Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– I pewnie nakręcił, a pani się nawet nie dowiedziała, dlaczego tak tę godzinę zlekceważył – rzekł Tyran współczująco.

– Nie ze mną te numery – odparła na to pani Właduchna i podsunęła mu pusty kieliszeczek. – Powiedział wszystko. Za jednym takim szedł, bo interes musiał załatwić, i nie na chama, tylko delikatnie. Załatwił, z korzyścią mu wyszło, już ja dobrze widziałam, czy on jest przy pieniądzach. Darowałam, bo jeszcze, o, proszę, bransoletkę mi kupił. Pamiątkowa ona teraz…

Na pulchnej rączce istotnie połyskiwało złoto. Tyran spełnił powinność, niemal w powietrzu warczącą, rączkę ucałował, nastawiwszy się już na daleko idące poświęcenia, po czym uczepił się chłopaka sąsiadów. Głównie podkreślał przerażające wścibstwo niektórych dzieci. Działał w natchnieniu, temat okazał się pani Właduchnie bliski, imię, nazwisko i adres chłopaka same jej z ust wybiegły.

– Co przeżyłem, to moje – zwierzył się później Januszowi najzupełniej prywatnie, bo nawet policjant musi niekiedy z siebie stresujące emocje wyrzucić, inaczej wszyscy w czambuł byliby ciężko chorzy na wątrobę. – Popatrz, w jakim głupim kierunku poszło tamto dochodzenie Dominikowi daliśmy spokój od razu po tych chrzcinach, a Rajczyk wcale nie wyszedł. Motywu ani śladu, w rezultacie szukano klienta tej zabitej prostytutki, bo jedyne co się nasuwało, to grabież. Podobno tego dnia zarobiła parę złotych, koleżanki po fachu zgodnie to zeznały. A w dodatku, jak teraz te akta czytam, szlag mnie ciężki trafia, sam popatrz, wielka miłość tu się pałęta na każdej stronie. Kochała tego Dominika nad życie, dla niego tak zarabiała, a on niczego od niej nie chciał, forsy nie brał, żebrać musiała, żeby cokolwiek przyjął, jak z łaski.

– Musiał być strasznie zabalsamowany, kiedy jej coś chlapnął – wysunął przypuszczenie Janusz.

– Może nie. Może mu było przyjemnie robić za bóstwo i nie wytrzymał, żeby się nie pochwalić. Wiesz, jak to jest…

Janusz po krótkim namyśle porzucił poprzedni pogląd i poparł supozycję.

– Też możliwe. Wygląda na to, że nią pomiatał. Powiedzmy, że coś wyjawił dla podkreślenia różnicy. Ona reprezentuje rynsztok, a on się wspina na szczyty byznesu. A nie odstawił jej od piersi ostatecznie, bo może lubił rude i chude.

– Lubił, zgadza się. Tego chłopaka sąsiadów złapałem, piętnaście lat ma obecnie, został może trochę wzięty pod włos, inteligentny gówniarz, bardzo się postarał i złożył zeznania. Półtora roku temu nikt z nim nie rozmawiał. Rzeczywiście widział Rajczyka idącego w kierunku jeziorka i pani Władzia, postać wszystkim tam znana, później o niego pytała, a strasznie śmiesznie wściekła była, więc utkwiła mu w pamięci. Poszlaki silne, satysfakcja nam zostaje wyłącznie moralna, wszystko jednakże na to wskazuje, że sprawę można uznać za wyjaśnioną. Tyle mojego. Jak złapiemy Dominika, zamknie się ją ostatecznie.

– To znaczy, że już teraz wierzysz w Dominika?

– Jak znam życie… Ale dopuszczam inne możliwości. Te dziewczyny z przyległościami za bardzo mi się tu plączą, żebym miał się od nich całkowicie odczepić.

Janusz zgodził się z nim w pełni.

– Coraz bardziej mam wrażenie, że tu się kryje ten drugi wątek, który mi ostro śmierdzi. Szukałbym w szerszym zakresie. Moją Joannę możesz sobie darować, wiem, kiedy coś ukrywa, teraz akurat nie, a nawet gdyby, to tylko do czasu. Natomiast Kasia… Czyja wiem, złapałbym jej chłopaka. Nie wiem po co, na wszelki wypadek.

– Ja bym też złapał. Podesłać Henia…?

– I jednak człowieka poświęcić. Niech tam ktoś poczatuje, bodaj wyrywkowo, trudno, nie ma siły, jeśli chłopak istnieje, muszą się widywać.

– Czekaj! – rzekł żywo Tyran, tknięty nowym pomysłem. – Oddamy jej mieszkanie po ciotce. Chlew tam nieziemski, musi odnawiać, remontować i tak dalej, w takiej mierzwie mieszkać nie będzie. Niech się w capa przemienię, jeśli chłopak jej w tym nie pomoże. Gdyby się całkiem wyłączył, albo by to było nieludzkie, albo mało ważny i właściwie go nie ma. Sam rozumiesz…

W tym miejscu przerwałam im te zwierzenia. Wróciłam z wyścigów, jak zwykle śmiertelnie głodna, stwierdziłam, że w domu mam do jedzenia jedno jajko, makaron w torebce, pół ćwiartki masła i sól. Niby można z tego przyrządzić potrawę, ale nawet przyrządzona nie wzbudziłaby we mnie entuzjazmu, wdarłam się zatem do Janusza. Widok Tyrana ucieszył mnie ogromnie, chciałam sprawdzić, jak się prezentuje na gruncie prywatnym. Sprawdzanie i uciecha trwały krótko, bo zaraz uciekł. Widocznie konszachty z podejrzaną uznał za szkodliwe…

Pootwierałam wszystkie okna. Niech sobie będzie jesień, niech będzie zimno, ale niech mi tu przestanie śmierdzieć. Z trzech futryn musiałam powyrywać gwoździe, którymi je dawno zabiła, ale zawiasy trzymały się znakomicie, może dzięki temu, że rzadko używane. Do pośpiechu nie było powodów, miałam czas, powrót pani Jarzębskiej miał nastąpić dopiero za trzy miesiące.

Włożyłam sweter, usiadłam przy stole, nic nie robiłam, siedziałam i wspominałam. Nie istniał we mnie cień żalu, przeciwnie, sama ulga bez granic. Od razu postanowiłam zanieść kwiaty na grób Rajczyka, jak już będzie miał ten grób.

Jeszcze tydzień temu wisiał nade mną koszmar. W perspektywie miałam powrót tutaj, rozpaczliwie blisko, już za trzy miesiące. Powrót do więzienia. Od dawna już zastanawiałam się, czy by nie uciec byle gdzie za granicę, możliwie daleko, do Australii na przykład, z początku było to tylko pobożne życzenie, potem zaczęłam się zastanawiać poważniej. Zawód właściwie już mam, międzynarodowy, znam obcy język, dam sobie radę wszędzie. Bartek mnie trzymał i jeszcze coś, może to jakaś idiotyczna przyzwoitość, może głupi lęk przed prawem. Ona mnie wychowała, prawnie była moją opiekunką, przepisy nakazują dostarczenie starym rodzicom opieki, opiekunom pewnie też, ta opieka, to byłam ja. Włos mi na głowie dęba stawał i robiło mi się niedobrze, usiłowałam o tym nie myśleć, ale pchało się samo, jak taki gniot moralny, jak trąba powietrzna, która wdziera się do ust i utrudnia oddychanie. Opieka nad nią, Boże, zmiłuj się…!

Udawała, że zaczyna niedołężnieć, widziałam wyraźnie. Powłóczyła nogami, trzymała się mebli, kazała sobie pomagać przy wstawaniu z krzesła, uginała się pod ciężarem bochenka chleba. Zakupy dla niej miały już teraz być koniecznością, nieprawda, podejrzałam nie tak dawno, że kiedy jej nikt nie widział, poruszała się doskonale. Ale chciała mnie uwiązać, przyzwyczaić do bezustannej opieki i pomocy, była coraz grubsza i domagała się obsługi. Miałam tu wrócić, dbać o zaopatrzenie domu, sprzątać, gotować, podtykać jej wszystko pod nos bez jednej chwili przerwy, przeprowadzać z miejsca na miejsce, pomagać przy ubieraniu, jak pielęgniarka… Być pod ręką, żeby mogła na mnie patrzeć tym wzrokiem bazyliszka… Od dzieciństwa brzydziłam się jej dotknąć, sama myśl była nie do zniesienia, a to upiorne spojrzenie wywlekało ze mnie bebechy. Miało to na mnie spaść już za trzy miesiące i trwać w nieskończoność, nie chorowała na nic, chyba na otyłość, narzekała na wszystko, udawałaby szczytowe niedołęstwo, żeby mnie zatrudnić. Mogła żyć jeszcze piętnaście lat, jeśli nie więcej… Piętnaście lat katorgi.

I znów to co przedtem, przez całe moje dotychczasowe życie. Rewizje, konfiskowanie moich rzeczy, bezustanna obecność, wświdrowane we mnie złe oczy, sapiący oddech nad uchem, nocne chrapania i charkoty, awantury, wyrzuty, złośliwości i potępienia, może znów zniszczyłaby mi całą odzież, jak kiedyś…

Od koleżanki dostałam wstążkę do włosów, przypuszczam, że dała mi ją z litości. Ile miałam wtedy lat…? Jedenaście chyba. Była to najpiękniejsza rzecz, jaką do owej chwili posiadałam, szeroka, mieniąca się, odrobinę używana, ale to lekkie zużycie nie odbierało jej urody. Pocięła mi ją nożyczkami już po dwóch dniach…

Z resztek wełny, które poniewierały się po całym domu, to już było nieco później, rok czy dwa lata… zrobiłam sobie szydełkiem czapkę z pomponem, a zawsze umiałam dobrać kolory, wyszła prześlicznie. Miałam ją na głowie jeden raz, wieczorem użyła jej do szorowania garnków. Zazwyczaj nie szorowała ich wcale, zapuszczone były potwornie, zrobiła to specjalnie i czapkę nazajutrz rozpoznałam przez pompon.

– O, i cóż takiego! – powiedziała drwiąco. – Na co ci czapka, dla urody może, gwiazda piękności się znalazła. Pompon został, popatrz, jak doskonale wygląda, nic mu się nie stało. Możesz zrobić drugie takie, do zmywania się nada, a to się prędko zużyje.

I musiałam donaszać po niej stare, obrzęchane swetry…

Co miałam zrobić teraz…? Nic nie było przed nią bezpieczne. Kontrolowała moją teczkę, szperała po kieszeniach, nie miałam dla siebie nawet półki w szafie. Nawet teraz, ostatnio, przy którejś wizycie, złapałam ją na przeszukiwaniu mojej torebki, istny cud, że z przezorności nie miałam w niej niczego takiego, co mogłaby zabrać i narobić mi kłopotów. Obmacywała moje palto…

Nie życzyła sobie moich studiów, ani mojej pracy. Mimo skąpstwa, zdawała sobie sprawę, że materialnie jest urządzona do końca życia. Chciała mnie trzymać pieniędzmi, żebym nie miała własnego grosza, żebym musiała ją prosić, żeby mogła mnie ograniczać, rządzić mną, decydować za mnie, odmawiać. Odmawianie mi wszystkiego sprawiało jej patologiczną przyjemność. Kiedyś zabraniała mi wyjść z domu, teraz mogła mi to uniemożliwić, zniszczyć buty na przykład. Wszystkie. Zniszczyć odzież. Do sklepu wychodziłabym w kapciach i jakiejś szmacie. O żadnej pracy nie byłoby mowy, gdzie miałabym pracować, jakim sposobem, gdyby nawet udało mi się coś zrobić, też by to natychmiast zniszczyła!

I ta potworna atmosfera tutaj. Ten straszliwy zaduch. Wściekłe gorąco bez powietrza. Ileż razy siłą odpychała mnie od okien, odciągała za włosy, nie mogłam się z nią przecież bić, coś we mnie tkwiło takiego, na starszą osobę nie wolno podnieść ręki, a gdyby nawet… Bóg raczy wiedzieć, co by nastąpiło, była zdolna do wszystkiego.

Tu, w tym pokoju, egzystowałam w charakterze zaszczutego zwierzęcia, bez prawa do oddychania. Tu, w tym pokoju, siedziałam w kącie tyłem do telewizora, żebym nie mogła oglądać filmu, ale tak, żeby mogła mnie widzieć Nie wolno mi było odwrócić głowy, nie wolno mi było czytać, nie wolno mi było nic robić, zresztą i tak mała lampka za nią dawała zbyt mało światła, w moim kącie było ciemno, patrzyłam w ścianę i lęgło się we mnie szaleństwo. Tu, w tym pokoju, stłukła mi palce, kiedy skończyłam odrabianie lekcji i w prostocie ducha zaczęłam sobie coś rysować, próbowałam ukradkiem, ale zauważyła. Tu, w tym pokoju, opowiadała różnym osobom, które kiedyś przychodziły, że mam skłonności złodziejskie i wszystkiego trzeba przede mną pilnować. Moczę się w nocy. Czasem wstaję i usiłuję z łakomstwa wyżerać w kuchni, co mi pod rękę wpadnie, niszczę różne rzeczy, kroję nożem stół, oka ode mnie nie można oderwać. Podsłuchiwałam za drzwiami, po co jej to było, Bóg raczy wiedzieć. Mówiła tak, że wszyscy wierzyli, zorientowałam się z reakcji, byłam dzieckiem, przeżyłam katusze. Teraz to śmieszne, ale wtedy czułam się upokorzona i zhańbiona.

18
{"b":"88441","o":1}