Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Okropne – powiedział z przekonaniem.

– Okropne zupełnie! – przyświadczyła gwałtownie pani Ola. – Zaraz mi zabraknie pieniędzy, prawie bez grosza tu przyszłam, dał na początku, już myślałam… Nie daje, nic nie daje! Całe szczęście, jest pan Stefan, zaraz do niego pójdę, bo jeszcze mi ucieknie… No nie, nie daje, do końca nic nie da! Pójdę do pana Stefana…

Zsunęła się z krzesła i podążyła dokładnie tam, gdzie Wojtuś patrzył. Pilnowany przez niego facet przywitał się z panią Olą i bez żadnych oporów i wahań wyciągnął z kieszeni pieniądze. Wręczył jej. Wojtusiowi wydało się, że była to pożyczka.

Pani Ola po chwili potwierdziła jego przypuszczenie.

– Pan Stefan zawsze mi pożycza, wie, że ja oddaję w terminie. Wolę od niego niż od tych lichwiarzy, bo bez procentu. No, daj coś…! Wreszcie trochę… A teraz, o, znów to samo, chodzą te jajka, jak na złość, no proszę, niech pan popatrzy!

Wojtuś popatrzył bardzo chętnie, widząc wodę na swój młyn. Złożył wyrazy współczucia.

– Znam pana Stefana – dodał szybko, zanim pani Ola zdążyła wpaść w następny monolog – ale mam kłopot, głupio mi się do niego odezwać, bo zapomniałem jego nazwiska. A przedstawiał mi się. Nie przyznam się przecież, może mi pani przypomnieć? Jak on się nazywa?

– Pan Stefan? Barnicz. Stefan Barnicz. Prawda, jaki przystojny? A, pana to nie obchodzi, o Boże, o mało co…! No daj coś wreszcie, jakie podłe te maszyny, dajże coś! Znów przestał płacić, może powinnam iść do innego, bo ten się nie ruszy, o, proszę, kusi tylko! No, nareszcie…! Dał trochę, może teraz będzie dawał przez chwilę, a jak nie, to zmienię… No, jest!

Wojtuś, wykorzystawszy panią Olę, która spadła mu jak z nieba, wygarnął z korytka swoje pięćdziesięciogroszówki i przeszedł gdzie indziej, wyraźnie bowiem poczuł, że dłużej jej gadania nie wytrzyma. Zapomni, po co tu siedzi, zapomni, jak się sam nazywa, zgubi klienta i dostanie kołowacizny. Z innego miejsca też ma dobry widok na ofiarę, poza tym powinien spełnić obowiązki…

Usiłując ominąć udział Kazia i jego tajemniczego wynajętego chłopaka, Elunia przekazała Bieżanowi wysoce mętne informacje. Zrozumiał z nich, iż czatujące na nią bandziory znajdują się w tej chwili pod jej drzwiami, ona zaś zamierza odegrać rolę przynęty. Pod warunkiem, że on w to wkroczy. Ponadto jakaś nadprzyrodzona siła zidentyfikowała szefa mafii, tego, który kazał ją zabić, nikt jednakże nie wie, kto to jest. Ale może ktoś będzie wiedział.

Zaniepokojony ogromnie, zrezygnował ze snu i odpoczynku i zapowiedział swój natychmiastowy przyjazd. Elunia upierała się przy asyście, sam jeden może nie dać im rady, ich jest dwóch. Niech może chociaż nie przyjeżdża jawnie, bo pułapka się nie uda…

Bieżan zaniepokoił się bardziej, bo Elunia, najwyraźniej w świecie, po raz pierwszy wpadła w rzetelną histerię. Dla świętego spokoju obiecał jej wszystko i wybiegł z domu.

Zaledwie Elunia rozłączyła się, słuchawka Kazia zaterkotała.

– Tak? – powiedział Kazio.

– Stefan Barnicz – powiedział Wojtuś z drugiej strony przyciszonym głosem. – Siedzi w kasynie. Sprawdzić adres?

– Tak.

– Bardzo dziwną rozmowę odbyłeś – zauważyła Elunia, zakłopotana nieco, bo wydawało się jej, że z komisarzem rozmawiała trochę nie tak, jak należało. – Dwa razy powiedziałeś „tak”. Czy to szyfr?

– Nie dziwniejszą niż ty – odparł Kazio, wyłączając urządzenie. – Jak on z tego coś zrozumiał, to ja jestem cesarz chiński. No nic, wyjaśni mu się bezpośrednio.

– Zrobię coś. Kawę, na wszelki wypadek. Czekaj, ale przecież… Nie chciałeś w tym uczestniczyć? Jeżeli on cię tu zastanie…

Kazio w ponurej zadumie przyjrzał się stojącej lampie. Wyraźnie już widział, że bezpośredniego kontaktu z tym gliniarzem nie zdoła uniknąć. Nie poda Eluni nazwiska faceta, ona je z pewnością zna doskonale i primo, nie uwierzy, a secundo, znienawidzi go za to. Kazia, rzecz jasna, znienawidzi, a nie tamtego padalca. A komisarz musi je poznać, bez tego się nie obejdzie, podstawowa sprawa. Może uda mu się jakoś z nim dogadać, jak mężczyzna z mężczyzną…

– Zmieniłem poglądy – mruknął. – On ma na głowie ważniejsze rzeczy niż mnie, w pierwszej kolejności ciebie, zdaje się, że sobie zlekceważył i wystawił cię na strzał. Powinien pójść na ugodę.

– No dobrze, jak chcesz…

Bieżan przyjechał po kwadransie. Nie był aż tak lekkomyślnym półgłówkiem, jak przypuszczał Kazio, wiedział, co robi, i nie pozostawił Eluni całkowicie bez opieki. Głównym źródłem jego niepokoju była obawa, czy jego człowiek w ogóle jeszcze żyje, bo aczkolwiek szajka dotychczas unikała mokrej roboty, to jednak w sytuacji podbramkowej mogła posunąć się dalej. Skoro przeznaczyli na ubój Elunię, dlaczego by mieli oszczędzać jakiegoś przypadkowego świadka? Bodaj rozbić mu łeb, żeby nic nie widział i nie przeszkadzał…

Człowiek okazał się żywy i w pełni sprawny. Potwierdził obecność w najbliższej okolicy dwóch podejrzanych typów. Bieżan się uspokoił, zastanowił i zadzwonił do Eluni z zakamarka korytarza na czwartym piętrze.

– Jestem prawie pod pani drzwiami, piętro niżej. Chciałbym, żeby pani otworzyła, zanim wejdę, żebym nie musiał dzwonić, walić i wrzeszczeć. Po schodach wejdę.

Przy pełnej aprobacie Kazia Elunia spełniła jego życzenie. Udręki sercowe już jej prawie minęły, Stefan istniał tylko w tle, przyjemność nawet sprawiała jej myśl, że jutro, bez względu na ewentualne ponowne rozczarowania, uprze się i wreszcie opowie mu porządnie o tej całej aferze. W obliczu niebezpieczeństwa może się o nią zatroszczy i przestanie zostawiać ją luzem na łasce losu…

Kazio przez ten kwadrans oczekiwania na sprzymierzeńca obmyślił sobie plan działania.

– Kawa kawą – rzekł na wstępie, obrzucając wzrokiem przygotowany stół – ale ty tam masz w kuchni takie drobnostki do przegryzienia, widziałem. Dałabyś może, co? A ja tu się zajmę koniaczkiem.

Bieżan już chciał zaprotestować, niczego nie będzie gryzł, nie na kolację tu przyszedł, ale ujrzał wyraz twarzy Kazia i poprzestał na chrząknięciu. Zabrzmiało jakoś łakomie, Elunia zatem posłusznie wybiegła do kuchni, zdziwiona nieco, bo zazwyczaj Kazio sam takie rzeczy załatwiał, wyręczając ją, w czym tylko mógł. Ale może teraz był zdenerwowany…

Kazio wykorzystał zdobytą chwilę.

– Przy niej nic panu nie powiem – rzekł cicho i pośpiesznie. – Mam nazwisko faceta, zdaje się, że ona się w nim zadurzyła. Pojęcia nie ma, że on w tym siedzi, a mnie głupio, bo ją, co tu ukrywać, kocham. Ona przy mnie też nic o nim nie powie, bo też jej głupio. Musimy pogadać na osobności.

– Nazwisko! – zażądał Bieżan twardo.

– Moje czy jego?

– Na cholerę mi pan, jego.

– Stefan Barnicz – szepnął mu Kazio do ucha. – Patrzy mi na bossa.

– Dobra, panią Burską upłynnimy. Nie ma tam czegoś więcej w tej kuchni…?

– Mrożona ryba. Może ją usmażyć.

– W porządku, pojedziemy na rybie…

Elunia nie grzebała się długo, wróciła z krakersikami, orzeszkami, chipsami i słonymi paluszkami. Zastawiła stół i popatrzyła pytająco.

– Powiedz panu, co wiesz – rozkazał Kazio. Nie usiłując go już ukrywać, Elunia rozpoczęła relację znacznie sensowniejszą niż ta poprzednia, telefoniczna. Kazio uzupełniał ją we właściwych momentach, największy nacisk kładąc na plany usunięcia Eluni z tego padołu na lepszy świat.

– Gość mówił wyraźnie, w przekonaniu, że go nikt nie słyszy. Zabić ją dziś wieczorem, w nocy albo jutro rano, bezwzględnie przed pierwszą. W ostateczności wedrzeć się na chama. Użyć wsioka. Dopilnować, żeby ten głupek przedtem wyszedł, głupek to ja, a jak nie, rąbnąć i głupka. Można go tylko uszkodzić, pod warunkiem, że nic nie zobaczy, niech sobie potem zeznaje, co chce. Natomiast Burska ma nie żyć i cześć. Powie, kiedy ona wyjdzie z kasyna, no i powiedział, że już. Tyle naszego.

– Może jednak powinien pan był wejść tu wyraźnie i z hukiem? – podsunęła Elunia smętnie. – Wiedzieliby, że już z panem porozmawiałam…

Bieżan w trakcie słuchania myślał intensywnie.

– Nie, do bani. Na bossa nie mam dowodu. Wstrzymaliby się z następnym skokiem do uśmiechniętej śmierci, a ja nie mogę trzymać ludzi w nieskończoność. Jedyna nadzieja to złapać ich na gorącym uczynku i nawet wiem jak, ale ten uczynek muszą popełnić. On… tego…

Zmieszał się nieco i spojrzał na Kazia. Też by wolał pozbyć się chwilowo Eluni, ale nie chciał odsuwać jej jawnie. Przypomniała mu się ta ryba. Przed wyjściem z domu zjadł kolację i wcale nie był głodny, Kazio, czekając na Elunię, przyrządził sobie jajecznicę i również czuł się zaspokojony, obaj jednakże znienacka, nader zgodnie, stwierdzili, że coś by zjedli. Bardziej konkretnego niż krakersiki i chipsy.

– Przyznam się, patrzyłem, co masz, i widziałem filety rybne – rzekł Kazio z determinacją. – To się szybko smaży, nie? Komisarz na posiłek pewno nie miał czasu…

– Bywa, że człowiek cały dzień lata o suchym pysku – wyznał żałośnie i podstępnie Bieżan.

Coraz bardziej zdumiona Elunia uwierzyła święcie w ich wygłodzenie i poczuła nawet wyrzuty sumienia, że sama nie pomyślała o nakarmieniu gości. Zarazem metody prowadzenia śledztwa wydały jej się nieco osobliwe, bez protestu jednak zerwała się z fotela i popędziła do kuchni, rezygnując chwilowo z osobistego udziału w dochodzeniu.

– Otóż wie pan, ja czasem myślę – powiedział żywo Kazio, zniżając głos. – On siedzi w tym kasynie i czeka, aż ją rąbną. W razie czego ma alibi jak drut!

– To właśnie chciałem powiedzieć – przyświadczył Bieżan. – I nie ma siły, państwo już i tak za dużo wiedzą,,bez współpracy się nie obejdzie…

Kazio bystrze i w pół słowa wyłapał jego myśl.

– Symulować zabójstwo? To pan rozważa, co? Facet się dowie, że ona nie żyje, i poczuje się bezpiecznie…

– Toteż właśnie. Ale widzę trudności, dałoby się taki numer wywinąć wyłącznie pod warunkiem zapudłowania tych dwóch tutaj. A znowu nie ma jak ich zwinąć, póki nic nie zrobili, i pani Burskiej nie będę narażał, to mowy nie ma…

– Wedle tego co słyszałem, jednego już pan ma…?

– Ściśle biorąc, mam nawet czterech, ale bez szefa. Oni go nie znają. Nie wiedzą, że ich obstawiłem, mam szansę tylko przy podejmowaniu forsy z banku, bo nad tym ta gnida czuwa osobiście.

49
{"b":"88356","o":1}