Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Lilie wolno pokręciła głową, wskazała na wschód, w stronę gór. Elf skłonił się, mnąc w dłoni zdobione wodze swego białogrzywego wierzchowca.

Podszedł Jaskier, blady i oniemiały, podtrzymywany przez silvana. Lilie spojrzała na niego, uśmiechnęła się. Popatrzyła w oczy wiedźmina, patrzyła długo. Nie powiedziała ani słowa. Słowa nie były potrzebne.

Większość elfów była już w siodłach, gdy zbliżyli się Filavandrel i Toruviel. Geralt spojrzał w czarne oczy ełfki widoczne znad bandaży.

— Toruviel… — zaczął. I nie dokończył.

Elfka kiwnęła głową. Zdjęła z łęku siodła lutnię, wspaniały instrument z lekkiego, kunsztownie intarsjowanego drewna, ze smukłym, rzeźbionym gryfem. Bez słowa wręczyła lutnię Jaskrowi. Poeta przyjął instrument, skłonił się. Również bez słowa, ale jego oczy mówiły wiele.

- Żegnaj, dziwny człowieku — powiedział cicho Filavandrel do Geralta. - Masz rację. Słowa nie są potrzebne. Niczego nie zmienią.

Geralt milczał.

— Po dłuższym zastanowieniu — dodał Seidhe — doszedłem do wniosku, że miałeś słuszność. Wtedy, gdy było ci nas żal. Do zobaczenia zatem. Do zobaczenia wkrótce, w dniu, w którym zejdziemy w doliny, by umierać z godnością. Będziemy wówczas rozglądać się za tobą, ja i Toruviel. Nie zawiedź nas.

Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. A potem wiedźmin odpowiedział krótko i prosto:

— Postaram się.

— Na bogów, Geralt — Jaskier przestał grać, przytuli} lutnię, dotknął jej policzkiem. - To drewno samo śpiewa! Te struny żyją! Co za cudowny ton! Cholera, za tę luteńkę parę kopniaków i trochę strachu to bardzo niska cena. Pozwoliłbym się kopać od świtu do zmierzchu, gdybym wiedział, co dostanę. Geralt? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

— Trudno was nie słyszeć — wiedźmin uniósł głowę znad księgi, spojrzał na diabła, który nadal zajadle piskał na dziwacznej fujarce zmontowanej z kawałków trzciny o różnej długości. - Słyszę was, cała okolica was słyszy.

— Duweisheyss, a nie okolica — Torque odłożył fujarkę.

— Pustkowie i tyle. Dzicz. Zadupie. Ech, żal mi moich konopi!

— Konopi mu żal — zaśmiał się Jaskier, ostrożnie podkręcając misternie rzeźbione kołki lutni. - Trzeba było siedzieć w gąszczu jak mysz pod miotłą, zamiast straszyć dziewki, niszczyć groble i paskudzić w studnie. Myślę, że teraz będziesz ostrożniejszy i zaniechasz figli, co, Torque?

— Ja lubię figle — oświadczył diabeł, szczerząc zęby. - I życia sobie bez nich nie wyobrażam. Ale niech wam będzie, obiecuję, że na nowych terenach będę ostrożniejszy. Będę figlował powściągliwiej.

Noc była pochmurna i wietrzna, wicher kładł trzciny, szumiał w gałęziach krzewów, wśród których rozłożyli obóz. Jaskier dorzucił chrustu do ognia. Torque wiercił się na legowisku, opędzając ogonem od komarów. W jeziorze z pluskiem rzuciła się ryba.

— Całą naszą wyprawę na kraniec świata opiszę w balladzie — oświadczył Jaskier. - I ciebie też w niej opiszę, Torque.

— Nie myśl, że ci to ujdzie na sucho — warknął diabeł.

— Ja wtedy też napiszę balladę i opiszę ciebie, i to tak, że przez dwanaście lat nie będziesz się mógł pokazać w przyzwoitym towarzystwie. Uważaj tedy. Geralt?

— Co?

— Wyczytałeś coś ciekawego w tej księdze, którą niecnie wyłudziłeś od kmiotków?

— Owszem.

— To przeczytaj i nam, póki się jeszcze ogień nie wypalił.

— Tak, tak — Jaskier zabrzęczał na dźwięcznych strunach lutni Toruviel. - Przeczytaj, Geralt.

Wiedźmin oparł się na łokciu, przysuwając księgę bliżej ogniska.

— Ujrzeć ją można — zaczął — letnim czasem, od Dni Maju i Czerwia aż po dni Paździerza, ale najczęściej zdarza się to we Święto Sierpu, które prastarzy zwali: «Lam-mas». Objawia się ona jako Panna Jasnowłosa, we kwiatach cała, a wszystko, co żywię, podąża za nią i lgnie do niej, zajedno, ziele czy zwierz. Dlatego i imię jej jest Żywią. Prastarzy zwą ją: «Danamebi» i czczą ją wielce. Nawet Brodaci, chociaż we wnętrzu gór, nie wśród pól mieszkają, szanują ją i imionują: "Bloemenmagde".

— Danamebi — mruknął Jaskier. - Dana Meabdh, Panna Polna.

— Kędy Żywią stąpnie, ziemia kwitnie i rodzi, i bujnie lęgnie się wszelaki stwór, taka jej moc. Ludy wszystkie ofiary jej składają z urodzaju, w nadziei płonnej, że ich, nie cudzą dziedzinę Żywią odwiedzi. Bo mówią też, że kiedyś na koniec osiądzie Żywią wśród tego ludu, który się nad inne wybije, ale są to, ot, babskie baje. Bo prawie mędrcy powiadają, że Żywią ziemię jeno kocha i to, co rośnie na niej i żyje, jednako, bez różnicy, płonka to najmniejsza czy robak najlichszy, a ludy wszelkie dla niej nie więcej znaczą niźli owa najchudsza płonka, bo przecie i tak przeminą kiedyś, a nowe po nich, inne przyjdą plemiona. A Żywią wieczną jest, była i będzie, zawsze, po koniec wieków.

— Po koniec wieków! — zaśpiewał trubadur i zabrzęczał na lutni. Torque dołączył się wysokim trelem na swej trzcinowej piszczałce. - Bądź pozdrowiona, Panno Polna! Za urodzaj, za kwiaty w Dol Blathanna, ale i za skórę niżej podpisanego, którą ocaliłaś przed podziurawieniem grotami strzał. Wiecie, coś wam powiem.

Przestał grać, objął lutnię jak dziecko i posmutniał.

— Chyba nie wspomnę w balladzie o elfach i o trudnościach, z jakimi przyszło im się borykać. Nie zabrakłoby mętów chętnych do ruszenia w góry… Po co przyspi(r). szać…

Trubadur zamilkł.

— Dokończ — rzekł gorzko Torque. - Chciałeś powiedzieć: przyspieszać to, co nieuchronne. Nieuniknione.

— Nie mówmy o tym — przerwał Geralt. - Po co o tym mówić? Słowa nie są potrzebne. Bierzcie przykład z Lilie, — Komunikowała się z elfem telepatycznie — mruknął bard. - Czułem to. Prawda, Geralt? Ty przecież wyczuwasz taką komunikację. Pojąłeś, o czym… Co przekazywała elfowi?

— Co nieco.

— O czym mówiła?

— O nadziei. O tym, że wszystko się odnawia i nie przestanie odnawiać.

— Tylko tyle?

— Wystarczyło.

— Hm… Geralt? Lilie mieszka we wsi, wśród ludzi. Czy sądzisz, że…

— …że wśród nich zostanie? Tu, w Dol Blathanna? Może. Jeżeli…

— Jeżeli co?

— Jeżeli ludzie okażą się tego godni. Jeżeli kraniec świata pozostanie krańcem świata. Jeżeli będziemy respektować granicę. No, dość tego gadania, chłopcy. Czas spać.

— Prawda. Północ blisko, ogień przygasa. Posiedzę jeszcze, zawsze najlepiej układało mi się rymy przy dogasającym ogniu. A potrzebuję dla mojej ballady tytułu. Ładnego tytułu.

— Może "Kraniec świata"?

— Banalne — parsknął poeta. - Nawet jeśli to faktycznie kraniec, trzeba to miejsce określić inaczej. Metaforycznie. Zakładam, że wiesz, co to metafora, Geralt? Hm… Niech pomyślę… "Tam, gdzie…" Cholera. "Tam, gdzie…"

— Dobranoc — powiedział diabeł.

43
{"b":"88164","o":1}