Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Yen…

— Oddychaj, oddychaj, zaraz ci przejdzie.

— Yen!

— Tak. Szczerość za szczerość.

— Dobrze się czujesz?

— Czekałam — wycisnęła cytrynę na łososia. - Nie wypadało mi przecież reagować na wyznania czynione w myślach. Doczekałam się słów, mogłam odpowiedzieć, odpowiedziałam. Czuję się świetnie.

— Co się stało?

— Opowiem ci później. Jedz. Ten łosoś jest wyborny, klnę się na Moc, doprawdy wyborny.

— Czy mogę cię pocałować? Teraz, tu, przy wszystkich?

— Nie.

— Yennefer! — przechodząca obok ciemnowłosa czarodziejka wyzwoliła ramię spod łokcia towarzyszącego jej mężczyzny, zbliżyła się. - Więc jednak przyjechałaś? Och, to cudownie! Nie widziałam cię od wieków!

— Sabrina! — Yennefer uradowała się tak szczerze, że każdy, wyjąwszy Geralta, mógłby dać się zwieść. - Kochana! Tak się cieszę!

Czarodziejki objęły się ostrożnie i pocałowały sobie wzajem powietrze obok uszu i brylantowo-onyksowych kolczyków. Kolczyki obu czarodziejek, przypominające miniaturowe kiście winogron, były identyczne — w powietrzu natychmiast zapachniało wściekłą wrogością.

— Geralt, pozwól, to moja szkolna przyjaciółka, Sabrina Glevissig z Ard Carraigh.

Wiedźmin skłonił się, ucałował podaną wysoko dłoń. Zdążył już zorientować się, że wszystkie czarodziejki oczekiwały przy powitaniach całowania w rękę, gestu, który równał je co najmniej z księżnymi. Sabrina Glevissig uniosła głowę, jej kolczyki zadrżały i zadzwoniły. Cichutko, lecz demonstracyjnie i bezczelnie.

— Bardzo pragnęłam cię poznać, Geralt — powiedziała z uśmiechem. Jak wszystkie czarodziejki, nie uznawała „panów", „waszmościów" ani innych obowiązujących wśród szlachty form. - Cieszę się, ogromnie się cieszę. Nareszcie przestałaś ukrywać go przed nami, Yenna. Szczerze mówiąc, dziwię się, że tak długo zwlekałaś. Absolutnie nie ma się czego wstydzić.

— Też tak myślę — odrzekła swobodnie Yennefer, lekko mrużąc oczy i demonstracyjnie odrzucając włosy z własnego kolczyka. - Piękna bluzka, Sabrina. Wręcz zachwycająca. Prawda, Geralt?

Wiedźmin kiwnął głową, przełknął ślinę. Bluzka Sabriny Glevissig, uszyta z czarnego szyfonu, odsłaniała absolutnie wszystko, co było do odsłonięcia, a trochę było. Karminowa spódnica, ściągnięta srebrnym pasem z wielką klamrą w kształcie róży, była bokiem rozcięta zgodnie z najnowszą modą. Moda nakazywała jednak nosić spódnice rozcięte do połowy uda, a Sabrina nosiła rozciętą do połowy biodra. Bardzo ładnego biodra.

— Co nowego w Kaedwen? — spytała Yennefer, udając, że nie widzi, na co patrzy Geralt. - Twój król Henselt nadal traci siły i środki na ściganie Wiewiórek po lasach? Nadal myśli o karnej ekspedycji przeciw elfom z Dol Blathanna?

— Dajmy pokój polityce — uśmiechnęła się Sabrina. Odrobinę za długi nos i drapieżne oczy upodobniały ją do klasycznego wizerunku wiedźmy. - Jutro, na naradzie, napolitykujemy się po dziurki w nosie. I nasłuchamy się różnych… morałów. O potrzebie pokojowej koegzystencji… O przyjaźni… O konieczności zajęcia solidarnej pozycji wobec planów i zamiarów naszych królów… Czego jeszcze się nasłuchamy, Yennefer? Co jeszcze szykują dla nas na jutro Kapituła i Vilgefortz?

— Dajmy pokój polityce.

Sabrina Glevissig zaśmiała, się srebrnie przy wtórze cichego brzęku kolczyków.

— Słusznie. Zaczekajmy do jutra. Jutro… Jutro wszystko się wyjaśni. Ach, ta polityka, te nie kończące się narady… Jakże one fatalnie odbijają się na cerze. Na szczęście mam doskonały krem, wierz mi, kochana, zmarszczki znikają jak sen jaki złoty… Dać ci recepturę?

— Dziękuję, kochana, ale nie potrzebuję. Naprawdę.

— Ach, wiem. W szkole zawsze zazdrościłam ci cery. Bogowie, ileż to lat?

Yennefer udała, że odkłania się komuś z przechodzących. Sabrina zaś uśmiechnęła się do wiedźmina i rozkosznie wypięła to, czego nie krył czarny szyfon. Geralt ponownie przełknął ślinę, starając się nie patrzeć zbyt nachalnie na jej różowe sutki, aż nadto widoczne pod przejrzystą tkaniną. Spojrzał płochliwie na Yennefer. Czarodziejka uśmiechała się, ale znał ją zbyt dobrze. Była wściekła.

— Och, wybacz — powiedziała nagle. - Widzę tam Filippę, muszę z nią koniecznie porozmawiać. Pozwól, Geralt. Pa, Sabrina.

— Pa, Yenna — Sabrina Glevissig spojrzała wiedźminowi w oczy. - Jeszcze raz gratuluję ci… gustu.

— Dziękuję — głos Yennefer był podejrzanie zimny. -Dziękuję, moja droga.

Filippa Eilhart była w towarzystwie Dijkstry. Geralt, który miał niegdyś przelotny kontakt z redańskim szpiegiem, w zasadzie powinien był się ucieszyć — wreszcie trafił na kogoś znajomego, kto jak i on nie należał do konfraterni. Ale nie cieszył się.

— Cieszę się, że cię widzę, Yenna — Filippa ucałowała powietrze obok kolczyka Yennefer. - Witaj, Geralt. Oboje znacie hrabiego Dijkstrę, prawda?

— Któż go nie zna — Yennefer skłoniła głowę i podała Dijkstrze rękę, którą, szpieg ucałował z rewerencją. - Rada jestem znowu was widzieć, hrabio.

— To dla mnie radość — zapewnił szef tajnych służb króla Vizimira — znowu cię widzieć, Yennefer. Zwłaszcza w tak miłym towarzystwie. Panie Geralt, moje najgłębsze uszanowanie…

Geralt, powstrzymując się od zapewniania, że jego uszanowanie jest jeszcze głębsze, uścisnął podaną dłoń — a raczej spróbował to uczynić, bo jej rozmiary przekraczały normy i czyniły uściśnięcie praktycznie niemożliwym.

Olbrzymi szpieg ustrojony był w jasnobeżowy dublet, dość nieformalnie rozpięty. Widać było, że czuje się w nim swobodnie.

— Zauważyłam — powiedziała Filippa — że rozmawialiście z Sabriną?

— Rozmawialiśmy — fuknęła Yennefer. - Widziałaś, co ona ma na sobie? Trzeba nie mieć ani gustu, ani wstydu, żeby… Ona, cholera jasna, jest starsza ode mnie o… Mniejsza z tym. Żeby jeszcze miała co pokazywać! Wstrętna małpa!

— Próbowała was wypytywać? Wszyscy wiedzą, że ona szpieguje dla Henselta z Kaedwen.

— Doprawdy? — Yennefer udała zdumienie, co słusznie zostało uznane za przedni żart.

— A pan, panie hrabio, dobrze się bawi na naszej uroczystości? — spytała Yennefer, gdy już Filippa i Dijkstra przestali się śmiać.

— Niezwykle dobrze — szpieg króla Vizimira ukłonił się dwornie.

— Jeśli zważymy — uśmiechnęła się Filippa — że hrabia jest tu służbowo, takie zapewnienie jest dla nas niesłychanie komplementujące. I jak każdy podobny komplement, mało szczere. Jeszcze przed chwilą wyznawał mi, że wolałby miły, swojski półmrok, smrodek pochodni i przypalanego na rożnach mięsiwa. Brak mu też tradycyjnego, zalanego sosem i piwem stołu, w który mógłby walić kuflem w rytm plugawych, pijackich piosenek, a pod który nad ranem mógłby osunąć się z wdziękiem, by zasnąć wśród chartów ogryzających kości. A na moje argumenty, wykazujące wyższość naszego sposobu ucztowania, pozostał, wyobraźcie to sobie, głuchy.

— Doprawdy? — wiedźmin spojrzał na szpiega łaskawiej. - A jakie to były argumenty, jeśli można wiedzieć?

Tym razem jego pytanie zostało najwyraźniej potraktowane jako przedni żart, bo obie czarodziejki zaśmiały się jednocześnie.

— Ach, mężczyźni — powiedziała Filippa. - Niczego nie rozumiecie. Czy w półmroku i dymie, siedząc za stołem, można imponować suknią i figurą?

Geralt, nie znajdując słów, skłonił się tylko. Yennefer delikatnie ścisnęła mu ramię.

— Ach — powiedziała. - Widzę tam Triss Merigold. Muszę z nią koniecznie zamienić kilka słów… Wybaczcie, że was teraz opuścimy. Na razie, Filippa. Z pewnością znajdziemy jeszcze dziś sposobność do pogawędki. Czyż nie tak, hrabio?

— Niewątpliwie — Dijkstra uśmiechnął się i ukłonił głęboko. - Jestem do usług, Yennefer. Na każde skinienie.

Podeszli do Triss, mieniącej się kilkoma odcieniami błękitu i seledynu. Triss na ich widok przerwała rozmowę z dwoma czarodziejami, zaśmiała się radośnie, objęła Yennefer, rytuał całowania powietrza przy uszach powtórzył się. Geralt ujął podaną mu dłoń, ale zdecydował się postąpić wbrew ceremoniałowi — objął kasztanowowłosą czarodziejkę i pocałował w miękki, mechaty jak brzoskwinia policzek. Triss zarumieniła się lekko.

Czarodzieje przedstawili się. Jednym był Drithelm z Pont Vanis, drugim jego brat Detmold. Obaj byli w służbie króla Esterada z Koviru. Obaj okazali się małomówni, obaj odeszli przy pierwszej nadarzającej się okazji.

— Rozmawialiście z Filippa i Dijkstra z Tretogoru — zauważyła Triss, bawiąc się zawieszonym na szyi, oprawnym w srebro i brylanty serduszkiem z lapis lazuli. -Wiecie, oczywiście, kim jest Dijkstra?

— Wiemy — powiedziała Yennefer. - Rozmawiał z tobą? Próbował wypytywać?

— Próbował — czarodziejka uśmiechnęła się znacząco i zachichotała. - Dość ostrożnie. Ale Filippa przeszkadzała mu, jak mogła. A myślałam, że są w lepszej komitywie.

— Są w świetnej komitywie — ostrzegła poważnie Yennefer. - Uważaj, Triss. Nie piśnij mu słowa o… Wiesz, o kim.

— Wiem. Będę uważała. A przy okazji… — Triss zniżyła głos. - Co u niej słychać? Czy będę mogła ją zobaczyć?

— Jeśli zdecydujesz się wreszcie prowadzić ćwiczenia w Aretuzie — uśmiechnęła się Yennefer — możesz widywać ją bardzo często.

— Ach — Triss szerzej otworzyła oczy. - Rozumiem. Czy Ciri…

— Ciszej, Triss. Porozmawiamy o tym później. Jutro. Po naradzie.

— Jutro? — uśmiechnęła się dziwnie Triss. Yennefer zmarszczyła brwi, ale nim zdążyła zadać pytanie, na sali zapanowało nagle lekkie poruszenie.

— Już są — odchrząknęła Triss. - Przyszli nareszcie.

— Tak — potwierdziła Yennefer, odrywając wzrok od oczu przyjaciółki. - Już są. Geralt, nareszcie jest okazja, byś poznał członków Kapituły i Najwyższej Rady. Jeśli trafi się sposobność, przedstawię cię, ale nie zaszkodzi, byś wcześniej wiedział, kto jest kim.

Zgromadzeni czarodzieje rozstąpili się, kłaniając z szacunkiem wkraczającym na salę osobistościom. Jako pierwszy podążał niemłody, ale krzepki mężczyzna w niezwykle skromnym wełnianym stroju. U jego boku kroczyła wysoka kobieta o ostrych rysach i ciemnych, gładko uczesanych włosach.

22
{"b":"88197","o":1}