Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kapłan spojrzał na niego bezradnie i wyszeptał:

– Trzeba się modlić…

– …i poszukać ziela serdecznika – dorzucił szaman.

– Leonorus cardiaca? Serdecznik pospolity? – zdziwił się Isak.

– Serdecznik niepospolity – odparł szaman. – Ten zwykły ma liście o siedmiu zębach, a Jon musi znaleźć liść z dziewięcioma zębami. Pospolity ma bladoróżowy kwiat, twój musi mieć kolor krwi. Pospolity rośnie wszędzie wokół, nawet koło twojej chaty. Ten rośnie tylko TAM. Na końcu Kamiennej Drogi.

– I…? I co? – spytał niecierpliwie Jon. Tym razem odpowiedział mu Isak w natchnieniu:

– Zerwiesz go, zemniesz w dłoni, a gdy wyda cierpki zapach i przemieni się w garść ziela, włożysz do skórzanego woreczka, który dałem ci dawno temu w świątyni, pamiętasz?

– Woreczek z ziarnkiem piasku? – upewnił się Jon i odruchowo dotknął piersi. Woreczek, malutki, płaski, ledwie wyczuwalny, tkwił tam cały czas.

– …z ziarnkiem piasku z Pustyni, po której stąpał Jego Syn, pamiętasz? Chowając Leonorus cardiaca, zmów modlitwę.

– Zmów modlitwę – przytaknął szaman. – Ale pamiętaj, serdecznik, o którym mówię, rośnie tylko TAM, więc myśl o tym, do kogo się modlisz. Nie do Bezimiennego, Jonie. Nie do Bezimiennego, bo Go wzmocnisz…

– Jon wie – powiedział z ufnością stary kapłan. – Jon rozumie swoją misję.

Jon zdziwił się. Misję? Jaką misję? O czym mówi ten dobry, łagodny starzec?

– Co potem? – spytał niecierpliwie.

– Potem będziesz znowu Jonem w Drodze – westchnął Isak.

– I w tej Drodze podasz ziele osobie, której serce zmieniło się w sopel lodu. Wystarczy, gdy poczuje je na języku – wyjaśnił szaman. – To ziele ma wielką moc. Przypadkiem sam go nie kosztuj. Nie potrzebujesz. Dawno, dawno temu niektóre głupie dziewczyny, z pomocą wiedźm, zaopatrywały się w TEN serdecznik i podawały go skrycie swym ukochanym, aby kochali je mocniej lub w ogóle zechcieli pokochać. Kochający wpadali w szał, wbijali sobie nóż w serce lub orali pierś paznokciami, aby wyjąć serce i dać je ukochanej. Umierali w mękach. Nie kochający nagle tracili zmysły z miłości i dziewczęta, które te uczucia przywoływały, uciekały w strachu przed nimi. Z tym serdecznikiem nie wolno igrać. Ale jeśli serce, o którym mówisz, jest tak chore i nieczułe, że przypomina sopel lodu, serdecznik jedynie trochę je rozgrzeje. A gdy się rozgrzeje, zacznie czuć. Czy serce tej istoty przemieniła w lód Królowa Śniegu?

– Królowa Śniegu? – zdumiał się Jon, gdyż słowa te zabrzmiały mu dziwnie znajomo, a zarazem tajemniczo i obco.

– Królowa Śniegu? – zaciekawił się Isak.

– Królowa Śniegu przybywa do nas w swym lodowym rydwanie zawsze wtedy, gdy kończy się jesień – dziwiąc się, wyjaśniał szaman, gdyż Królowa Śniegu wydawała się być Istotą, o której wszyscy wiedzieli. Nie było Światowida, nie było Boga Dobroci – lub nikt o Nim nie słyszał – ba, nie było ludzi, była Królowa Śniegu. I będzie także wtedy, gdy ludzi i Bogów znowu na Ziemi zabraknie. A wcześniej każdy człowiek z imieniem swego Boga na ustach rzuci się do walki z człowiekiem wyznającym innego Boga. A ludzi i Bogów będzie bardzo wielu. Tak długo będą ze sobą walczyć, aż zniknie po człowieku wszelki ślad. Ale nawet wtedy pozostanie Królowa Śniegu. Takie myśli pojawiały się czasem w wizjach starego czarownika, gdy zjadł Diabelskiego Grzyba lub napił się wywaru z szaleju.

– Myślisz o zimie – uspokoił się kapłan.

– Nie. Zima to zima, pora roku jak każda inna, a Królowa Śniegu to Lodowa Pani i na szczęście nie każdy ją spotyka. Śnieg tylko sypie. Królowa Śniegu zabija. Niektórzy szamani twierdzili, że oddaje ona czasem drobne usługi Bogom, gdy ma taki kaprys. Gdzie jest dziś, nie wiem… – zamyślił się czarownik, a kapłan przestał wypytywać.

Rozmawiając z szamanem o starych bóstwach i Bogach, tak jakby istnieli naprawdę, Isak czuł się niepewnie i chwilami wydawało mu się, iż rzeczywiście, jak twierdził Ezra, popełnia grzech. Uczynił wyjątek dla Jona, wówczas gdy podjął z nim rozmowę o Światowidzie. Wtedy jednak spełnił swą powinność. Ale w rozmowie z szamanem stale naruszał granice, które wytyczała jego religia. Wiedział o tym – i cierpiał. Chyba że to właśnie Ezra nie miał racji, instynkt Isaka zaś podpowiadał mu właściwe odpowiedzi? Skoro On powiedział na Górze: “Nie będziesz mieć innych Bogów przede mną”, to znaczy, że inni istnieją – zamyślił się starzec.

– Gdy znajdziesz Leonorus cordiaca, które TAM rośnie, znowu wyruszysz? – spytał teraz, by zmienić temat na równie niebezpieczny i zaraz dodał: – Biedna Gaja. Ona nie potrzebuje serdecznika, by kochać. Może znalazłbyś dla niej jakieś ziele, aby mniej się dręczyła, gdy jej mąż rusza w Drogę… – zwrócił się do szamana. Ale ten pokręcił głową:

– Ona musi cierpieć. Im wyższa cena, tym większy skutek. To, co przychodzi bez cierpienia, nie liczy się. Ty i ja chcemy tego samego, Jon zaś jest wybranym narzędziem.

– Ty go wybrałeś? – wyszeptał kapłan, lecz szaman znów pokręcił głową.

– Nie miałem na to wpływu. Mogę jedynie, tak jak ty, pomagać mu z oddali, by w Drodze, na którą wstąpił, nie stał się niczyim sługą…

– Kto za to zapłaci i w jaki sposób? – wyszeptał Isak.

– Zapłacimy wszyscy, każdy inną cenę.

Jon niewiele pojmował z rozmowy obu starców. Czuł jedynie ulgę, że znalazł lekarstwo na chorobę, której nie umiał określić, dla kogoś, kogo nie znał, nawet jeśli spotkał go w tamtej strasznej bieli. To było najważniejsze. W dodatku użycie leku wydawało się tak proste: wystarczy posmakować skruszone ziele na języku…

Wracając do Wioski, minął Ezrę i odniósł nieodparte wrażenie, że młody kapłan nie tylko szuka swego brata, ale wręcz wie, gdzie może go znaleźć – i chce się jedynie upewnić, iż ten grzeszy.

– Spotkałem przed chwilą kapłana Isaka koło krzyża za Wioską – skłamał Jon gładko i bez wyrzutów sumienia, aby ratować starca, do którego lgnęło jego serce. Ezra spojrzał podejrzliwie i już zamierzał pytać dalej, lecz Jon przyśpieszył i skrył się wśród pierwszych domów Wioski. Goniło go nie wypowiedziane, natrętne wołanie Ezry: “Jonie! Gdzie podziewałeś się tak długo? Dlaczego przez trzy miesiące nie było cię u boku młodej, ciężarnej żony? Jonie! Jeśli grzeszysz, czekają cię niewyobrażalne piekielne męki…!” Jon, choć Ezra o nic nie zdążył go spytać, bezwiednie wyszeptał przygotowane z góry kłamstwo: “Byłem w pobliskim mieście przyjrzeć się, jak wznoszą największą w kraju świątynię. Wycinają ogromny kawał Puszczy, by zdobyć drewno. Ale świątyni nie widziałem. Zgubiłem drogę i z trudem ją odnalazłem”. Ciekawe, czy młodszy kapłan by mu uwierzył…

Gaja bez pytań pojęła, że mąż wkrótce znów zniknie.

– Nie będziesz mnie wstrzymywać? – upewnił się Jon.

– Wiedziałam, że jesteś Jonem w Drodze, nim zostałam twoją żoną – odparła z łagodnym smutkiem. – I wiem, że będziesz wracać, jak długo to będzie możliwe.

– Zawsze będę do ciebie wracał – powiedział żarliwie, ale ona pokręciła głową:

– Jeżeli coś cię nie powstrzyma.

– Nic mnie nie wstrzyma – przyrzekł Jon. Wyruszył o świcie, lecz tym razem Gaja nie stała nad Rzeką, aby patrzeć w ślad za nim. Została w domu, a gdy go opuszczał – udawała, że śpi. Poznał to po nienaturalnie spokojnym ułożeniu jej ramion i pleców, które udawały, że drżą w rytm oddechu.

– Wstrzymuje oddech – pomyślał i podporządkował się jej niemej prośbie, by uniknąć pożegnań. Pożegnania oznaczały rozstanie.

Za to szaman stał koło namiotu nieruchomy jak drzewo i Jon, znikając w Puszczy na drugim brzegu, wciąż czuł na plecach jego wzrok.

Myślał, że będzie długo szukać dziewięciozębnego serdecznika z purpurowym kwiatem. Ale rósł dosłownie na skraju pylistego placu, na którym stał posąg. Brat tego samego, który Jon złożył w ofierze Bezimiennemu za pierwszym razem. Czy tamten niepospolity serdecznik ogrzał lodowe serce posągu? Jon wątpił. Żywa czerwień kwiatu od razu rzuciła mu się w oczy, więc zerwał go, krusząc w dłoni, jak nakazał Isak. Poczuł gorzko-cierpki zapach. Gdy wkładał ziele do woreczka na szyi, przez chwilę zdawało mu się, że czuje na sobie wzrok posągu. Odwrócił głowę: Bezimienny patrzył na niego jedną z czterech par oczu, lśniącą żywicznie pod wpółprzymkniętymi powiekami.

Odwrócił się i jeszcze raz spojrzał uważnie na pył wypełniający plac. Smutne szczątki niezliczonych krwawych ofiar…,,Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” – przypomniał sobie słowa, które Ezra wyczytał kiedyś Plemieniu w świątyni z jednej z grubych ksiąg. Te wszystkie niegdyś żywe i czujące istoty – sarny i lisy, niedźwiedzie i zające, ludzie zwykli i ludzie w długich sukniach – obróciły się w proch. Ale dlaczego? Zabici w kwiecie wieku w okrutny, nieludzki sposób, na ofiarę dla starego Boga? Dlaczego On chciał ofiar z życia? Czy cześć oddawana ze strachu wystarczała mu?

– Nie dostaniesz ode mnie żadnych ofiar. Żadnych – powtarzał, wspinając się mozolnie na ramiona Boga. Znał tę drogę na pamięć: pierwszy przystanek – wystające, grube kolana posągu. Drugi – potężne, ostentacyjne niemal znamiona męskości Bezimiennego. Trzeci – siedmiopalczasta, wielka dłoń, wsparta na wystającym biodrze. Czwarty – nienaturalnie duży pępek. A potem po zgiętym łokciu Jon wspiął się wprost na ramiona Boga. Ostrożnie obszedł je wokół, jak niebezpieczny skalny występ. Chciał sprawdzić, która z czterech par oczu Bezimiennego jest teraz otwarta. Ale wszystkie były szczelnie zamknięte. Prawie zaciśnięte.

– Nie chcesz mnie, to wrócę do Wioski – powiedział Jon głośno, a wysokie drzewa wokół odbiły jego słowa głuchym echem. Znów obszedł ramiona Boga – i ujrzał, że pod jedną z czterech par powiek coś lśni: bezdenna, żywiczna czarna głębia. Grube, wielkie powieki powoli, powolutku uchylały się, wznosząc w górę. Jon przywarł do szyi Światowida i ostrożnie poszedł wzrokiem w ślad za Jego spojrzeniem. Przed nim, nisko w dole, wiła się jedna z Kamiennych Dróg. Z tej wysokości wszystkie Drogi były do siebie podobne i Jon nie wiedział, czy to jest ta sama, wzdłuż której patrzył poprzednim razem, czy całkiem inna. Nie wiedział nawet, która z nich wiedzie do Wioski.

14
{"b":"88109","o":1}