Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kiedy weszli do sali i przedstawili swą mizerną zdobycz, odezwały się głosy oburzenia, że przynieśli za mało, że powinni zażądać więcej, czyż nie po to wybrano ich na przedstawicieli sali. Jednak gdy lekarz wyjaśnił, co zaszło, opowiedział o ociemniałym księgowym, o zachowaniu herszta bandy, o pistolecie, głosy niezadowolenia szybko ucichły, nikt już nie wątpił, że przedstawiciele sali zrobili, co było w ich mocy. Podzielono jedzenie, kilka osób nieśmiało zauważyło, że lepiej zjeść mało niż nic. Poza tym zbliżała się pora obiadu i niedługo będzie można udać się po kolejną dostawę. Najważniejsze, żeby nie spotkało nas to, co tego konia, który zdechł dlatego, że odzwyczaił się od jedzenia, zauważył jeden ze ślepców. Pozostali przyjęli ten żart z bladym uśmiechem, a ktoś powiedział, Może to i niezły pomysł, chociaż między nami a koniem jest pewna różnica, on nie wie, że umiera.

* * *

Stary człowiek z czarną opaską na oku uważał przenośne radio za rzecz na tyle nietrwałą i kruchą, że wykluczył je z listy przedmiotów wartościowych przeznaczonych na zakup jedzenia. Słusznie uznał, że wartość radia uzależniona jest przede wszystkim od tego, czy posiada się baterie oraz od ich trwałości. Dźwięki wydobywające się z radyjka stawały się coraz cichsze, co świadczyło o tym, że niedługo stanie się ono całkowicie bezużyteczne. Dlatego stary człowiek postanowił nie urządzać więcej zbiorowego słuchania, poza tym bał się, że mieszkańcom trzeciej sali w lewym skrzydle może to się nie spodobać. Co prawda samo radio nie przedstawiało prawie żadnej wartości, czego przed chwilą dowiedliśmy, lecz póki działało, mogło stanowić dla bandytów niewątpliwą atrakcję, tym bardziej że oprócz pistoletu mogli mieć i inne użyteczne przedmioty, w tym również baterie. Na wszelki wypadek staruszek postanowił, że będzie słuchał radia pod kołdrą, a jeśli usłyszy ciekawą informację, przekaże ją innym. Dziewczyna w ciemnych okularach bezskutecznie prosiła go o kilka minut muzyki. Nie chcę wszystkiego zapomnieć, przekonywała, lecz stary człowiek był nieubłagany, mówiąc, że melodię można samemu odtworzyć i nie trzeba do tego doskonałej pamięci i że ważniejsze są wiadomości. Miał rację, muzyka z radia kłuła jak cierń, jak złe wspomnienie, które tylko rani. Dlatego w oczekiwaniu na serwis informacyjny starał się słuchać radia jak najciszej. Kręcił gałką, zmieniał częstotliwości, żeby tylko nie przegapić jakiejś ważnej informacji, którą będzie mógł potem przekazać najbliższym sąsiadom i która wkrótce zacznie krążyć po sali, przekazywana od łóżka do łóżka, z ust do ust, zmieniana przez kolejnych rozmówców W ten sposób niektóre informacje traciły na ważności, inne zaś zyskiwały, co zwykle zależało od nastroju przekazującej je osoby. Jednak pewnego dnia w sali zapanowała cisza i stary człowiek przestał opowiadać, nie dlatego, że wyczerpały się baterie czy zepsuło radio, ale z powodu niezbadanych i nieubłaganych wyroków losu, które sprawiły, że ktoś zamilkł wcześniej niż radyjko. Od pierwszego dnia swego pobytu w tym przeklętym miejscu stary człowiek z czarną opaską na oku skwapliwie przekazywał wszystkie wiadomości, dementując przy okazji nazbyt optymistyczne i fałszywe informacje rządowe. Siedział teraz na łóżku, w zapadającym zmierzchu i jawnie słuchał cennego radia, próbując zrozumieć chrypiący, coraz bardziej niewyraźny głos spikera. Nagle usłyszał jego krzyk, Jestem ślepy, jestem ślepy, potem hałas, jakby coś gwałtownie uderzyło w mikrofon, kilka niewyraźnych dźwięków, okrzyków i cisza. Zamilkła jedyna stacja, którą zdołał wychwycić. Stary człowiek długo trzymał radio przy uchu w nadziei, że głos się znowu odezwie i powróci do czytania wiadomości. Jednak tym razem czuł, a właściwie wiedział, że tak się nie stanie. Biała choroba oślepiła nie tylko spikera radiowego, ale z szybkością prochowego lontu dosięgła po kolei wszystkich pracowników stacji. Stary człowiek z czarną opaską na oku ze złością cisnął radiem o podłogę. Jeśli do sali przyjdą ci przeklęci bandyci i zaczną węszyć, niech żałują, że nie wciągnęli przenośnych radioodbiorników na listę przedmiotów wartościowych. I stary człowiek z czarną opaską na oku naciągnął kołdrę na głowę, by móc swobodnie się wypłakać.

Żółte, brudne światło lamp padało na zmęczone, lecz nasycone trzema posiłkami ciała ślepców, którzy po raz pierwszy od dawna usnęli mocnym, głębokim snem. Zakładając, że ta sytuacja potrwa dłużej, należałoby wyciągnąć wniosek, że nawet w największym nieszczęściu można osiągnąć pewien stopień zadowolenia, który pozwala cierpliwie znosić owe przykre doświadczenia. Znaczyłoby to, że obecnie, wbrew przewidywaniom, przechwycenie przez bandytów żywności i jej kontrolowany podział miały pozytywny skutek, mimo skarg niepoprawnych idealistów, którzy woleliby samodzielnie walczyć o przetrwanie, nawet narażając się na śmierć głodową. Większość ludzi spała jednak spokojnie, nie myśląc o jutrze, zapominając, że kto płaci z góry, ten wiele ryzykuje. Inni, zmęczeni rozmyślaniem, jak znaleźć honorowe wyjście z tej upokarzającej sytuacji, również powoli zasypiali, oddając się snom o lepszej przyszłości, kiedy to zapanuje dostatek, a przede wszystkim wolność. W pierwszej sali po prawej stronie czuwała tylko żona lekarza. Myślała o tym, co czuł jej mąż, gdy przez chwilę sądził, że wśród bandytów znajduje się druga widząca osoba, którą wziął za ich szpiega. Dziwne, że nie wrócili do tego tematu przed zaśnięciem, jakby lekarz z przyzwyczajenia zapomniał, że jego żona nadal widzi. Ona zaś nie chciała zawracać mu głowy. Była pewna, że powinna zrobić to, czego nie może zrobić jej mąż. Gdyby powiedziała mu o swoich planach, udawałby, że nie rozumie, o co chodzi. Przez lekko przymknięte powieki spojrzała na wiszące na gwoździu nożyczki. Co z tego, że widzę, myślała, widziała rzeczy straszliwsze od najstraszliwszych koszmarów, marzyła, by oślepnąć, niczego bardziej nie pragnęła. Ostrożnie usiadła na łóżku. Naprzeciwko spała dziewczyna w ciemnych okularach i zezowaty chłopiec. Zauważyła, że ich łóżka stały obok siebie, pewnie dziewczyna zsunęła je, by móc uspokoić chłopca, gdy obudzi się z płaczem w środku nocy, otrzeć mu łzy tęsknoty za matką. Dlaczego sama na to wcześniej nie wpadłam, pomyślała zdziwiona. Nie budziłaby się w nocy z lękiem, że mąż spadnie z łóżka. Spojrzała na niego czule, spał głębokim, niezdrowym snem, zmęczony wydarzeniami dnia. Nie zdążyła mu powiedzieć, że znalazła nożyczki i że któregoś dnia przystrzyże mu brodę, nawet ślepy to potrafi, pod warunkiem że zbyt mocno nie przyciska ostrza do twarzy. Obawiała się jednak, że zaczną do niej przychodzić tabuny mężczyzn i do końca życia będzie goliła brody. Usiadła na brzegu łóżka i zaczęła szukać kapci, chciała je włożyć, ale zawahała się i w końcu wsunęła je z powrotem pod łóżko. Cicho przemknęła między śpiącymi do drzwi. Jej bose stopy kleiły się do lepkiej i brudnej posadzki, ale wiedziała, że na korytarzu będzie jeszcze gorzej. Szła rozglądając się na boki w obawie, by nie natknąć się na błądzącego we śnie ślepca. Poruszała się niemal bezszelestnie, ale nawet gdyby ją ktoś usłyszał, uznałby, że to kolejny nieszczęśnik gnany nagłą potrzebą fizjologiczną, która, jak wiadomo, potrafi zaskoczyć w najmniej odpowiedniej chwili. Najbardziej obawiała się, że mąż obudzi się i nie pozwoli jej wyjść. Zacznie ją wypytywać, Dokąd idziesz, po co, pytania, które zwykle zadają mężczyźni swoim żonom, nie mając odwagi zapytać o najważniejsze, Gdzie byłaś. Idąc korytarzem ujrzała kobietę opartą o wezgłowie łóżka, która nieruchomo wpatrywała się w ścianę. Żona lekarza przystanęła, jakby bała się przeciąć cienką nić ślepego spojrzenia. Kobieta podniosła rękę, widocznie wyczuła w powietrzu lekkie wibracje, lecz po chwili opuściła ją zrezygnowana, wystarczy, że sąsiedzi nie dają jej spać chrapaniem. Żona lekarza szła dalej, im bardziej zbliżała się do głównego wejścia, tym bardziej przyspieszała kroku. Zanim przeszła przez hol, odwróciła się i spojrzała w głąb korytarza, gdzie znajdowały się ubikacje, kuchnia i jadalnia. Wzdłuż ściany spali pokotem ślepcy, którzy nie zdołali znaleźć wolnego łóżka lub nie mieli siły przebić się w porę przez tłum kłębiący się u wejścia do sal. Parę metrów dalej jakiś ślepiec leżał na ślepej kobiecie, która mocno obejmowała go nogami. Kochali się cicho i dyskretnie, o ile takie rzeczy można robić dyskretnie w publicznym miejscu, ale nie trzeba było nadzwyczajnego słuchu, by wiedzieć, co robią, szczególnie w chwili, gdy oboje nie mogli powstrzymać okrzyków, jęków i coraz głośniejszych szeptów, które wskazywały na nieuchronnie zbliżający się orgazm. Żona lekarza nie mogła oderwać od nich oczu, nie czuła zazdrości, miała przecież męża, który zaspokajał jej potrzeby seksualne. Przykuło ją do miejsca uczucie, którego nie potrafiła określić, ale zbliżone do sympatii, jakby chciała powiedzieć im, Nie zwracajcie na mnie uwagi, wiem, co czujecie, nie przeszkadzajcie sobie. Jednocześnie czuła litość. Gdyby ta chwila rozkoszy mogła trwać wiecznie, gdybyście mogli stać się jednym ciałem i duszą, westchnęła. Ślepcy odpoczywali, dysząc ciężko, rozdzieleni, lecz wciąż trzymając się za ręce. Wyglądali młodo, może byli parą zakochanych, poszli do kina i tam oślepli, a może połączył ich cudowny przypadek. Jak się rozpoznali, oczywiście po głosie, bo choć żądza i miłość są ślepe, ta ostatnia nigdy nie jest niema. Prawdopodobnie jednak oboje oślepli w tym samym czasie, a ich ręce splotły się dawno temu.

Żona lekarza westchnęła i przetarła oczy, wydało jej się, że gorzej widzi, ale nie przestraszyła się, tym razem były to łzy. Poszła dalej przed siebie. Kiedy mijała hol, podeszła do drzwi i wyjrzała na dwór. W słabym świetle lampy dostrzegła czarną sylwetkę żołnierza. W oddali rysowały się kontury ciemnych domów. Wyszła na schody, wiedziała, że nic nie ryzykuje, gdyż nawet gdyby żołnierz ją zauważył, miał rozkaz najpierw ostrzec ją, by nie zbliżała się do bramy, gdzie przebiegała niewidzialna linia demarkacyjna, gwarantująca mu bezpieczeństwo. Zdziwiła się, że panuje tu taka cisza. Zdążyła przyzwyczaić się do ciągłych hałasów w sali, a tu panował całkowity bezruch, który zastąpił czyjąś obecność, jakby cała ludzkość zniknęła z powierzchni ziemi, zostawiając jedynie słabe światełko i żołnierza na straży garstki ślepych kobiet i mężczyzn, którzy nawet nie mogli dojrzeć świecącej lampki. Usiadła na ziemi, opierając się o framugę drzwi, i tak samo jak cierpiąca na bezsenność kobieta w sali zaczęła wpatrywać się w dal przed sobą. Noc była zimna, chłodny wiatr owiewał fasadę budynku. Trudno wprost uwierzyć, że noc może być taka czarna, że huczy wiatr i nadal toczy się życie. Nie myślała o sobie, lecz o ślepcach, dla których dzień trwał wiecznie. W słabym świetle zamajaczyła druga postać, zbliżała się zmiana warty. Wszystko w porządku, powiedział pewnie pierwszy żołnierz swojemu zmiennikowi, po czym wszedł do namiotu, by przed świtem jeszcze się zdrzemnąć. Nie zdawali sobie sprawy, co dzieje się za drzwiami szpitala, nie słyszeli strzałów w holu, zwykły pistolet nie robi wiele hałasu. A co dopiero małe nożyczki, pomyślała żona lekarza. Dawno przestała się zastanawiać, skąd przychodzą jej do głowy takie myśli, zdziwiła się jedynie, że to ostatnie zdanie tak długo kołatało jej w głowie, jakby pierwsze słowo nie mogło się zrodzić, a kolejne z trudem układały się w całość, jak gdyby to nieoczekiwane skojarzenie tkwiło w niej od dawna, brakowało tylko czegoś, co by przyoblekło się w słowa, jak ciało układające się do snu, które wybiega w przyszłość, szukając niszy przygotowanej przez chęć zaśnięcia. Żołnierz podszedł do bramy, choć miał za sobą ostre światło lampy i nie było widać jego twarzy, domyśliła się, że patrzy w jej stronę, może zauważył jej nieruchomą sylwetkę, w której nie rozpoznał jeszcze bezbronnej kobiety siedzącej obok wejścia z brodą opartą na podkurczonych kolanach. Żołnierz podniósł lampę, by oświetlić podejrzane miejsce, i dopiero teraz wyraźnie zauważył kobiecą postać, wstającą równie wolno jak jej myśli, o czym żołnierz, oczywiście, nie wie, wie za to, że zaczyna się bać tej osoby, która porusza się jak w zwolnionym filmie, zastanawia się, czy wszcząć alarm, przecież to tylko ślepa kobieta, nie może jednak podjąć decyzji i na wszelki wypadek postanawia wycelować w nią broń, lecz żeby to zrobić, musi najpierw postawić lampę, która nagle chwieje się i razi go w oczy mocnym światłem. Kiedy oczy żołnierza przyzwyczaiły się do mroku, kobiety już nie było. Strażnik czuł, że tym razem nie będzie mógł powiedzieć swemu zmiennikowi, Wszystko w porządku.

21
{"b":"88121","o":1}