– I co?
– I nic. Zajrzyj do siebie i popatrz na telefon. Prostsze mi się wydało spełnić polecenie, niż zapierać się przy idiotycznych dociekaniach. Sekretarka mrugała. Przycisnęłam niebieski guzik.
– Proszę pani, ja bardzo przepraszam, ale na wszystko panią błagam, żeby pani odezwała się do mnie, jak tylko pani wróci – powiedziała rozpaczliwie Kasia. – Widzę, że nie ma pani w domu, będę jeszcze próbowała, cały czas czekam na Willowej, nie ruszę się stąd. Bartka mam pod telefonem, chcemy przyjść do pani razem, ja proszę, bardzo proszę…
Wróciłam do Janusza.
– Kasia z Bartkiem będą tu za jakieś pół godziny – oznajmiłam. – Idź po piwo, bo wyszło. Skąd wiedziałeś?
– Moja miła, a gdzie drugi wątek, na który Tyran machnął ręką? Ty rąbnęłaś to złoto z Willowej? Kto zostawił otwarte drzwi? Kto ci uciekł sprzed nosa na strychu? Dla swojej prywatnej przyjemności chcę to rozwikłać i coś mi się wydaje, że właśnie zyskam szansę…
– Ja tam byłam – powiedziała Kasia.
Bez żadnych pytań wiedzieliśmy, gdzie była i kiedy. Czekaliśmy dalszego ciągu.
Przyszli razem, z zaciekawieniem obejrzałam Bartka, przystojny chłopak, chociaż piegowaty, zdecydowanie budzący sympatię. Kasia bez żadnego oporu zgodziła się na obecność Janusza, uśmiechnął się do niej i oczywiście również od razu obudził sympatię. Nie przesadzajmy z zazdrością…
– Byłam tam – powtórzyła. – Mogłam jej uratować życie. I nie uczyniłam tego. Powiem wszystko, bo mnie to gryzie i tak postąpię, jak mi pani doradzi. Muszę zacząć od początku… Już się wyprowadziłam i już mi było lepiej, zaczęłam żyć jak człowiek, ale ciągle wisiały nade mną te albumy ze zdjęciami. Zdaję sobie sprawę, że osobie normalnej trudno to zrozumieć, może pod tym względem byłam nienormalna, może to rodzaj obłędu, ale ani nie mogłam, ani nie chciałam się od niego wyzwolić. Twarze rodziców, jak oni wyglądali, Boże drogi, śniło mi się po nocach… Pieniądze nie przychodziły mi do głowy, nie wierzyłam w nie, pani Krysia mówiła, ale co z tego, przesadzała, tak myślałam, albo wszystko już dawno zostało wydane. Ale zdjęcia… Wiedziałam, że ona mi ich nigdy dobrowolnie nie odda… Ona czasem wychodziła z domu. Po zakupy, częściej do lekarza. Już dawno, jeszcze kiedy tam mieszkałam, odcisnęłam w plastelinie klucze, zawsze miałam dużo do czynienia z plasteliną, znam to tworzywo… Ślusarz mi dorobił, nie wiedziała, że je mam. Oni nie lubią dorabiać z odcisków, to zawsze podejrzane, ale oszukałam go, zełgałam, że zgubiłam, wpadły mi do szybu windowego i nie da się ich odzyskać, boję się przyznać ciotce i tak dalej. Ulitował się i dorobił.
Westchnęła, jakby ponownie odczuła ulgę i satysfakcję, że już wreszcie ma te klucze i może wchodzić do mieszkania na Willowej, kiedy zechce. Bez wątpienia było to jakieś uniezależnienie się od ciotki.
– Czatowałam na jej wyjście – ciągnęła. – Wchodziłam i szukałam, metodycznie i ostrożnie, tak żeby nie zostawiać śladów, to ostatnie nie było trudne, bo wie pani, co się tam działo, burdel nieziemski. Dwa razy mnie prawie przyłapała, ale tylko prawie. Pierwszy raz nastąpił parę tygodni temu, bo w ogóle ta moja cała akcja poszukiwawcza zaczęła się niezbyt dawno. Przez półtora roku tylko się dręczyłam… Byłam tam, usłyszałam otwieranie drzwi, schowałam się w sypialni, znałam jej zwyczaje, wiedziałam, że do sypialni nie wejdzie. Odczekałam, pomyślałam, że ucieknę, jak zacznie oglądać telewizję. Umiałam obchodzić się z zamkiem bez szmeru, specjalnie go naoliwiłam, ona trzaskała drzwiami i uderzała w klamkę, ja nie musiałam… Tymczasem przyszedł Rajczyk, odwiedzał ją ostatnio jakoś częściej niż kiedyś. Siedzieli w salonie, czatowałam na możliwość ucieczki, więc nie dość, że podsłuchałam całą rozmowę, to jeszcze widziałam ich wyraz twarzy. Chwilami, ale wystarczyło. Rozmawiali o skarbach pradziadka. Nie potrafię tego powtórzyć, można powiedzieć, że znałam już temat, nie stanowił dla mnie niezwykłości. Rajczyk dawał jej do zrozumienia, że i w tym mieszkaniu, tutaj, też coś może być zamurowane, on ma jakieś informacje, jeśli pozwoli mu poszukać, podzieli się z nią. Nie zgadzała się, nie i nie. Za to podstępnie próbowała wydrzeć z niego konkretną wiadomość, gdzie to coś może być. On swoje, ona swoje, powiedziała, że co w tym domu, to jej i z nikim się dzielić nie potrzebuje, on na to przekonywał, że bez niego nie znajdzie. Oznajmiła mu potworną rzecz, sprzedaje mieszkanie, remont będzie i przy remoncie wszystko się wykryje, ona zaś przenosi się do siostrzenicy. Zimno mi się zrobiło. „A to się panna Kasia ucieszy”, powiedział Rajczyk z jakimś takim okropnym chichotem, a ona, Boże zmiłuj się, też zachichotała…
Na krótki moment Kasia zamilkła, jakby ją zadławiło. Milczeliśmy również. Uświadomiłam sobie nagle zdumiewające zjawisko, nie mówiła do Janusza, tylko do mnie, wyjątek jakiś…
Odetchnęła i podjęła opowieść.
– Prawdę mówiąc, nie wzięłam tego wtedy poważnie. Tego o mieszkaniu. Myślałam, że się wygłupia na złość Rajczykowi, ale nawet jako wygłup, przygniotło mnie. Później dopiero, to znaczy teraz, kiedy znalazłam te listy, zrozumiałam, że naprawdę miała taki zamiar, czy takie chęci, i nawet zaczęła je realizować już wcześniej, tyle że nieumiejętnie. Ale mnie zaniepokoiło. Wyobraziłam to sobie i chyba doznałam… No, wywarło to wpływ na mój stosunek do niej…
Znów urwała. Rozumiałam ją doskonale. Miałam niegdyś, dawno temu, sen podobnej natury i obudziłam się w zimnych potach, bez mała z atakiem serca.
A był to tylko sen, tu zaś Kasia spotkała się z rzeczywistością. Nagle zalągł się we mnie niepokój, Jezus Mario, jednak ona zabiła tę ciotkę i teraz chce nam to wyznać, rany boskie, po co mi był ten Janusz, gdybym słuchała sama, ukryłabym tajemnicę na wieki, wcale jej się nie dziwię, jakie niby miała inne wyjście, chyba tylko uciec na koniec świata, może do Grenlandii, niechby razem z Bartkiem, elektronika też jest międzynarodowa, a ciotka w końcu kiedyś umarłaby sama z siebie…
Pomyślałam to w ułamku sekundy. Kasia spojrzała na mnie.
– Nie, nie zabiłam jej – powiedziała cicho i od razu doznałam ogromnej ulgi. – Ale do reszty przestała być istotą ludzką i przekształciła się w jakąś potworność. Może spadło na mnie jakieś zaćmienie, umysłowe i uczuciowe…
– Nic nie szkodzi – powiedziałam pośpiesznie. – Każdemu się zdarza. Niech pani mówi o faktach, co było dalej?
– Ten chichot… Do tej pory go słyszę…
– Mało ważny, kochana, nie do ciebie chichotała, tylko do Rajczyka – rzekł Bartek pocieszająco. – Niech oni to już załatwią między sobą na tamtym świecie. Wal tę psychoanalizę i niech to będzie z głowy.
Kasia popatrzyła na niego i musiało ją to podtrzymać na duchu, bo zebrała się do kupy i wróciła do tematu.
– Tak, oczywiście. Bardzo przepraszam. To teraz, kiedy wiem, że to prawda, jestem taka głupio wstrząśnięta, zaraz mi przejdzie, to pewnie histeria. Wtedy podglądałam tam i podsłuchiwałam, głównie zajęta możliwością ucieczki. Ona poszła do kuchni robić kawę i trzeba było widzieć jego wyraz twarzy, spojrzał na nią, dreszcz mnie przeszedł od tego spojrzenia, już wtedy zrozumiałam, że on ją zabije. Nie chciałam rozumieć… Podejrzałam ją w kuchni, kawę robiła, ale zdjęła z półki tę butelkę z muchomorem, potrząsnęła nią, popatrzyła pod światło, zawahała się i schowała z powrotem. Wróciła do pokoju, nagle zmieniła zdanie, wyraziła zgodę na rujnowanie mieszkania, ale targowała się przy tym, żądała prawie całego zysku, Rajczyk ulegał, byłam pewna, że ją oszukuje. Należało ostrzec ich obydwoje, wzajemnie zamierzali zrobić sobie coś złego. Nie ostrzegłam…
Potem wmawiałam w siebie, że nic podobnego, przewrażliwienie, pomyliłam się, słowem jednym na ten temat się nie odezwałam i byłam jakaś taka… zacięta w sobie, skamieniała…
A potem przyszłam akurat tego dnia…
Zakradłam się, jak zwykle. Znów źle wyliczyłam sobie jej nieobecność. Znów mnie zaskoczyła, wróciła z jakimiś zakupami i zaraz potem przyszedł Rajczyk. Czekałam w sypialni, krążyła pomiędzy kuchnią a salonem, potem tam siedzieli, zamierzałam się wymknąć, ale ruszył się Rajczyk, poszedł do kuchni, ona za nim, wziął nasz młotek, to właściwie młot, taki wielki… Cofnęłam się. Wrócili do salonu i usłyszałam, jak Rajczyk rąbnął w ścianę. W mesel walił. Wyniosła do kuchni jakieś naczynia, stanęła w progu i powiedziała, usłyszałam to wyraźnie, „nie będzie żadnego podziału, co w tym domu, to moje, może pan się więcej nie fatygować”. Powiedziała to z triumfem, Rajczyk pokazał jej miejsce, czuła się pewna siebie. I jeszcze dodała, tak złośliwie i jadowicie, jak tylko ona potrafiła, powiedziała, że chciał ją otruć, widziała, jak trucizny do kieliszka nalewał i dlatego do ust nie wzięła. I nie weźmie. Wróciła do kuchni, a wtedy Rajczyk wyszedł z pokoju, w drzwiach się spotkali i on walnął tym młotkiem…
Znów na chwilę zamilkła, zamknęła oczy, otworzyła, złapała oddech. Janusz stanowczym gestem podetknął jej kieliszek koniaku. Wypiła bez protestu.
– Nie, zaraz – powiedziała po paru sekundach. – Przedtem była ta historia z Bartkiem. Pani chyba zna sprawę. Został wyrolowany, musiał zwrócić ludziom osiemdziesiąt milionów, gdzie nam było do takiej sumy. Szarpał się, uwierzyłam wtedy… nie, to nieodpowiednie słowo, wzięłam pod uwagę gadanie pani Krysi, powiedziałam mu o pradziadku. Wytypowaliśmy Konstancin, bo tam było najłatwiej, dom należał do pradziadka, nie był nigdy zrujnowany, Bartek poszedł na zwiad, wieczorami, bo w dzień załatwiał robotę i tak wyszło, że nie widzieliśmy się przez cztery dni. Uparł się trzymać mnie z daleka, bo może to nielegalne…
No i wtedy, kiedy Rajczyk walnął… Skamieniałam. Nic nie zrobiłam i chyba nic nie myślałam. A on spokojnie wrócił do salonu, wyniósł resztę naczyń, patrzyłam przez szparę z sypialni i zaczęłam się bać. Jeśli ją zabił, zabije i mnie. Walił dalej w ścianę, krótko, oprzytomniałam trochę, zaczęłam się wykradać, byle do drzwi, ale nagle umilkło. Przestał walić. Coś robił, szurał, brzęczał… Na moment zapanowała cisza, a potem nagle jakiś rumor. I brzęk. I wszystko ucichło.
Podkradłam się. Leżał na kupie gruzu, a obok niego wysypał się cały stos złota. Nie chcę się usprawiedliwiać, nie zamierzam, ale byłam chyba trochę otumaniona, nie wiem, znienacka zobaczyłam to złoto i pomyślałam tylko jedno, że to ratunek dla Bartka, dla nas…