– Rodzice…
– A owszem, zapewne posiada, chociaż też może sierotka, jak Kasia. Nazwiska nie mamy, to jak znaleźć rodziców? Wieku też Kasia przezornie nie podała, na którym roku na uczelniach szukać? A może on starszy od niej o dychę? Żeby nie Jacuś oraz jego maniactwo i, co tu ukrywać, talenty, w ogóle byśmy o nim nie wiedzieli. Ty wiesz, gdzie jego odciski u Kasi znalazł? Ona wszystko czyści i glansuje, nie zgadniesz, pod poręczą fotela, drewnianą taką, wierzch wytarła, spód jej widocznie do głowy nie przyszedł, a on pewno siedział i ręką obejmował. Tyle naszego. Jak Boga kocham, wampira łatwiej znaleźć!
– No dobra, rozumiem. Wypuścił ją. Co dalej było?
– Nic. Poleciała na trzy godziny na Akademię, a potem do tej firmy, dla której aktualnie obrazek reklamowy robi. Potem zaś udała się na Willową i do tej pory chyba tam siedzi. Po drodze kupiła coś do żarcia w spożywczym sklepie. Wobec tego pilnujemy Granicznej i mucha tam nie wleci bez naszego udziału. Na Willowej, rzecz oczywista, też pilnujemy.
– Niejasności…
– Niejasności, a pewnie, że są niejasności. Otwarte drzwi, niech je szlag trafi, zaraz, o otwartych drzwiach to tylko pani zeznaje…?
Popatrzył nagle na mnie tak podejrzliwie, że ten schab powinien był mu ugrzęznąć w gardle. Nie ugrzązł jednak, dziwne. Z chęcią bym się wyparła pierwszych zeznań, ale jak niby tam weszłam, jeśli było zamknięte? Ponuro potwierdziłam, zgadza się, drzwi były uchylone i nie wymyśliłam tego. Mogę przysięgać przed sądem nawet dwadzieścia razy.
– No więc właśnie. Dobra, małe piwo, ale gdzie złoto? Wyniki badań z laboratorium stanowią materiał dowodowy i Tyran ich fałszował nie będzie. Niejasności tłumaczy się na korzyść oskarżonego, może to i teoria, ale cholera wie, co wpadnie do łba sędziemu. W prokuraturze też nie sfałszują, bo na co im to. A może jednak, mimo wszystko, Kasia w truciu udział brała?
– I co? – zirytowałam się. – I jej chłopak to wyjaśni? Za rękę ją trzymał?
– Coś wyjaśni na pewno. Dużo wyjaśni. Z tego wyciągnie się wnioski. Może i sama Kasia jaką farbę puści, bo że nie mówi wszystkiego, ja osobiście głowę daję. Co za febra jakaś dodatkowo się po tym wszystkim kotłuje!
Pożarł ostatni kawałek schabu i zwrócił się nagle do Janusza.
– Ten twój drugi wątek, co? Kurza jego twarz…!
Rozgoryczenie, wyrzut i pretensje, jakie w jego głosie zabrzmiały, miały wręcz obowiązek przytłoczyć Janusza z kretesem. Obowiązku nie spełniły, może dlatego, że jednak, mimo wszystko, nie Janusz skomplikował sytuację. Wyrzut zniósł ulgowo…
– Nie podoba mi się to wszystko razem – powiedziałam do niego ponuro po wyjściu Henia. – Tę Kasię coś gnębi i gryzie, a ja ją polubiłam. Łatwego życia nie miała, wygrzebała się z impasu własnym wysiłkiem i chyba wreszcie, po tej starej megierze, należy jej się odrobina spokoju, a nie taka szarpanina. Wolałabym sama z nią pogadać, niż żeby Tyran jej chłopaka złapał!
Ze zdenerwowania wszystkie naczynia umieściłam w zlewozmywaku nie wiadomo kiedy. Janusz doniósł popielniczki.
– Zostaw, pozmywam…
– Odczep się i nie zawracaj głowy! Wielkie mi co, zmywanie pod gorącą wodą! Obrzydzenie mnie bierze na tych wszystkich, takich podobno strasznie zmaltretowanych i nieszczęśliwych, bo na Zachodzie garnki zmywali, katorga zgoła i galery! Kretyńska propaganda! Możesz potem posprzątać.
Janusz nie zamierzał mnie drażnić. Uporządkował pokój w imponującym tempie i wrócił do kuchni.
– Nie miałbym nic przeciwko temu – rzekł w zadumie. – Więcej Kasia powie tobie niż Tyranowi… Pod warunkiem, że teraz ty nie zaczniesz wszystkiego ukrywać.
– Nie – zapewniłam go od razu. – Ona musi zwalić z siebie te jakieś okropne tajemnice i też je zechce ujawnić. W najgorszym wypadku któreś z nich je odsiedzi i będzie spokój. Mam zamiar namówić ją do zwierzeń, bo może na razie trochę ją zatyka. Zadzwoniłabym do niej, ale nie wiem, jak tam z telefonami. Tyran mnie wyłapie i znów zacznie się polka.
– O ile nie będziesz rozmawiała dłużej niż trzy minuty…
Zainteresowałam się.
– Jesteś pewny?
– Mokotów ma jeszcze starą centralę. Śródmieście też. Na telefonach Kasi podsłuch prawdopodobnie jest założony…
– Prawdopodobnie…? – powiedziałam z kąśliwym oburzeniem.
– No dobrze, z pewnością. Na twoim nie. Podsłuchają, co mówisz, ale może nie zgadną, że to ty.
– Prędzej Kasia nie zgadnie… Oszalałeś, przecież będę musiała się przedstawić i podać adres! I już mnie mają! Zaraz, ale mogę tylko sprawdzić gdzie ona jest i powiedzieć, że zaraz tam przyjadę i jechać do niej…
– I wywiadowca Tyrana złapie cię w progu… Rozzłościły mnie nagle te wszystkie przeszkody razem.
– A, do pioruna, niech się Tyran wypcha! Rób sobie, co chcesz, zaproszę ją tutaj, a ty załatw, żeby ją dopuścili. W interesie Tyrana to leży! Może przyjechać razem z chłopakiem i niech się to wreszcie przewali!
– No dobrze, ale dzwoń od siebie…
Bez słowa porzuciłam resztę zmywania, już niewiele zostało, wytarłam ręce i udałam się do własnego mieszkania.
– O Boże – powiedziała Kasia, obecna na Willowej. – To cud, że pani się odezwała! Dzwonię do pani i dzwonię, a pani nie ma w domu, bałam się nagrać na sekretarkę… Czy ja bym mogła… Chciałam się pani poradzić… Ja już mówiłam, pani się zgodziła, a teraz chyba najwyższy czas…
– Też tak uważam – poparłam jej zdanie. – Tylko może nie przez telefon, o ile chciała pani w cztery oczy.
– Tak, ja wiem…
– Ten pani chłopak co? Skończył robotę?
– Tak – powiedziała Kasia żywo i w głosie jej brzmiała rzetelna ulga. – Dzisiaj. I nawet mu zapłacili. I ma zamiar zgłosić się dobrowolnie, ale nie wiemy jak. Pójść tam? Zadzwonić? I kiedy, jeszcze dziś wieczorem, czy jutro rano?
Zabiła mi ćwieka. Wrodzona niecierpliwość pchała mnie do pośpiechu, ale nie mogłam sama decydować o poczynaniach Tyrana, chociaż byłam pewna, że czeka zachłannie. Poza tym, niech się tylko ten chłopak pokaże, złapią go z miejsca i doprowadzą przemocą, przepadnie mu okoliczność łagodząca, byłoby znacznie lepiej, gdyby przyszedł sam z siebie. Jeśli jej zdradzę obecność wywiadowców, Tyran mnie zabije.
– Niech pani zaczeka chwilę przy telefonie – rozkazałam.
Odłożyłam słuchawkę na fotel i poleciałam do Janusza. Wykończył już zmywanie i też wisiał na drucie. Nie zastanawiając się, z kim rozmawia, przerwałam mu i wyjaśniłam sytuację.
– Słyszałeś wszystko? – powiedział do słuchawki i wtedy uświadomiłam sobie, że mógł przecież, do licha, rozmawiać z Tyranem. A, jeśli tak, to nawet dobrze, niech ten głaz usłyszy…
– Dobra – powiedział znów do słuchawki. – Dzisiaj – powiedział do mnie. – Gdzie on jest?
– Kto?
– Jej chłopak.
– Pojęcia nie mam. Co cię to obchodzi? Niech leci choćby i z Honolulu, byle zdążył.
– No dobrze, to niech się zgłasza…
Wróciłam do siebie i przekazałam Kasi polecenie, po czym znów popędziłam do Janusza. Zdaje się, że w tych podróżach w ogóle zapomniałam zamykać własne drzwi.
– On chyba nie ujmie się ambicją do tego stopnia, żeby tego chłopaka łapać? – powiedziałam z niepokojem. – Nie jest zakamieniała świnia?
– Nie, nie jest.
– Cholera. Chciałam być przy tych zeznaniach.
– Prawie będziesz. Zdążyłem zadzwonić i Henio już tam jedzie. Sam jestem ciekaw, bo może się wreszcie objawi to drugie dno…
Henio wczesnym porankiem zdołał zaprosić się na obiad. Sama już nie wiedząc, czym przebić wczorajszy schab, upiekłam prawdziwą gęś. Na szczęście była jesień i gęsi aż się prosiły, żeby je piec. Piekłam ją w piecyku Janusza, dzięki czemu przeszło pół dnia nie wchodziłam w ogóle do własnego mieszkania i później okazało się to wyraźnym dziełem Przeznaczenia.
Henio wkroczył w pląsach z taśmą w dłoni, potrząsając nią nad głową niczym kastanietami. Na moment znieruchomiał, powoli opuścił rękę.
– Rany boskie! – jęknął w zachwycie. – Czy to gęś? Już na schodach czułem i taką miałem nadzieję…
– Żadnych przystawek! – zarządziłam. – To jest duża gęś, a na zimno straci urok. Żarcie gotowe, światło świeci, proszę o dźwięk!
Promieniejąc nadprzyrodzonym blaskiem i głęboko wciągając nosem przecudowne wonie, Henio spełnił moje życzenie. Obiad rozpoczął się przy akompaniamencie milszym dla mnie w tej chwili niż cygańska muzyka.
– Wszystko powiem po kolei, jeśli panowie nie zgłaszają sprzeciwów – odezwał się Bartek z taśmy. – Można?
– Oczywiście, prosimy bardzo – zachęcił go Tyran.
Ciężkie westchnienie wyraźnie było słychać.
– Zaczyna się od tego, że jestem kretyn łatwowierny. No, może już nie jestem, ale byłem. Dałem się naciąć hochsztaplerom, jak taki cep ostatni…
W milczeniu i z wielkim współczuciem słuchaliśmy, jak opisywał swoje kłopoty finansowe. Wrąbał się nieszczęsny w sytuację bez wyjścia i ratunek wskazała Kasia. Nie był to ratunek stuprocentowo pewny, ale tonący wszystkiego się chwyta…
– Chciałem to załatwić sam, dziewczyny nie wplątywać, bo zgadywałem, że bez jakiegoś przestępstwa się nie obejdzie – mówił dalej. – Tyle jej się przynajmniej ode mnie należało… Pałętałem się po tym Konstancinie jak taka tajemnicza twarz, czyli dupa w lufciku, najmocniej przepraszam za ścisłość określenia. Robotę w tym momencie już miałem napiętą, z Kasią i tak się ożenię, jej pieniądze czy moje, żadna różnica, a ten nóż już mi gardło podrzynał, jedyna nadzieja w pradziadku. Nie byłem i prawdę mówiąc, nadal nie jestem pewien, czy to było legalne, ale skoro już się zwierzam… Włamałem się do weterynarza, cholera, włamanie w celach rabunkowych, to już nade mną wisi, ile się za to dostaje…?
– Teoretycznie od roku do dziesięciu lat – odpowiedział Tyran radośnie.
– Diabli nadali… No nic, powiem, jak było. Włamałem się, pies nic nie mówił, psy mnie lubią na ogół, a jeszcze miałem żeberka. Chętnie przyjął. Dla ścisłości wyjaśniam, że włamywałem się tam parę razy, dokładnie trzy. Dobrałem sobie wytrych i po całych nocach opukiwałem lokal, bo nie mieliśmy pełnego rozeznania, gdzie pradziadek mógł coś zadołować. Udało mi się wytypować dwa miejsca, trochę na logikę i rozum, a trochę na to pukanie. W rachubę wchodził kawałek ściany i podłoga. Przemeblowałem pomieszczenie, to już za tym ostatnim razem, bo akurat na upatrzonym terenie stała szafka z lekami i narzędziami. Zdawałem sobie sprawę, że na zasadniczą akcję mam tylko tę jedną noc, bo śladów przecież nie usunę, śpieszyłem się dosyć, nie bardzo elegancko odwalałem tę robotę, ale starałem się niczego nie zniszczyć. Akurat klepkami podłogowymi byłem zajęty, kiedy coś mnie ni z tego, ni z owego rąbnęło w łeb i film się urwał. Nic nie słyszałem, nic nie widziałem. Zacząłem przytomnieć, jak usłyszałem ludzkie głosy, ale do ćwiczeń gimnastycznych na razie nie czułem się zbytnio uzdolniony. Połapałem się, że leżę pod ścianą na klepkach i gruzie, no dobra, leżałem sobie zatem i odpoczywałem, aż dotarło do mnie, co słyszę.