanie babci jako własności niejako wspólnej pozwalało jej zgłębić stopień ich zażyłości. Najwyraźniej w świecie ich wzajemne uczucia znalazły już sobie miejsce w codziennym życiu i wkroczyły w fazę wspólnoty. Na placu Zbawiciela zorientowała się wreszcie, że wymagająca babcia jest babcią Krystyny, a czuła troska narzeczonego o świeży drób wynika wyłącznie z jego uczuć do najdroższej dziewczyny.

Na placu Unii zdecydowała, że dalej pojedzie autobusem. Miała nadzieję, że zostawią ją na przystanku, a sami pójdą sobie do domu na Rakowiecką, ale narzeczony Krystyny był dżentelmenem. Pozostawienie Tereski samej na ulicy uznał za niedopuszczalne, w sposób, który sprawił, że Tereskę zaczęło coś dławić w gardle. Nie miała najmniejszej ochoty w tym stanie ducha wracać do domu.

Wszystko przez tę kretynkę – pomyślała z rozgoryczeniem, nie precyzując, co właściwie przez tę kretynkę. Gdyby była przyszła na basen, nie byłoby tego wszystkiego…

Miało to znaczyć mniej więcej, że obecność Okrętki stanowiłaby dla niej podporę duchową, która nie pozwoliłaby jej popaść w taki stan dziwacznego przygnębienia i rozdrażnienia. Teraz musiała sama sobie jakoś dać z tym radę.

Narzeczony Krystyny był szalenie miły i dziko uparty. Nie zważając na protesty i tłumaczenia, doczekał nadejścia autobusu, wepchnął Tereskę do środka i z radosnym, życzliwym uśmiechem pomachał jej ręką. Krystyna, pławiąc się w swoim szczęściu, traktowała jego ekscesy obojętnie.

Tereska przejechała jeden przystanek, wysiadła przy Rakowieckiej, przeszła na drugą stronę ulicy i wsiadła do autobusu w przeciwnym kierunku. Nareszcie mogła przestać pilnować wyrazu twarzy.

Krystyna, babcia, kurczak, narzeczony… Ta czuła troska, ta wspólnota, to porozumienie na bazie tkliwych uczuć… Oni są razem, we dwoje, mają to jakieś wspólne życie, a ona co? A ona była, jest i pozostanie samotna, nikt jej nie powie dobrego słowa, nikogo nie obchodzą jej potrzeby, kłopoty, zmartwienia, mogłaby musieć kupić kurczaka, bażanta, świeżego strusia… dla babci, pies z kulawą nogą się tym nie zainteresuje! Co jej z tego wszystkiego, z tej piątki z historii, którą wreszcie z honorem definitywnie dostała, z tej karty pływackiej, którą może już teraz w każdej chwili załatwić, z tego aparatu fotograficznego, którym nikt jej nie będzie robił zdjęć, z tego magnetofonu, przy którym nie ma z kim tańczyć, z tych paru półgłówków, którzy ją podrywają w celach wyłącznie rozrywkowych… Co jej z tego? W gruncie rzeczy nikomu na niej nie zależy, nikt jej nie kocha, Boguś ją puścił w trąbę, nawet Okrętka… Nawet Okrętka, jedyna prawdziwa przyjaciółka, ma jej dosyć, protestuje przeciwko niej… Nikt nie wie, w jakim stopniu jest samotna i nieszczęśliwa i jak okropnie chciałaby mieć kogoś, kto by ją kochał i kogo ona mogłaby kochać, i nikogo absolutnie to nie obchodzi…

48
{"b":"88627","o":1}