Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rodzice milczeli, nie patrząc na syna. Jon po raz pierwszy pojął, że Plemię milczy także wtedy, gdy nie wie, jak się zachować. Trzeba ratować tonące dziecko, ale nie wolno przekraczać Rzeki – oto dwa wykluczające się nakazy. To one wywołały w ludziach porażające, kamienne milczenie. I strach.

A jednak bardziej niż to milczenie, bardziej niż krótkotrwałe odrzucenie przez własne Plemię Jon zapamiętał ów dziwny zew drugiego brzegu, tamto palące pragnienie, aby wejść w gęstą Puszczę, odnaleźć przeczuwaną Drogę (nie widział jej, wyczuł tylko jej obecność w regularnym prześwicie poprzez wysoką ścianę lasu) i… i co? Tego właśnie nie wiedział. I to zapragnął zbadać.

Decyzji nie podjął nagle; ta myśl przychodziła do niego krok po kroku, odganiał ją, ale wracała. Przysiadał na pniach nad Rzeką i wpatrywał się w drugi brzeg, w czarną, skłębioną ścianę Puszczy. Puszcza wydawała się tam inna niż ta wokół Wioski: gęściejsza, bardziej mroczna, z ciemniejszą niż zazwyczaj głębią. Drzewa wydawały się tam wyższe i grubsze, a Jon nigdy nie widział nad ich koronami żadnego ptaka. Choćby najmniejszego. Chłopiec wpatrywał się w prawie czarny na tle niebieskiego nieba zarys lasu – i myślał: Gdy byłem na tamtym brzegu, powinienem się bać. Nie bałem się. Powinna spaść na mnie kara, bo złamałem Tabu. Nie spadła. Wszystko powinno mnie tam odrzucać. Coś mnie jednak wołało. I wiem, że tam jest Droga. Nie wiem skąd, ale wiem. Dokąd prowadzi…?

Minęło wiele dni i nocy, nim Jon poddał się i poczuł, że musi to zbadać. Zdecydował się właśnie wtedy, gdy bębny warczały głucho i donośnie, gdy z bębniarzy spływał pot, gdy ludzie w długich sukniach, wysłannicy nowego Boga, skryli się w świątyni i udawali, że nic nie słyszą – gdy Plemię obchodziło Święto Starych Bogów. Nie po to, by ich nadal czcić, ale by ich przebłagać, prosić o wybaczenie zdrady. Patrząc na spoconych bębniarzy, Jon postanowił, że tej nocy sprawdzi, co wołało go na drugim brzegu.

Ta noc była do tego wprost idealna: chłopiec wiedział, że po długiej, męczącej ceremonii przebłagania starych Bogów ludzie z Plemienia będą spać wyjątkowo mocno. Będą umęczeni Nocą Bębnów i swoim rozdarciem pomiędzy lękiem przed starymi bóstwami a miłością do Boga Dobroci.

(“Trzeba nam czasu. Dopiero ich nawróciliśmy, dwa, trzy pokolenia temu. Nie mogą się od razu zaprzeć tego, co było całym życiem ich przodków…” – szeptał łagodnie stary kapłan, Isak, nasłuchując niespokojnego bicia bębnów. “Trzeba im zakazać tego bębnienia pod karą męki w piekielnym ogniu!” – irytował się młodszy z kapłanów, Ezra, zatykając uszy, aby nie skalał go natarczywy rytm grzechu. Grzech miał głuche brzmienie bębnów, a nosił imiona zapominanych powoli starych Bogów, bóstw i bożąt, wijów i boginek, wodników i strzyg. Najgroźniejsi jednak byli Bogowie bezimienni. Oznaczało to bowiem, że Plemię wciąż się ich boi i nie chce ich przywoływać, nazywając po imieniu. Plemię, mimo że nawrócone, wciąż doskonale rozróżniało mniej ważne bóstwa i bożęta od groźnych starych Bogów, ale Ezra miał dla nich wszystkich jedno miano: bałwany).

Jon czuł, że Rzekę musi przebyć nocą, by nikt go nie zobaczył. I nocą musi postawić stopy na tamtym zakazanym brzegu. To nie powinno być trudne. Gorzej może być ze znalezieniem dziwnej Drogi lub z upewnieniem się, czy ona w ogóle istnieje; prześwit między drzewami oznaczać może na przykład ścieżkę, wydeptaną przez zwierzynę do wodopoju.

Bębniarze raptownie urwali rytm. Ich ręce odmówiły posłuszeństwa. Bębnili od wczesnego zmierzchu, a nad Wioską od dawna rozpościerała się noc. Starzy Bogowie, a zwłaszcza Bezimienny, otrzymali to, co im się należało i na pewien czas powinni dać spokój Plemieniu, które się od nich odwróciło. Noc była ciepła. Młodzi mężczyźni usnęli tam, gdzie odłożyli bębny, wprost pod granatowym niebem. Reszta ludzi skryła się w swych domach, a szaman w namiocie, stojącym blisko Rzeki. Gdy Jon usłyszał wreszcie ciche poświstywanie ojca i głęboki oddech matki, wstał ze swego łoża i cichutko wyszedł.

Wioska spała, pogrążona w bezpiecznym mroku nocy. Księżyc nie świecił w tej chwili i było wyjątkowo ciemno. Noc zawsze wydawała się Jonowi bezpieczna. Przynajmniej do dziś, tu, na tym brzegu. Jaka była tam? Chłopiec wszedł do Rzeki i chwilę w niej brodził, potem trafił na pierwszą głębię i zaczął płynąć. Płynął rytmicznie i po chwili znów poczuł grunt. Wody dawno opadły, gdyż deszczu nie było od wielu dni i dorosły mężczyzna mógłby przejść na drugi brzeg, zanurzając się najwyżej do ramion. Dla dwunastoletniego chłopca środek Rzeki wciąż był głęboki. Ale pokonał go z łatwością. Wbrew mrocznym, groźnie brzmiącym opowieściom starszyzny, tym razem także nie poczuł krępującego działania Tabu. Szedł wolno po mokrych kamieniach drugiego brzegu, a ciepły wiatr osuszał mu skórę. Nic nie czuł, niczego nie słyszał. Żadnego zewu.

– Może to powinno być gdzie indziej? Spróbuję powyżej… – zdecydował. Nie pamiętał, w którym miejscu poprzednio usłyszał zew. Myślał wówczas tylko o ratowaniu małej Gai. Przeszedł teraz kilkaset metrów w górę i w dół Rzeki, ale wciąż niczego nie słyszał i nie czuł. Po namyśle zagłębił się w Puszczę. Mech pod jego bosymi stopami był miękki, krzewy borowiny drobne i kłujące, a suche gałęzie zbyt ostre. Puszcza wolno gęstniała. Chłopiec nadepnął na coś wyjątkowo ostrego – musiała to być kość jakiegoś padłego zwierzęcia – i wstrzymał okrzyk bólu. Ruszył dalej ostrożnie, cały wysiłek wkładając w badanie stopami podłoża.

Wtedy poczuł: już nie szedł po mchu ani igliwiu. Grunt pod jego stopami stał się dziwnie gładki. Puszcza rozstąpiła się na boki. Jon przykląkł i dotknął dłonią ziemi. To nie była ziemia… Jego dłonie wymacały chłodny kamień. Opadł na kolana i na czworakach ruszył naprzód: wszędzie wokół był gładki kamień. Kamień, kamień, kamień… Wielkie, płaskie, starannie obrobione głazy złączone gliną. Widział je teraz wyraźnie, gdyż nagle zza gęstych chmur wyjrzał księżyc.

Kamienna Droga. Gładka, jakby wypolerowana. Wiatr i woda nie zdążyły wyrzeźbić w niej nawet najmniejszej nierówności. Jakby powstała wczoraj. Spojrzał ku bliskiej, dzięki obecności drzew, linii horyzontu. Puszczę dzieliła wijąca się Droga. Kamienna Droga zatem nie była prosta, jak wydawało mu się na początku. Dokąd podążała, tego Jon nie mógł dociec. Aby się o tym przekonać, należało po prostu ruszyć przed siebie. I Jon tak zrobił. Szedł szybko, gdyż zew płynął najwyraźniej stamtąd: z głębi Puszczy.

… właśnie tedy usłyszał czysty, wyraźny głos szamana:

– Jon! Wracaj! Tabu!

Wciąż nie czuł Tabu. Nic nie hamowało jego ruchów, a strach nie pętał kroków. Przeciwnie. Kamienna Droga wołała go i niosła niemal sama, lekkiego, jakby wyzwolonego. Był wystraszony, ale zarazem w przedziwny sposób czuł się wolny i niezależny, wyzwolony z pęt pełnej nakazów i zakazów codzienności. Mimo to podziałało na niego magiczne słowo: “Tabu”. Jon przywykł, że wagi tego słowa – jednoznacznego z zakazem – nikt w Plemieniu nigdy nie kwestionuje. Westchnął, odwrócił się i ruszył w stronę Rzeki. Po chwili już był z powrotem nad jej brzegiem. Tym razem nie szukał znajdującego się poniżej brodu: to szedł, to znów płynął na skróty tędy, gdzie od półtorej setki lat nikt z jego Plemienia nie ośmielił się przekroczyć nurtu.

Szaman siedział na pniu. Czekał, ledwie widoczny w mroku nocy, ponury i niezgłębiony jak ona. Gdy mokry Jon przycupnął u jego stóp, czarownik nie poruszył się.

– Znów będziesz mnie okadzał?

– Za późno – odparł szaman. – Poprzednie okadzanie świętym dymem nic ci nie pomogło. Nie mówiłeś mi, że poczułeś zew. Wtedy nic już nie pomaga.

Chłopiec westchnął i rozejrzał się niespokojnie. Oczekiwał, że mimo nocy zbiegną się kobiety i mężczyźni z Plemienia, zwabieni wołaniem czarownika. Trzeba było włożyć w ten okrzyk nie lada siłę, aby głos dotarł nie tylko na drugi brzeg Rzeki, ale i w głąb Puszczy, gdzie drzewa i krzewy tłumią wszelki dźwięk.

– Wszyscy śpią. Nikt się nie zbudził – odparł szaman myślom chłopca. – Nie wołałem cię dźwiękiem, tylko mocą.

– Nie rozumiem! – zdziwił się Jon.

– Wołałem wewnętrznym głosem. Usłyszałeś go. Nie każdy słyszy.

– A kto umie nim mówić? – zaciekawił się chłopiec.

– Szamani – pokiwał głową starzec – i ci wybrani, którzy go słyszą. Więc chyba ty. Kiedyś, dawno temu, zostałbyś pewnie plemiennym czarownikiem, jak ja. Ale myślę, że wkrótce nikt nas nie będzie potrzebował, dlatego kryj swój talent przed ludźmi. Może wzbudzić lęk i nieufność, jeśli nie coś gorszego.

– Złamałem Tabu – powiedział Jon, tak jakby szaman o tym nie wiedział.

– Czułem, że to zrobisz, widziałem, jak od wielu dni wpatrujesz się w drugi brzeg.

– Co mam teraz robić? – spytał chłopiec.

– Idź do świątyni i pomódl się. Proś Boga Dobroci, by okazał się silniejszy. Aby zagłuszył tamto wołanie. Lepiej, żebyś tam nie szedł, żebyś już nigdy nie postawił stopy na Kamiennej Drodze.

– Więc ją znasz? Byłeś tam? Dokąd ona prowadzi? – spytał niecierpliwie Jon.

– Znam tylko właściwe słowa i mam jej obraz w głowie, lecz nigdy na niej nie stanąłem – odparł bezradnie szaman. – Mój ojciec jeszcze chodził tamtędy, ja już nie. Jestem już tylko po to, by stać pomiędzy Tym, który czeka u kresu Kamiennej Drogi, a Bogiem Dobroci i pilnować, żeby Tamten się na nas nie zemścił. W końcu zdradziliśmy Go, prawda?

– Zatem Kamienna Droga prowadzi do Bezimiennego… – wyszeptał Jon.

– Tak. I boję się, że nią pójdziesz. Kto raz na nią wstąpił, słucha Jego głosu. Tak zawsze było. I widocznie wciąż tak jest. A ja już miałem nadzieję, że On… że umarł.

– Umarł? Myślałem, że Bogowie… no, że ich to nie dotyczy – zdziwił się chłopiec.

– Bogowie umierają, ale ich agonia jest dłuższa i straszliwsza niż ludzka. Umierają, gdy przestaje się w nich wierzyć, a po śmierci udają się do Krainy Zapomnianych Bóstw – rzekł szaman bardziej do swoich myśli niż do tego niepozornego chłopca.

– Plemię mnie odrzuci – zmartwił się Jon w dziecięcym odruchu żalu.

– Nie. W Wiosce wciąż pamiętają, że ten, kogo On wołał, musi iść. Nie odrzucą cię, ale będą się ciebie bać. Oni już nie słyszą Jego wołania i są z tym szczęśliwi. Mogą teraz czcić Boga Dobroci, bez strachu i wyrzutów sumienia, że się komukolwiek sprzeniewierzyli. Idź teraz do świątyni i spróbuj odwrócić swój los, choć nie wiem, czy to możliwe. Ale idź. Choćby po to, aby mieć Boga Dobroci za sobą, a nie przeciw sobie.

2
{"b":"88109","o":1}