Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Teraz już Elunia poczuła niepokój. Mogła wprawdzie posługiwać się paszportem, który objawił się wśród papierów, wolałaby jednak wiedzieć, co się stało z dowodem, używała go od wieków, gdzież mógł się podziać?

– No i co? – spytał trochę cierpko komisarz Bieżan.

– No właśnie nie wiem. Zaraz…

Otworzyła ścienną szafę, w której między inną odzieżą znajdowały się torebki letnie i wieczorowe. Przeszukała wszystkie. Udała się do kuchni i beznadziejnie obmacała torby. Już czuła, że coś się stało, ten cholerny dowód znikł i teraz będzie miała kłopoty z wyrabianiem nowego.

– Nie ma – powiedziała żałośnie – Nie mam pojęcia, się z nim stało, i nawet nie wiem, kiedy mi zginął. Nie używałam go od wieków.

– A kiedy miała go pani w ręku ostatni raz?

– Parę miesięcy temu, jeszcze w lecie, jak się tu meldowałam i… Ach nie, co ja mówię! W sądzie, na ostatniej rozprawie rozwodowej… Ale to też już trzy miesiące. Schowałam go do kosmetyczki i dlaczego go nie ma?

Komisarz Bieżan przyglądał się jej w zadumie. Zmartwienie i niepokój Eluni były autentyczne, puste mieszkanie nie obfitowało w kryjówki, wyglądało na to, że ten dowód rzeczywiście jej przepadł, o czym w ogóle nie wiedziała. Z zawodu jednak musiał być nieufny.

– Kiedy pani ostatni raz podejmowała pieniądze w banku? – spytał sucho.

– Bardzo dawno temu, ale mnie w banku dowód nie jest potrzebny. W ogóle nie miałam żadnych pieniędzy, wszystkie wydałam na mieszkanie, dopiero teraz mi napłyną i kupię jakieś meble…

– A w środę?

– W jaką środę?

– W ostatnią środę. W zeszłym tygodniu?

– Co w ostatnią środę? – zaciekawiła się Elunia.

– Pytam, czy nie podejmowała pani pieniędzy z banku w ostatnią środę.

– Nie skąd. Przecież mówię panu, że nic nie mam na koncie…

– Mogła pani podejmować z innego konta.

Elunia się nagle zdenerwowała.

– Ja w ogóle nie rozumiem, co pan mówi. Nie mam innego konta i od wieków moja noga w banku nie postała, a dowód, nawet gdyby, nie ma z tym nic wspólnego. Teraz będę musiała starać się o nowy, nie wiem, jak to się robi, trzeba chyba dać ogłoszenie…

– Więc twierdzi pani, że w ostatnią środę nie była pani w żadnym banku?

– No pewnie, że nie byłam, dlaczego miałam być? O co właściwie chodzi z tą środą? Mam zmartwienie, a pan się upiera, środa i środa! Tożsamość, proszę bardzo, paszport, prawo jazdy, legitymacje różne, wszystko z fotografiami, widzi pan, że ja to ja, nawet i bez dowodu! Czy coś się stało?

– A co pani w takim razie robiła w środę?

– O Boże…! Nic nie robiłam, rano pracowałam w domu, a potem pojechałam na wyścigi. To chyba nie jest karalne?

Komisarz Bieżan zainteresował się wyraźnie.

– Na wyścigi? O której godzinie i jak długo pani tam była?

– O dwunastej. I byłam do czwartej. A co…?

– Czy ktoś panią tam widział?

Pytanie Elunię wręcz ogłuszyło. Czy ktoś ją tam widział…!

– Ależ tłumy ludzi! Kłaniają mi się, więc chyba rozpoznają mnie z twarzy? I w ogóle byłam ze znajomym… A… rozumiem! Coś się stało w środę w jakimś banku i pan mnie podejrzewa? Nie, to nie ja, w żadnym banku nie byłam. Bo później, po tych wyścigach, poszliśmy na obiad, bo tam się człowiek robi strasznie głodny, ściśle biorąc pojechaliśmy do Konstancina, do takiej małej restauracyjki, na kotlety schabowe z kapustą, doskonałe. I bardzo tanio. Wróciłam stamtąd do domu, parę minut po szóstej i potem już wisiałam i słuchawce, bo wszyscy dzwonili…

Komisarz Bieżan zdołał jej wreszcie przerwać.

– Nazwiska tych osób, które widziały panią na wyścigach – może mi pani podać?

Elunia rozbudziła się już ostatecznie i doznała ataku skojarzeń. Zlekceważyła jego pytanie.

– O Boże, to chyba ma jakiś związek! I ten dowód…! On mi podał numer przez telefon! Ale przecież chyba niemożliwe, żeby dyrektor banku zwracał się do mnie per „ty krowo niebiańska”…?

Mimo licznych już doświadczeń życiowych, krową niebiańską Edzio Bieżan poczuł się lekko trzepnięty. Atmosfera ogóle robiła się jakaś skomplikowana. Rozmawiali stojąc, nikt nie zajmował jedynego mebla do siedzenia ze zwykłej grzeczności, Elunia opierała się o swój stół do pracy, policjant w mundurze dyskretnie i nieznacznie przysiadł na parapecie okiennym, subtelnym ruchem przesunąwszy nieco książki, a Bieżan czynił po kilka kroków to tu, to tam, tęsknie wypatrując ściany, na której mógłby się wesprzeć. Przesłuchanie, odbywane w pozycji na baczność, zaczynało wydawać mu coraz bardziej uciążliwe. Zmobilizował się ostro.

– O czym pani mówi? W pierwszej chwili powiedziała pani że spodziewała się naszej wizyty…

– No przecież właśnie o tym mówię! – przerwała mu Elunia niecierpliwie i dodała z naganą: – Zawsze i wszędzie czytałam, że takie władze jak pan chętnie słuchają świadków i przestępców, bo może im się coś głupiego wyrwie, a pan mi przerywa! Dlaczego pan jest taki nietypowy? Ten półgłówek przez telefon obiecywał, że będę miała do czynienia z policją, no i mam, proszę bardzo, wolę panów niż jego. chociaż ciągle nic nie rozumiem. Ale coś mi się chyba kojarzy, zaczynam podejrzewać, że mój dowód osobisty znajduje się u niego, bo mi podał numer, chociaż wcale nie wiem czy prawdziwy i nawet nie mogę sprawdzić, bo zapomniałam, co powiedział. A w ogóle tu jest okropnie niewygodnie, ja bym gdzieś usiadła, może w kuchni, nie chcę się teraz kotłować z tapczanem, w kuchni mam krzesło i stołek i można zabrać to – wskazała palcem swoje ciężkie, obrotowe krzesło kreślarskie. – Ja normalnie wcale nie jestem taka potwornie gadatliwa, ale teraz mi się nazbierało. Co pan na to?

Bieżan zrozumiał bezbłędnie, że ostatnie pytanie dotyczy zmiany miejsca konwersacji i przyklasnął pomysłowi. Sierżant skwapliwie przeniósł krzesło kreślarskie do kuchni, wreszcie wszyscy usiedli przy stole, przy czym Elunia zdołała odruchowo prztyknąć elektrycznym czajnikiem. Kawa i herbata znajdowały się w zasięgu ręki.

– No to teraz powiedzmy sobie to wszystko porządnie – zarządził, udając, że nie widzi gestów pani domu, sięgającej po filiżanki i łyżeczki. – Proszę bardzo, nie będę pani przerywał.

Aczkolwiek Elunia lubiła sobie spokojnie sypiać do ósmej trzydzieści, to jednak pod względem wyrywania ze snu mieściła się w granicach przeciętności. Nie budziła się świeża jak skowronek, ale też nie musiała przytomnieć do południa. Nic jej nie wyleciało z rąk, mocna kawa z odrobiną śmietanki przywróciła jej pełnię równowagi umysłowej. Zrelacjonowała porucznikowi trzy ostatnie rozmowy telefoniczne rozsądnie i nawet dokładnie.

Bieżan dysponował doświadczeniem życiowym w tej dziedzinie lepszym niż Kazio. Instynkt i dusza powiedziały mu wyraźnie, że podejrzana stoi po właściwej stronie barykady i powinna przestać być podejrzana. Mechanizm działania całej imprezy zrozumiał błyskawicznie.

– No tak – rzekł znacznie łagodniej. – Wierzę pani. Ale formalność wymaga potwierdzenia pani bytności na wyścigach, muszę mieć zeznania świadków. Niech pani wymieni osoby, które ją potwierdzą.

– Kasjerka – odparła bez namysłu Elunia. – To jest jedna kasjerka i grałam u niej w każdej gonitwie. Mogę nawet powiedzieć, co jadła na śniadanie, a może to było drugie śniadanie, kanapki sobie zrobiła, z mortadelą i z ogórkiem, miała także jajko na twardo. W loży dyrekcji istnieje tylko ta jedna kasa. I jeden taki, pan Jurek, nazwiska nie znam, rozmawialiśmy co chwila. O Boże drogi, i Kazio mój chłopak, razem byliśmy!

– Nazwisko chłopaka chyba pani zna?

– Oczywiście, razem chodziliśmy do szkoły. Kazimierz Radwański. Wyjechał służbowo, ale jutro wraca, a może jeszcze dzisiaj wieczorem. Poza tym bufetowa, nawet brałam herbatę, piwo i pierogi. One tam mają prawdziwe domowe pierogi, bardzo lubię. I wszyscy inni ludzie, ale nie każdy musi mnie pamiętać. Mogę ich panu palcem pokazać w sobotę, bo nazwisk nie znam, najwyżej imiona.

Edzio Bieżan postarał się pozbyć myśli, że służbowy pobyt na wyścigach, gdzie dotychczas nigdy w życiu nie był, będzie bądź co bądź, jakąś atrakcją i wrócił do tonu urzędowego.

– Zajmijmy się zatem tym pani dowodem osobistym… – zaczął.

– A…! I właśnie! – krzyknęła nagle Elunia. Poróżowiała na twarzy rumieńcem emocji i cała policja w dwóch osobach, płci, jak by nie było, męskiej, na moment zapatrzyła się w nią, wyzuta z wszelkich doznań, poza zachwytem. Zemocjonowana Elunia prezentowała sobą prawdziwą piękność.

– Tak…? – wydusił z siebie Bieżan z dużym wysiłkiem. – Słucham.

– Widziałam tam takie coś – rzekła Elunia tajemniczo i z przejęciem. – Wcale nie wiem. czy to ma jakiś sens, ale okropnie mi się kojarzy. Powiem panu trudno, najwyżej wyrzuci pan z protokółu czy tam czegoś…

Opisała oglądaną w znieruchomieniu scenę rozmowy pijaków tak, że obaj, komisarz i sierżant, bez mała ujrzeli ją i własne oczy. Ostatecznie Elunia była plastykiem i umiała przetworzyć obrazy na zrozumiały ludzki język.

– No tak – skomentował Bieżan po krótkim namyśle – Tego pijanego też pani potrafi pokazać palcem?

– Oczywiście. On zresztą nie bywa bez przerwy pijany to był sporadyczny wypadek. Mam w ogóle wrażenie, że to dziennikarz, może go nawet wszyscy znają. No? Pójdzie pan tam ze mną w sobotę?

– Myślę, że będę zmuszony…

Wbrew pierwotnym zamiarom zabrania ze sobą ewidentnej przestępczyni, Edzio Bieżan nie tylko pozostawił ją wolności, ale nawet doradził, jak ma najprościej załatwić sprawę nowego dowodu osobistego. Dzięki niej zrozumiał bardzo dużo. Dziwaczna afera, której przedtem właściwie prawie nie było, nagle nabrała rumieńców. Urody jej wprawdzie od tego nie przybyło, ale przynajmniej zaczęła istnieć i okazywać się interesująca.

Zważywszy brak jakichkolwiek wyjaśnień ze strony przeciwnej, dla Eluni cała sprawa była wciąż niepojęta. Dopiero po wyjściu władzy uświadomiła sobie, że nic jej nie powiedzieli. Ona im wszystko, oni jej wcale. O co tu, do diabła, mogło chodzić? Kazio… może Kazio coś zrozumie, robił wrażenie, jakby ogólnie się czegoś domyślał…

Kazio objawił się w środę, najpierw telefonicznie, a potem, przed wieczorem, osobiście.

7
{"b":"88356","o":1}