– Kisiel pomarańczowy z bitą śmietaną – wyrwało się w tym miejscu Stefkowi, przy czym w tonie jego zadźwięczał lekki akcent rozgoryczenia. – Zeżre swoje i cudze, jak nie powiem co!
– Niech będzie kisiel – zgodziła się Janeczka. – Akurat teraz przy sobie nie mamy…
– Możemy mu obiecać – podsunął Pawełek. Stefek był gotów na wszystko.
– W razie czego oddam mu swój – zaofiarował się szlachetnie.
Nieco łaskawsze spojrzenie Janeczki wynagrodziło go ponad wszelkie pojęcie. Z ognistym zapałem zobowiązał się wniknąć bliżej w upodobania swego brata, na które dotychczas nie zwracał dostatecznej uwagi. Zobowiązał się ulegać jego kretyńskim fanaberiom, wyłącznie w celu wprawienia go w dobry humor, nawet gdyby jego samego miało to napełniać najgłębszym wstrętem. Zobowiązał się dopilnować go, żeby spełnił rzetelnie ewentualne obietnice…
Nie wiadomo do czego jeszcze zdążyłby się zobowiązać, gdyby Zbinio nie wrócił właśnie do domu. Gośćmi swego brata zainteresował się od razu, ponieważ słowo „breloczki” padło już w pierwszym zdaniu. Po krótkim wahaniu wpuścił ich do swego pokoju.
Widok tego, czym obwieszone były ściany, nie rozczarował Janeczki. Wybuch jej płomiennego zachwytu napełnił słodyczą serce Zbinia i wzbudził w nim zdecydowaną sympatię do tej wyjątkowo dorzecznej i sensownej dziewczynki. Niegłupia, to widać i oczy ma umieszczone na właściwym miejscu…
Można było przystąpić do załatwiania interesów. Podstawowe żądanie, dowiedzieć się od Czesia, czy Fajksat mieszka sam, Zbinio zgodził się spełnić prawie bez namysłu. Nie widział w tym nic niewłaściwego. Nad następnym, wywlec z niego w ogóle wszelkie wiadomości na temat Fajksata, zastanowił się dłużej.
– Najpierw ja się muszę połapać, co on z nim ma – oznajmił stanowczo. – Bo jak to jest coś nie tego, słowa nie piśnie. Albo zełga. Do czego wam to?
– Znaczki – odparł krótko Pawełek. – My też zbieramy.
– A… Rozumiem. Te arabskie breloczki, o których już coś słyszałem, to co? Będą?
– A jak? Ale najmarniej dwa tygodnie trzeba poczekać. Tu ich nie mamy, muszą przylecieć z Algierii.
– W porząsiu, poczekamy. Przyduszanie Czesia też trochę potrwa.
Dwa przyniesione wisiorki, hinduska tancerka i muszla z Morza Śródziemnego, znalazły w oczach Zbinia uznanie i zostały wymienione na komunikat, iż Czesio jest właśnie wyjątkowo zajęty. Obstawia jakąś osobę, której ktoś tam umarł, coś z tą osobą załatwia, chyba to jest gdzieś na Pradze, ale bliższych szczegółów Zbinio nie zna. W każdym razie zajęty jest tak od niedawna, ledwie parę dni. Zbinio spróbuje się dowiedzieć więcej w najbliższym czasie, a informacje może przekazać przez Stefka, który widuje się z Pawełkiem codziennie w szkole.
Nie było siły na to, żeby Stefek nie odprowadził bogini, wraz z opromienionym przynależnością do niej bratem, aż pod drzwi podejrzanego mieszkania. W razie obecności w nich włamywacza był zdecydowany wykazać się wszystkimi zaletami, jakie w ogóle istniały kiedykolwiek na świecie. Czuł miecz w dłoni, lśniącą zbroję na piersi i skrzydła u ramion. Z całej siły pragnął, żeby wewnątrz znalazła się cała szajka włamywaczy, czterdziestu rozbójników, dzikie bestie i smok wawelski, on zaś, pokonując wrogie paskudztwa, pokazałby co potrafi…!
We wnętrzu mieszkania jednakże nie było nikogo, o czym uprzejmie poinformował Chaber. Z wielkim żalem i głęboką niechęcią Stefek musiał porzucić zarówno czarowne wizje, jak i uwielbianą istotę.
Przekroczywszy próg, Janeczka od razu skierowała się ku szafce kuchennej.
– Tu jest jakaś resztka mąki – oznajmiła, przeszukując jej głębie. – Tak myślałam, że coś będzie. Przed wyjściem posypiemy wszystko, cieniutko i delikatnie, ale bardzo równo.
– Chcesz sprawdzić, czy on tu przyjdzie i będzie grzebał? – zgadł Pawełek, przystępujący już do wyjmowania z szafy książek.
– No właśnie. Nie ma innego sposobu, bo tu za duży bałagan. Mąkę zabierzemy ze sobą, żeby nie mógł posypać drugi raz i powiemy o tym przez telefon pani Amelii. Na wszelki wypadek.
– Przy okazji będzie wiadomo, gdzie grzebał i czego szukał. Bardzo dobry pomysł. Teraz bierz zeszyt i spisujemy, śmieciami zajmiemy się na końcu. Tylko to nie będzie alfabetycznie.
– Nie szkodzi. Alfabetycznie przepisze się na maszynie. Ty czytaj, a ja będę pisać, potem się zamienimy.
Pawełek wyjmował z szafy książki po kolei, odczytywał nazwisko autora i tytuł, sprawdzał czy nic nie ma pomiędzy kartkami i układał na podłodze porządny, równy stos. Obok niego drugi. Na każdych dwóch stosach kładli kartkę ze spisem, dzięki czemu wiadomo było, co się tam znajduje. Po półtorej godziny mieli uporządkowane prawie dwieście książek. Pawełek zajrzał do opróżnionej szafy.
– Tu już koniec – stwierdził i pomacał ręką w głębi półki.
– Nie, jeszcze coś. To nie książka.
– A co? – zainteresowała się Janeczka. Przerwała pisanie i pogimnastykowała dłoń. – Już mi ręka zdrętwiała. Co tam masz?
Siedzący w kucki pod szafą Pawełek podniósł się i podszedł do stołu.
– Notes. Popatrz. Czarny, nie było go widać w kącie.
– I bardzo stary…
Przez chwilę w milczeniu przeglądali duży, zniszczony, gęsto zapisany notes. Janeczka zawahała się.
– Nie wiem…- zaczęła.
– O żadnych notesach nie było mowy – przerwał jej zimno Pawełek. – Obejrzyjmy to lepiej od razu, zanim zdążysz jej obiecać, że notesów też nie będziemy czytać. Ukraść nie mówię, odpada, ale sprawdzić musimy!
Janeczka odebrała mu notes i podsunęła zeszyt.
– Przepisać – rzekła sucho. – Teraz ty pisz, a ja będę dyktować. Tylko się nie pomyl. Wickowski fałsz.
– Co?
– Dyktuję. Tak tu jest napisane. Wickowski fałsz. Kropka. Pięć zwykłe, dziesięć rzymskie. Wygląda jak piąty października.
– Pokaż! No, możliwe. 5.X. Data. O rany…! Gib. Felek. Co to jest?
– Skąd mam wiedzieć, co to jest gibfelek! Trzeba się zastanowić, dlatego uważam, że należy przepisać. Pisz i nie zawracaj głowy, bo mamy mało czasu. Jasio Jasiński, Puławska jedenaście, em sześć. Buty dwa małe pe. Bronek środa osiemnasta. Kaletnik Zweig 18.X. przekreślone… Nie pisz przekreślone, tylko ten Kaletnik jest przekreślony! I w ogóle pisz jedno pod drugim, tak jak tutaj. Dokładnie!
– Nic z tego nie rozumiem…
– Nie masz rozumieć, tylko pisać. Rozumieć będziemy później.
Notes był wypełniony tysiącem nazwisk, adresów, notatek dla pamięci, różnych rachunków, tajemniczych skrótów i dat. Stwarzał znacznie więcej trudności niż książki. Nie dotarli nawet do połowy, kiedy zrobiło się późno i trzeba było wracać do domu, a śmieci do wyrzucenia wciąż jeszcze leżały nietknięte.
– Nie wiem, co zrobić – powiedział Pawełek trochę bezradnie. – Te śmieci też bym chciał obejrzeć, z daleka widzę, że tu są śrubki. A coś trzeba wyrzucić…
– Wyrzucisz te zaschnięte słoiki – zadecydowała Janeczka. – A ja zabiorę resztę szmat. Tylko nie wiem, co z tym… Nie zostawiłabym tego tak na wierzchu.
Trochę zmartwiona i zakłopotana poklepała leżący na stole notes. Pawełek nie wahał się ani chwili.
– To zabieramy ze sobą. On tu może przyjść w nocy i przeszukać wszystko. I wcale nie musimy w tajemnicy, powiemy pani Amelii, że zabraliśmy, żeby ten włamywacz go nie dopadł. Jutro przyniesiemy z powrotem.
Janeczka kiwnęła głową i energicznie zerwała się z krzesła.
– Bardzo dobrze, to jest najlepszy sposób. W domu przepiszemy do końca. Zabierz śmieci na schody, a ja załatwię z tą mąką…
Chaber, obwąchawszy na wstępie z największą dokładnością całe mieszkanie, resztę czasu przespał pod stołem. Wybiegł teraz za Pawełkiem i cierpliwie przeczekał operację obsypywania wszystkich rzeczy białym pyłem. Janeczka posłużyła się znalezionym w kuchni sitkiem, dzięki czemu cieniutka warstewka mąki ułożyła się mniej więcej równo. Zadowoleni z przedsięwzięcia, opuścili lokal.
Następne trzy dni były owocne. Przez Stefka uzyskali upragnione informacje od Zbinia. Fajksat mieszkał sam i tylko niekiedy bywała u niego jakaś pani, podobno narzeczona. Czesio miał kłopoty po drugiej stronie Wisły, obstawiał mieszkanie po nieboszczce, której mąż prawdopodobnie był filatelistą, spadkobiercy zaś prowadzili wojnę. Mąż, oczywiście, nie żył już od dawna. Problemy tam istniały szalone, z nikim się nie mógł dogadać, nikt pojedynczo nie miał dostępu do zamkniętego lokalu, na samym początku bowiem klucze do trzech zamków zostały rozdrapane i każdy znalazł się w posiadaniu innej osoby. Bywano tam wyłącznie grupowo, w dodatku rzadko, wojnę tocząc przez adwokatów, w dodatku raz Czesio osobiście przyłapał sąsiada, jak próbował wytrycha, w dodatku, w chęci zrobienia sobie wzajemnie na złość, byli zdolni do wszystkiego. Fajksat kazał Czesiowi oka od tego mieszkania nie odrywać i trzymać rękę na pulsie, od czego ma istne urwanie głowy.
Wśród uporządkowanych do końca książek znaleźli dwa stare katalogi filatelistyczne, jeden polski, a drugi Zumsteina. Wyrzucili resztę śmieci i zadzwonili do pani Amelii.
Pani Amelia już wcześniej porozumiała się z dziadkiem i przyjęła ametyst. Przyjechała w niedziele, z pudłami, wdzięczna do nieprzytomności i bez chwili namysłu oba katalogi oddała im w prezencie. Zaaprobowała wszystko, śrubki, gwoździe, mąkę i noszenie notesu, przejrzała spisy, podzieliła książki, po czym razem przystąpili do pakowania.
Zawiązywali właśnie sznurkiem ostatnie pudło, kiedy leżący pod drzwiami przedpokoju Chaber poderwał się nagle i cichutko pisnął. Janeczka usłyszała go natychmiast.
– Cicho! – syknęła ostrzegawczo.
Chaber dopadł drzwi wyjściowych i znieruchomiał z nosem przy szparze pod nimi. Pawełek powstrzymał wysilone sapnięcie. Pani Amelia, zdziwiona, obejrzała się na nich i zastygła z nożyczkami w ręku.
– Co się sta… – zaczęła.
Janeczka gwałtownie zamachała ręką i położyła palec na ustach. Pani Amelia zamilkła. Chaber cofnął się, wystawił zwierzynę, obejrzał się na Janeczkę, znów dopadł drzwi i niecierpliwie drapnął podłogę pod nimi. Kręcił się i przysiadał, wyraźnie żądając wypuszczenia i oglądając się wciąż na swoją panią.
Janeczka jak zwykle, zgadła.