Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Popatrzyłam na słodkiego pieska. Też się temu przyglądał, blady był i tylko chwilami płonął rumieńcem, w oczach miał chciwość zachłanną. Wydawał się przejęty jeszcze bardziej niż ja, przestał wybierać te małe kawałki z leżącego na brzegu czarnego wału i wzroku nie odrywał od łowiących śmieci rybaków. Namnożyło się ich, właziło już do wody ośmiu w pobliżu nas, a daleko w prawo i w lewo widać było następnych.

Czarne góry rosły na brzegu, patrzyliśmy na ten proceder zafascynowani, nie ośmielając się podchodzić zbyt blisko, żeby nas ktoś nie posądził o chęć kradzieży. Niektóre bryłki bursztynu połyskiwały i dawało się je dostrzec z daleka, inne dla nas były niewidoczne, ale rybacy wychwytywali je bez namysłu. Skąd natomiast brali owe śmieci, nie mogliśmy odgadnąć, w falującym łagodnie morzu niczego takiego nie było, woda jak woda…

– Skąd oni to wyciągają? – spytał słodki piesek, okropnie zaintrygowany. – Widzisz coś?

– Nic. Wodę. Też całkiem tego nie rozumiem. Oni widzą.

– Ciekawe, co. Nie bursztyn przecież…?

– Tamci coś pokazują. Chodź, podsłuchamy…

Dwóch rybaków rzeczywiście pokazywało sobie coś palcem. Chyba trzeciego, który wszedł w morze bardzo daleko i cofnął się, kiedy fala sięgnęła mu do szyi. Za głęboko mu było, ale do czego się pchał, wciąż nie umieliśmy odgadnąć. Wreszcie udało nam się dostrzec to coś, kiedy jeden sięgnął siatką prawie przed naszym nosem. Jakby czarna plama w spokojnej wodzie, wygarnął tę plamę i okazało się, że ona właśnie zawiera w sobie śmieci i bursztyn. Popatrzyłam w dal, tam gdzie trzeci pchał się w morze, i ż wysiłkiem stwierdziłam, że istotnie, woda jest tam jakby ciemniejsza, cała, długa i wielka smuga, nieco inaczej zabarwiona. Większa głębia czy jakieś ciało stałe…?

– Tam dopiero… – mruknął jeden rybak do drugiego, wytrząsającego małą kupkę z siatki, i gestem brody wskazał kierunek na smugę.

– Nie podejdziesz – odmruknął drugi. – Chyba że podsunie.

– W nocy może.

– Mówią, że na wieczór wiatr…

Podsłuchiwaliśmy chciwie, plącząc się wzdłuż wału. Dalej na prawo, na końcu szeregu tych łowców, pojawiły się jeszcze dwie osoby, facet i dziewczyna. Facet był w kombinezonie, od razu przyłożył się do owej ciemniejszej wody, dwa razy próbował, ale też nie doszedł. Dziewczyna nagle uczyniła coś, od czego osłupiałam do reszty, mianowicie zaczęła zdzierać z siebie odzież. Słodki piesek obok mnie też zastygł, wpatrzony w przerażający striptiz, paru rybaków z zainteresowaniem odwróciło głowy.

Rozebrała się w mgnieniu oka do fig i biusthaltera, kostium bikini, można powiedzieć. Wydarła siatkę z rąk swojego chłopa i weszła w morze. Z ośmiu rybaków siedmiu poniechało pracy i wpatrzyło się w ten eksperyment, tak samo jak my. Dziewczyna twardo pchała się w głąb, w jednym miejscu musiała się odbić od dna, żeby jej nie zalało z głową, osiągnęła kolejną łachę, gdzie miała wodę tylko do pasa. Za łachą widniała ciemna smuga.

Osiem razy wracała do tej ciemnej smugi, za każdym wynosząc prawie pełną siatkę śmieci i drewna. Jej towarzysz najwidoczniej poddał się i zrezygnował z protestów, wybierał bursztyn z wywalonych przez nią kup, trwało to blisko trzy godziny. Ogrzewał ją chyba zapał i namiętność. Różnica w kolorze wody niemal całkowicie znikła, kiedy się wreszcie uspokoiła, wylazła ostatecznie na brzeg, wytarła się i ubrała błyskawicznie, po czym, bez odpoczynku, przystąpiła do grzebania w ogromnej, czarnej górze.

Na plaży przez ten czas zebrał się niemal tłum. Śmiech i rozmaite komentarze wybuchły w gronie rybaków od samego początku, ale z przejęcia ogłuchłam i zaczęłam je słyszeć dopiero w połowie wstrząsającej imprezy. Na pierwsze miejsce wybijał się szacunek dla odważnej baby, zaraz za nim tkwiła ciekawość, co też znalazła i czy jej się opłaciło. Rzecz jasna, sami w ciągu tych godzin również odwalali robotę, ale teraz kilku podeszło bliżej, patrząc z ciekawością. Myśmy też podeszli.

– Gorąca dziewczyna – zauważył słodki piesek. – Szkoda…

Ugryzł się w język tak wyraźnie, że niemal zaskrzypiało. Doskonale wiedziałam, co pomyślał i prawie powiedział, jedno z trojga, albo szkoda, że to nie on jest z tą facetką, albo szkoda, że ja tak nie wejdę do wody, albo szkoda, że w ogóle tu jestem, bo gdyby był sam, a nie ze mną, natychmiast by ją poderwał. Nic z tego nie mogło zyskać mojej aprobaty.

– Co szkoda? – spytałam jadowicie.

Miał dość rozumu, żeby udzielania odpowiedzi na to pytanie nawet nie próbować.

– Masz pojęcie, ile pieniędzy ona wyciągnęła z morza? Słyszysz, co tu mówią, najmarniej pięćdziesiąt kilo bursztynu, a może więcej, przeciętnie można liczyć po tysiąc złotych, to jest pięćdziesiąt tysięcy!

– Skąd wiesz, po ile…?

– Dowiadywałem się, z ciekawości. Takie zupełnie drobne po dwieście złotych, a duże po trzy tysiące. Zobacz, ile ma dużych! Majątek, jednym kopem, z niczego!

– Z niczego, jak z niczego. Trochę się narobiła…

W rozgrzebywaniu kupy dziewczynie i facetowi jakoś nikt nie pomagał ani nie przeszkadzał, chociaż otaczał ich cały krąg i leciały ku nim zawistne spojrzenia. Wrzucali bursztyn do siatek i toreb, bryły jak pięść było widać z daleka.

– Świeże złoże ruszyło i od razu podeszło – powiedział rybak, wytrząsający zawartość swojej siatki tuż koło nas. – Nie zdążyło pokruszyć.

Przyjrzałam mu się, bo na moment wyglądem zewnętrznym zwrócił na siebie moją uwagę, po czym znów odwróciłam się do baby z mężem. Dobiegł stamtąd jakiś okrzyk, głośniejszy i jakby podwójny.

– O rany…! – wrzasnął nagle chłopak, na oko czternastoletni, schylając się gwałtownie i sięgając ku śmieciom.

– Czego…?! – wrzasnęła równocześnie facetka. – Twoje…?!

– No co, popatrzeć nie można? Uciekam z tym czy jak…? Rany, ale mucha…

Zdążył już podnieść wielką bryłę. Dziewczyna rzuciła się ku niemu, wydarła mu ją, spojrzała pod światło i zastygła na moment, wpatrzona w to, co trzymała w ręku. Krąg wokół zacieśnił się ostro, omal jej tej ręki nie odgryźli, miała coś, co każdy chciał zobaczyć z bliska i na własne oczy. Też chciałam, ale oglądałam scenę zza ludzkich pleców i nie zdołałam się przepchnąć do środka. Facetka zresztą nie pozwoliła na żadne oględziny, przytuliła bryłę do łona, po czym szybkim ruchem wrzuciła ją do torby.

– Swoje se oglądajcie! – warknęła. – Trzeba było wleźć, nikt wam nie zabraniał. Staną nad głową, jak te szakale…

– Ciekawe, co to było – mruknął koło mnie słodki piesek.

– Mówił, że mucha – odparłam z powątpiewaniem. – Cholera, nie zdążyłam popatrzeć. Szkoda.

Chciwy krąg rozluźnił się nieco, cofnęłam się i wlazłam na nogę jakiemuś facetowi, leżącemu mi prawie na plecach. Obejrzałam się na niego, przeprosiłam półgębkiem i bez skruchy, bo nie musiał się walić tak nachalnie, ale i tak nie zwrócił żadnej uwagi ani na nogę, ani na przeprosiny. Hipnotycznie wpatrywał się w torby i worki facetki. Chłopaka wypytywano natarczywie, co widział w tej bryle, ale nie chciał czy może nie umiał powiedzieć.

– Mucha – mamrotał tylko, półprzytomny z przejęcia. – Mucha. Taka wielka. I złota…

Od lewej strony dobiegły jakieś krzyki i nacisk na niego zelżał, bo wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Rybak w kombinezonie zamierzył się siatką na jakiegoś faceta w gumiakach, drugi przyłożył mu drągiem, który się od razu rozleciał, pogonili go, facet uciekł. Z treści okrzyków można było wnosić, że to złodziej i hiena cmentarna, podkrada bursztyn z cudzej kupy, ledwo wytrząśniętej, przegonić łobuza! Jakiś inny, wyłażący właśnie z wody, ujął się za nim, pomstując ostro na miejscowych i dopytując się równie gwałtownie, jak retorycznie, kto kolce pod wydmami podłożył i wilczy dół wykopał. Tym z Kątów i ze Stegny też się coś należy, morze jest dla wszystkich! Ktoś wrzeszczał, że tamten złodziej nawet siatki nie ma, czapką pewnie chciał te śmieci wyciągać, pierwszy rybak odwrócił się ku morzu i ujrzał, że konkurent podstępnie sięga do jego czarnej plamy. Złorzecząc i chlapiąc wodą, popędził ku niemu, konkurent zaczął się odgrażać, ale siatkę miał już zapełnioną, więc tylko wymachiwał pięścią, wróg, przedzierający się przez fale, swoją pustą siatkę mógł jeszcze zamienić w oręż, konkurent zatem rzucił się do ucieczki.

– Pobiją się – zauważył słodki piesek z uciechą.

Nigdy nie uwielbiałam bijatyk, ale patrzyłam z wielkim zainteresowaniem, ciekawa, co przeważy, zapędy wojownicze czy bursztyn. Jednak bursztyn. Po krótkiej chwili przestali sobie nawet wymyślać, zajęci ciężką pracą.

Tkwiliśmy na plaży do zmroku, bo gdzieś o drugiej rybacy z siatkami zeszli z posterunku, może udali się do domu, a może pod ruską granicę. Kilku odjechało na dychawicznych motorach. Pojazdy to były osobliwe i bardzo po macoszemu traktowane, posztukowane jakimiś blachami, powiązane sznurkami, ze strzępami kanap, bez podnóżków, a piasek im zgrzytał we wszystkich trybach. Ale jechały i na terenowych oponach przebijały się przez sypkie wydmy, to zaś było najważniejsze.

Konkurencję mieliśmy nadal, ponieważ pojawiło się kilka innych osób, zwykłych zbieraczy, bez siatek i bez prawa własności do wyciągniętych z morza kup. Wyszło nam, że teraz już wszyscy mogą grzebać w śmietniku, skorzystaliśmy zatem z niezwykłej okazji. Czarne zwały, przesychając, wciąż jeszcze ujawniały bogactwo, przeoczone albo zlekceważone przez właścicieli, lepsze i obfitsze niż wszystko, co dotychczas udawało nam się zdobywać. Mój słodki piesek, na ogół nie bardzo wyrywny do pracy fizycznej, teraz odwalał robotę aż miło. Dopiero zapadająca ciemność spędziła całe towarzystwo z tych pól złotodajnych.

Po kolacji słodki piesek znikł mi z oczu bez uprzedzenia, zabierając samochód.

Nie wybierałam się nigdzie, bo gmeranie w zdobytych łupach dostarczało mi wrażeń upojnych i mogło zająć cały wieczór do późnej nocy, ale jednak szlag mnie trafił. Wtedy jeszcze, młoda i głupia, wyżej ceniłam mężczyznę niż bursztyn. Namiętności dopiero zaczynały się wyrównywać, można by powiedzieć, że nastąpiło pierwsze drgnięcie i kiełek ledwo zaczął wyłazić z nasionka. Podejrzewałam jakąś babę, albo skusiła go ta piękna ekspedientka, albo facetka z morza, chyba starsza ode mnie i średnio urodziwa. Facetka wprawdzie łowiła w towarzystwie męża, ten mąż zatem istniał, wnioskując jednakże z uwag, jakie padały na plaży, był to osobnik niemrawy. A pewnie, to ona weszła do wody, a nie on, niewątpliwie przerastała go energią, przedsiębiorczością i odwagą. Nawet jeśli źródłem tych cech była zwyczajna chciwość, nie szkodzi, chciwość na bursztyn jest uczuciem szlachetnym… Mój słodki piesek u bab miał powodzenie szaleńcze i nie w takich sytuacjach dawał sobie radę, był w pełni zdolny poderwać dziewczynę pod samym nosem niemrawca.

5
{"b":"88128","o":1}