Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Hamujmy – powiedziała Okrętka trochę niespokojnie przed zakrętem śmierci. Kopnęła nawierzchnię prawym obcasem, zamierzając zwalniać metodą uderzeniową, ale trafiła na pasmo lodu. Obcas pośliznął się, nie wywołując pożądanego efektu.

Równocześnie Tereska kopnęła nawierzchnię lewym obcasem, ze znacznie lepszym skutkiem. Nieobliczalne, rozpędzone sanie na idealnie śliskich płozach skręciły na środek szosy.

– O rany boskie, coś jedzie za nami!!! – wrzasnęła Okrętka rozpaczliwie. – Przejedzie nas!!!

– Hamuj! – krzyknęła przestraszona Tereska. – Skręćmy jakoś!!!

Odepchnęła się z nadzieją, że przy równoczesnym hamowaniu Okrętki stół wróci na prawą stronę szosy. Od Warszawy nadjeżdżał samochód, cały czas mrugający światłami. Okrętka zdecydowała się w tym samym momencie zjechać na lewą stronę i również odepchnęła się nogą, nieco jednak później niż Tereska. Sanie wykonały imponujący ślizg najpierw w prawo, a potem w lewo i znów znalazły się na środku, jadąc z tą samą szybkością. Samochód za nimi wykonał jakiś dziwny pląs na jezdni. Tereska i Okrętka konsekwentnie usiłowały realizować swoje zamierzenia, z całej siły trzymając się żelaznej poręczy. Były już na zakręcie.

– Ty hamuj!!! – krzyknęła dziko Okrętka.

– O rany boskie!!! – jęknęła Tereska.

Tuż przed nimi, z prawej strony, wyjechał nagle drugi samochód. Wszystko nastąpiło równocześnie. Tereska kopnęła obcasem, Okrętka popchnęła, sanie pośliznęły się do przodu i wykonały majestatyczny obrót na prawym skraju zakrętu. Wyjeżdżający samochód, któremu nagle pojawiła się przed nosem dziwna machina, gwałtownie przyhamował i wykonał pół obrotu w stronę przeciwną. Samochód nadjeżdżający z Warszawy również przyhamował i również wykonał pół obrotu, po czym oba pojazdy z brzękiem i chrzęstem zetknęły się bagażnikami i znieruchomiały.

Tereska i Okrętka wpadły w zaspę i również znieruchomiały, nie tylko pod wrażeniem katastrofy, ale także dla innej przyczyny. Oba odwrócone do nich tyłem samochody miały doskonale oświetlone tablice rejestracyjne. Na obu widniał ten sam numer: WG 5789.

– Niech mnie gęś kopnie! – wyszeptała ze zdumieniem Tereska, wpatrzona w numer.

– Tobie też się w oczach dwoi? – zdziwiła się Okrętka.

Tereska gwałtownie ocknęła się z osłupienia.

– Jezu Mario, w nogi! Wysiadają!

Wyszarpnięty z zaspy stół dał się rozpędzić w mgnieniu oka. Znieruchomienie nie trwało dłużej niż dziesięć sekund. Panika dodała sił i zanim z obu samochodów powyskakiwali kierowcy, Tereska i Okrętka już znajdowały się w odległości kilkunastu metrów, osłonięte mrokiem. Nie zauważyły nawet, że obaj kierowcy byli dziwnie do siebie podobni strojem.

Dopiero po kilkudziesięciu metrach odważyły się obejrzeć.

– Nie gonią nas – wyszczekała Okrętka z niejakim zdziwieniem.

– Na piechotę? Będą nas ganiać samochodem, jak się tylko od siebie odczepią! Gazu!

Tajemnica opóźnienia pościgu była prosta. Oba samochody zaczepiły się tylnymi zderzakami w tak przemyślny sposób, że uwolnienie ich od siebie bez urywania zderzaka wymagało zarówno czasu, jak i wysiłku. Aczkolwiek obaj kierowcy śpieszyli się ze wszystkich sił, to jednak do chwili uzyskania wolności upłynęło kilka minut Od strony miasta nadjechał szary Volkswagen.

– Pryskaj! – szepnął nerwowo jeden kierowca do drugiego. – Prędzej!

Wsiedli w pośpiechu jak na pożar i ten, który uprzednio nadjechał z Warszawy, skręcił na drogę w prawo, ten zaś, który tuż przed saniami wyjechał z owej drogi, podążył w stronę Wilanowa. Kierowca Volkswagena, okropnie zdenerwowany kraksą, która zakorkowała go na chwilę na rogu Chełmskiej i Belwederskiej, ujrzał z daleka jakieś kłębowisko, zbliżył się, oświetlił reflektorami numer ruszającego do Wilanowa Fiata i odetchnął z ulgą.

– Czy my musimy przejeżdżać obok tego nawiedzonego domu? – spytała Okrętka, zdenerwowana przeżyciem na zakręcie śmierci. – Mam zupełnie dosyć rozrywek, jak na dziś.

– Możemy jechać dookoła, po kartoflisku, ze dwa kilometry więcej. Masz ochotę?

– Już sama nie wiem, co gorsze. Zdaje się, że do końca życia znienawidzę podróże do Wilanowa. A w ogóle co to było? Dlaczego on był jednakowy, ten numer? Dlaczego nas nie gonili?

– Widocznie… – zaczęła Tereska i nagle urwała, oglądając się. – Właśnie gonią! To oni! Schowajmy się!

– Tam! Prędzej!

– Ostrożnie! Połamie nam nogi!

Nie bacząc na nic, Okrętka zeskoczyła ze stołu, pchając go w ciemne miejsce, za jakąś kupę desek. Szosę na skrzyżowaniu oświetlała latarnia. Obie z bijącym sercem przykucnęły za ową kupą desek, zasłonięte mizernym krzaczkiem. W blasku latarni ujrzały Fiata, przejeżdżającego bez pośpiechu i skręcającego w prawo, w kierunku na Powsin.

– No! – powiedziała Tereska z ulgą, podnosząc się. – Nie zobaczyli nas…

– Cicho! – syknęła Okrętka i szarpnęła ją ku dołowi. – Jedzie ten drugi!

– Dlaczego cicho? Przecież nie słyszą nas, bo warczą!

Szosą przejechał szary Volkswagen i podążył za Fiatem. Tereska i Okrętka odczekały jeszcze długą chwilę.

– No gdzie on jest, ten drugi? Wyparował?

– Pojechał gdzie indziej. Już chyba spokój, nie? Nie przesiedzimy tu przecież reszty życia!

– Oni mogą zawrócić. Możliwe, że nas szukają.

– Tym bardziej jedźmy prędzej. Zaraz skręcimy i już nas nie znajdą. Pojechali do Powsina.

Dom obłąkanego osobnika, obok którego musiały przejechać, stał cichy i ciemny. Okrętkę napełniło to nadzieją, że gospodarza szaleńca nie ma, i wstąpiło w nią trochę ducha. Kiedy dotarły do celu, energicznie przystąpiła do ładowania drzewa na blat. Dwa potężne, wykarczowane pnie i nieco pomniejszych, kawałki grubych gałęzi, dębowe bierwiona i fragmenty czegoś w rodzaju podkładów kolejowych obciążyły sanie tak, że ledwo można je było ruszyć z miejsca.

– No tak, oczywiście! – sapnęła Okrętka z furią. – W dół zjeżdżamy pusto, a z tym całym nabojem musimy pchać się pod górę. Gdzie sens, gdzie logika! Czy ja jestem koń?!

– Nie, już prędzej oślica! – odstęknęła Tereska. – Nie narzekaj, wyrobimy sobie kondycję. Ciągnijże, ochwaciłaś się już, czy co?! Na szosie będzie łatwiej!

– Tamte drzewka były, lżejsze…

W pobliżu domu gościnnego obłąkańca Teresce przyszła nagle do głowy odkrywcza i nader niepokojąca myśl. Zatrzymała się, ciężko dysząc, i odpięła kołnierz pod szyją.

– Gorąco mi jak piorun. Słuchaj, oni nas teraz muszą zabić.

Wachlująca się czapką Okrętka zamarła z otwartymi ustami, wpatrując się w nią wzrokiem pełnym zaskoczenia i oburzenia.

– Z tymi jednakowymi numerami to musi być jakiś straszliwy kant, o którym nikt nie wie – ciągnęła złowieszczo Tereska. – Tylko my. Oni wiedzą, że myśmy widziały. Absolutnie nie mogą nas zostawić przy życiu, mowy nie ma! Ty byś zostawiła?

– Stanowczo tak! – odparła gniewnie Okrętka. – Dosyć mam już tych morderstw i zbrodni! Mogą myśleć, że nikomu o tym nie powiemy. Mogłyśmy nie zauważyć.

Tereska wzruszyła ramionami i energicznie popukała się palcem w czoło.

– Masz źle w głowie i głupie złudzenia. Oni nie mogą ryzykować. Pomordują nas przy pierwszej okazji i będą mieli słuszność, bo my też powiemy o tym milicji przy pierwszej okazji. Pytanie, kto zdąży wcześniej…

– Zwariowałaś chyba, żeby mi o tym mówić teraz! – zdenerwowała się Okrętka. – I w ogóle też sobie miejsce znalazłaś na odpoczynek! Akurat tutaj!

– Bo musimy być szczególnie ostrożne. Zauważyłaś, że jechali powoli? Szukali nas. I będą szukać, aż znajdą.

W głosie Tereski zadźwięczały jakieś proroczo ponure tony i Okrętka poczuła, jak jej się włosy jeżą na głowie, a zimny dreszcz przelatuje po plecach. Straceńcza odwaga Tereski przeraziła ją dodatkowo, wydało jej się bowiem, że miast unikać niebezpieczeństw, Tereska będzie się na nie narażać. Opanowała z trudem paniczną chęć porzucenia przyjaciółki wraz z sągiem drzewa i natychmiastowej ucieczki.

– Na litość boską, jedźmy! – jęknęła półprzytomnie. – Nie, zobaczmy, czy ich tam nie ma! Zakradnijmy się! Wracajmy! Nie, już nie wiem co…

– Zobaczyć trzeba, oczywiście. Podjedziemy kawałek dalej i sprawdzimy.

Dopchnęły sanie bliżej podejrzanego domostwa i znów się zatrzymały. Dookoła nadal było ciemno i cicho.

– W razie jakby co, to tu się nawet nie ma gdzie schować – szepnęła Okrętka drżącym głosem. – Same ogrodzenia…

W ciszy dobiegł ich nagle warkot samochodu i przed nimi, dziwnie blisko, błysnęły światła reflektorów. Jechały w ich kierunku.

– Chryste Panie… – jęknęła Okrętka ochrypłym, zdławionym szeptem.

Teraz już i Tereska poczuła narastającą panikę. W ciągu ostatnich kilku minut konieczność zabicia ich obu stała się w jej przekonaniu wręcz paląca. Nie ulegało wątpliwości, że bandyci nadjeżdżają specjalnie w tym celu. Nigdzie wokół nie było ochrony, za chwilę dosięgną je światła reflektorów i wtedy już nie będzie ratunku…

– Tam!!! – wyszeptała dramatycznie i nakazująco. – Prędzej!!!

Półprzytomna z przerażenia Okrętka spełniła rozkaz i wpadła w otwartą furtkę zbójeckiej jaskini, niepewnie usiłując protestować.

– Ale tamto… Zostanie…

– To jest do niczego niepodobne, nie wiedzą, że to nasze. Dalej, tu świecą…

Samochód zatrzymał się, ktoś z niego wysiadł i otworzył bramę. Tereska i Okrętka zamarły za krzewami. Fiat znów ruszył i powoli skręcając do bramy jął świecić reflektorami coraz bliżej. Tereska i Okrętka konsekwentnie cofały się, pozostając w granicy cienia. Dotarły do bocznej ścianki ganku, świadome tego, że już dalej cofać się nie ma gdzie i straszliwe światła za moment na nie padną. Wówczas Tereska przypomniała sobie o piwnicznej dziurze.

Drzwiczki w podmurówce ganku były uchylone. W ostatniej chwili zdążyła wepchnąć tam Okrętkę i ukryć się sama. Spod ich nóg coś potoczyło się w dół, światła zamiotły uchylone drzwiczki, schodki i ganek i przesunęły się dalej.

– Nie pchaj mnie, tu są schody, zlecę do piwnicy na zbity pysk – wysyczała z irytacją Okrętka.

– Cicho! Zejdź kawałek, nie mam miejsca na głowę! Przestań robić ten hałas!

44
{"b":"88627","o":1}