Wojtuś poczuł wielkie niezadowolenie, bo obiekty mu się rozpraszały. Miał nadzieję, że Kazio pojawi się wcześniej, przejmie dziewczynę, a on sam zajmie się tym szalenie interesującym facetem, ale nic z tego nie wyszło. Musiał lecieć za nią, teraz już dokładnie wiedząc, co jej grozi, w dodatku, w myśl intencji zleceniodawcy, powinien temu zapobiec. Narażać się nie miał chęci, nie mógł jednakże zostawić sprawy na łasce boskiej. Utraciłby dobrą opinię, a z nią razem wysokie zarobki, czego bał się jak ognia.
Jedyne co zdołał uczynić, to zatrzymać się na króciutką chwilę, widząc, że gość przy stoliku znów wyjmuje słuchawkę. Zareagował błyskawicznie i zdążył usłyszeć rozmowę. Zawierała w sobie jedno słowo: „Już”. Wojtuś wiedział, co już.
Elunia wyszła z hotelu, odszukała samochód, stwierdziła, że jest zastawiony od tyłu, wsiadła i spokojnie poczekała. Nie śpieszyło się jej, była sama, mogła nawet od razu zacząć płakać. Nie zaczęła właściwie tylko dlatego, że ten za nią przyleciał, przeprosił i plątał się dookoła, wykazując zamiar odjazdu. Trwało to tyle czasu, że Wojtuś zdążył ustawić się do startu za nią.
Na dobrą sprawę mógłby jechać i przed nią, znał jej adres, a po drodze nie powinna jej spotkać żadna krzywda, ale nie był pewien, czy Elunia uda się prosto do domu. Kobiety bywają nieobliczalne, mógł jej wpaść do głowy jakiś szatański pomysł i zgubiłby ją, co stanowiłoby hańbę śmiertelną i czystą stratę finansową. Wojtusiowi płacono tylko za działania skuteczne, a nie za pomyłki i błędy.
Elunia ruszyła prosto do domu.
Jechała powoli, bo zajęta była rozpatrywaniem swojej sytuacji uczuciowej, na ostatnim odcinku zatem Wojtuś zaryzykował. Żywiąc nadzieję, że już nie zmieni kierunku, wyprzedził ją i na jej parkingu zajął ostatnie miejsce przed wejściem do budynku. Nadjeżdżająca niemrawo Elunia musiała stanąć dalej i miała dłuższą drogę do przejścia.
Zbrojny w swoją dodatkową wiedzę, Wojtuś nie gapił się na nią, tylko wyskoczył i jak szaleniec pognał do windy. Wjechał na piąte piętro. Nic więcej nie musiał robić, bo ujrzał drzwi mieszkania Eluni otwarte, w nich zaś Kazia, z papierosem i wielką marmurową popielniczką w dłoni.
Doznał ulgi, ale czasu nie miał. Zanim zapaliły się światełka drugiej windy, co oznaczało zapewne, że Elunia także wjeżdża, zdążył przekazać Kaziowi wszystkie wieści, szepcząc mu do ucha. W chwili kiedy Elunia istotnie wjechała, Kazio nadal stał w drzwiach, a Wojtuś czekał na windę w charakterze obcego człowieka. Wsiadł i zjechał.
Elunia na widok Kazia pomyślała, że jednak należało popłakać w samochodzie. Błysnęła w niej jakaś odrobina gniewu za jego natręctwo, akurat w tej chwili Kazio był jej potrzebny jak dziura w moście, chciała być sama. Na zasadniczą rozmowę również nie miała najmniejszej ochoty, szczególnie że sens takiej rozmowy na nowo zrobił się bardzo wątpliwy. Z drugiej znów strony, wbrew wszystkiemu, obecność Kazia stanowiła coś w rodzaju pociechy i razem wziąwszy, Elunia poczuła się beznadziejnie skołowana. Weszła do mieszkania w milczeniu, a Kazio zamknął za nią drzwi, również nic nie mówiąc.
Nic zaś nie mówił, ponieważ po otwarciu ust zacząłby wydawać triumfalne okrzyki radości i szczęścia, nie zdołałby się powstrzymać. Wieści od Wojtusia wprawiły go w euforię prawie absolutną, przygłuszała ją nieco tylko zgroza i współczucie dla Eluni. Wrąbała się okropnie, sama jeszcze o tym nie wie, a jak się dowie, przeżyje to ciężko, on zaś za skarby świata nie powie jej prawdy, bo w grę wchodzi ten rywal cholerny. Niech ją uświadamia kto inny, najlepiej glina…
– Masz doskok do tego swojego gliniarza? – spytał wreszcie, opanowawszy uczucia.
Elunia zdziwiła się trochę, ale doznała ulgi. Kazio był rzeczowy i stanowczy, jakby przyszedł tu dla załatwiania interesów, wydawał się wyzuty z sentymentów, co odpowiadało jej najbardziej. O aferach przestępczych mogła rozmawiać, aby tylko nie próbować zwierzeń osobistych!
– Mam – odparła żywo – ale i tak jestem z nim umówiona, ma tu przyjść jutro o drugiej…
– I obejrzeć sobie twoje zwłoki – wpadł jej w słowa Kazio, bardzo spokojnie i życzliwie. – Mnie pewno wyrzucisz, otworzysz inkasentowi, inkasentów będzie tym razem dwóch, potem pan śledczy wejdzie bez przeszkód, bo drzwi nie zostaną zamknięte. Zobaczy efekty, mieszkanie wybebeszone i ciebie w pełni rigor mortis. Jest jeszcze możliwe, że jak tylko stąd pójdę, spróbują się włamać, o ile uda im się załatwić to bez hałasu. Łańcuch przetną.
Elunia słuchała podejrzliwie, zdumiona i zaskoczona.
– Dlaczego tak ma być? Skąd to wiesz?
– Od samego decydenta. Nie będę ukrywał, wydelegowałem chłopaka, żeby cię pilnował na mieście, udało mu się podsłuchać, jak gość wydawał dyspozycje przez telefon. Masz zostać zabita w sposób brutalny i mało wyszukany, żeby mogło paść na jakiś prymityw, prymityw jest, zdaje się, upatrzony i zakontraktowany, to ten twój, z dzieciństwa. I, rzecz jasna, obrabowana. Jeśli nie dziś wieczorem, to jutro rano, koniecznie przed twoją rozmową z gliniarzem. Z łatwością domyślam się przyczyn, a ty chyba też?
– Myślisz, że to dlatego… Że ich widziałam…?
– Przypuszczam, że tak. Gliny chyba więcej wiedzą i jutro, przy twojej pomocy, coś tam ważnego pewnie odkryją. Wszystko na to wskazuje, a ten upór, żeby cię rąbnąć, też o czymś świadczy.
Elunia, wciąż stojąca na środku swojego salonu, poruszyła się wreszcie, odłożyła torebkę na stół, sięgnęła po papierosy i usiadła w fotelu.
– Możliwe, że wpadnę z tego wszystkiego w alkoholizm, ale bądź tak dobry i daj mi koniaku. Sobie też. Chociaż nie, nie wpadnę, znienawidzę koniak. I niech oni teraz nie przychodzą, bo nie czuję w sobie siły do walki.
– Toteż dlatego wolałbym kontakt z władzą – rzekł z westchnieniem Kazio, spełniając jej życzenie i siadając obok. – Nawet jeśli tu będę warował, nawet jeśli ten gaz podziała… a propos, zasobniczek masz na półeczce w przedpokoju… nawet jeśli nie zdołają nas rąbnąć… a strzelać w ostateczności mogą, spluwę teraz byle gnój posiada, tyle że tłumik może obudzić podejrzenia, bo to już wyższa szkoła jazdy… więc nawet, mówię, jeśli nas nie załatwią, to i tak na telefon do glin będzie za późno. Chłopaczki uciekną i cześć. Po czym spróbują jutro, pojutrze… Aż do skutku.
Roztaczana przez Kazia wizja była dostatecznie sensacyjna, żeby Elunia się nią zainteresowała. Zranione uczucia zeszły na dalszy plan. Gestem poprosiła o drugi kieliszek, bo tym razem Kazio nalewał jakoś skąpo, zapaliła papierosa i zmobilizowała się umysłowo.
– Czekaj, Kaziu. Oczywiście, do komisarza mogę zadzwonić nawet zaraz, ale coś mi przychodzi do głowy…
– Wal!
– Po pierwsze, nie mam pretensji o pilnowanie mnie, żebyś sobie nie myślał… Proszę bardzo. Uczciwie mówiąc, ja się ich boję. A po drugie to zaraz, mówisz, że on, ten jakiś, podsłuchał. Chyba wiedział, kogo podsłuchuje?
– Wiedzieć nie wiedział, tylko widział. Nie znał nazwiska faceta. Możliwe, że je właśnie poznaje.
– Bo co?
– Bo poleciał jeszcze mu się trochę poprzyglądać. Doprowadził cię pod dom i wrócił do klienta. Wiedział, że ja tu czekam, tak byliśmy umówieni.
Eluni nie przyszło na myśl, iż czekający na windę obcy człowiek przez cały dzień był jej cieniem. Nie skojarzyła go.
– No dobrze, to w każdym razie mógłby go palcem pokazać. I zeznać, co słyszał. I już by go mieli. Więc czy on nie jest potrzebny? Czy nie należałoby go tu sprowadzić? I czy w ogóle nie powinni raczej zabijać jego, a nie mnie?
– Co do zabijania, wolałbym go również nie poświęcać. A co do zeznań, istnieje szkopuł, od razu ci to wyznam. On się za skarby świata nie przyzna, w jaki sposób i dlaczego podsłuchiwał tego… jak by tu elegancko… szczwoła plamistego. A ja się nie przyznam, że go zatrudniłem, bo stracę chłopaka.
Elunia przez chwilę popijała koniaczek delikatnie i w milczeniu.
– To ja nie widzę wyjścia – rzekła wreszcie surowo. – Mam wrażenie, Kaziu, że stwarzasz trudności. Jak oni mogą do czegoś dojść i zdobyć dowody? Bez dowodów komisarz im nic nie zrobi, sam mówił.
Kazio dolał i sobie.
– Przemyślałem to. W końcu i mnie zależy… Jeśli będzie znał ludzi, dowody sam zdobędzie. Pochodzi za facetem i parę dni mu wystarczy, ma fachowców od tego. A na tych tutaj, do cholery, może się zaczaić pod byle pretekstem…
– Na jakich tutaj?
Kazio westchnął bardzo smętnie.
– Oni tu są, kochana. Jeden na klatce schodowej, drugi na parkingu. Co ty myślisz, że ja tu dłubałem palcem w nosie? Sprawdziłem. Nie wiedzą, że o nich wiem, tak mi się wydaje i taką mam nadzieję. Czekają, aż sobie pójdę. Ja mogę udawać, że idę, chłopcy się ruszą i gliny wejdą do akcji, to też jest jakieś rozwiązanie. Nic ci nie zrobią, obrabować cię nie zdążą, będzie to tylko usiłowanie, ale swoje czterdzieści osiem godzin posiedzą i przez dwie doby będziesz bezpieczna. Nie znajduje się płatnych zabójców na każdym kroku.
– A przez ten czas ja i tak z komisarzem porozmawiam, więc może stracą powód, żeby mnie zabijać – zauważyła Elunia zupełnie rozsądnie. – Ciekawe, co ja takiego mogę wiedzieć, jeśli nie idzie tylko o rozpoznawanie. We wszystkich kryminałach jakiś' świadek coś wie i zabijają go, zanim powie, a nie mówi, bo nie wie, że wie. Wolałabym tego uniknąć, chętnie powiem wszystko.
– Dobra, dzwoń do komisarza. Nie, czekaj, z mojego. Na wszelki wypadek…
* * *
Dokładnie w tym momencie w kasynie przy Wojtusiu Kornackim rozszalała się pani Ola, przybyła tam w chwilę po wyjściu Eluni. Wojtuś w skupieniu grał na tanim automacie, nie odrywając oka od Stefana Barnicza, grającego na droższym, pokerowym. Pani Ola traciła właśnie resztki swojej wcześniejszej wygranej.
– No proszę! No proszę! – gorączkowała się prosto Wojtusiowi w ucho. – Zabiera wszystko, co dał! Wszystko! Jajka…! O Boże, niech pan popatrzy, proszę, to jest złośliwość, o, niech pan spojrzy!
Siła żądań pani Oli była tak potężna, że Wojtuś spojrzał. Nie miał pojęcia, o co chodzi w tej grze, nie wiedział, dlaczego czasem mu się coś wysypuje, a czasem nie, ale na razie nie zamierzał tego dociekać, zajęty był czym innym. Zrozumiał jednak, iż ów element, nazwany przez nią jajkami, ustawił się nierówno, dwie takie sztuczki na linii środkowej, a jedna na górnej. Odgadł, że wielka wygrana ominęła ją o włos.