Литмир - Электронная Библиотека
A
A
Lula

Niech się dzieje, co chce. Dokonałam wyboru. Zostawiam moje muzeum, bo nic już mądrego nie jestem tu w stanie zdziałać i jadę z Emilką do babci. Jest mi wszystko jedno, czy Wiktor się tam sprowadzi, czy nie, tak naprawdę to nie ma żadnego znaczenia, on ma żonę i dziecko, a ja nie jestem wamp z filmu amerykańskiego. Janek się przymierza do Marysina, prawdopodobnie tym łatwiej mu przyjdzie podjęcie decyzji, że pogłębiły mu się problemy z oczami i lekarz kręci głową na jego pracę. Mówi mu, że powinien jakiś czas obyć się bez komputera. Ale Janek pracuje wyłącznie na komputerze i takie rady są kompletnie abstrakcyjne. Kajtek wyrywa się do zwierzaków, chciałby do koni, Janek obiecał mu psa, psa w bloku trzymać będzie im szkoda, ale z ostateczną decyzją czekają na koniec roku szkolnego, przez ten czas emocje im obu opadną i będą w stanie rozsądnie rozważyć wszystkie argumenty za i przeciw.

Chciałam już, wzorem Emilki, dać ogłoszenie o sprzedaży mieszkania, ale Emilka mnie powstrzymała.

– Nie bądź taka wyrywna – powiedziała pouczającym tonem. – Jak je raz sprzedasz, to już go nie będziesz miała. A ono może na ciebie regularnie zarabiać. Wiesz, ilu ludzi poszukuje mieszkania w mieście za rozsądną cenę? Powiem ci, co robisz. Szukasz kogoś z referencjami, kto z kolei szuka mieszkania. I wynajmujesz mu je za, powiedzmy, cztery setki miesięcznie. On sobie mieszka, płaci za te wszystkie gazy, światła, śmieci i tak dalej, jak normalny człowiek, a poza tym tobie co miesiąc wpłaca na konto. Za rok nazbiera ci się cztery tysiące osiemset.

– Rozumiem – zgodziłam się. – Ale jest jeden szkopuł…

– Wiem, wiem – przerwała mi niecierpliwie – chciałabyś pojawić się w Marysinie z posagiem. No więc nie martw się, mój posag będzie duży, wystarczy na nas obie. A jakąś drogę odwrotu trzeba sobie na wszelki wypadek zostawić, bo co będzie, jeśli nam się nie powiedzie i w końcu będziemy musieli odpuścić, babcia sprzeda swoje ranczo…

– Odpukaj – zażądałam. Nie jestem przesądna, ale jeżeli chodzi o Wiktora… Bo przecież o niego chodzi, nie będę oszukiwała samej siebie. Coś mi mówi, że Ewa skapituluje. – Odpukaj natychmiast, spluń trzy razy przez lewe ramię, wyjdź z pokoju i okręć się trzy razy…

– A to ostatnie po co? – zapytała zdziwiona, odpukawszy najpierw i splunąwszy uroczyście. – Skąd ci to przyszło do głowy?

– Widziałam w jakimś angielskim kryminale.

– A, prawda, ja też widziałam. Ale to był jakiś aktorski przesąd. Jak im się teksty pomyliły. I chyba dotyczyło to tylko „Makbeta”, czy może szkockiej sztuki w ogóle…

– Nie szkodzi, nie ryzykuj…

Wybiegła na schody i okręciła się trzy razy. Przy okazji wpadła na moją sąsiadkę, starszą panią z trzeciego piętra i omal jej nie zwaliła z nóg. Bardzo ładnie przeprosiła, ale sąsiadka i tak pozostała oburzona.

Wzruszyło mnie to, że Emilka swoje pieniądze, których zresztą jeszcze nie ma, ale to kwestia czasu, mam nadzieję… traktuje jako wkład nas obydwu w babcine gospodarstwo. Mówiłam, że to w gruncie rzeczy dobre dziecko.

Emilka

Babcia dzwoniła i ciężko wzdychając, pytała o postępy w sprawie sprzedaży mojego bezcennego gruchota. Zdaje się, że jej osobiste Misiaki weszły w niecne porozumienie z panem Chwastem, Łopianem, czy jak mu tam, Lepiężnikiem, i sączą jej do uszu jakieś jady na nasz temat. Babcia na razie się trzyma, ale ją denerwują. Twierdzą, jak zdołałam wywnioskować z babcinych półsłówek, że jesteśmy nieodpowiedzialni – zwłaszcza ja! co za bezczelność!!! Że byliśmy pod wpływem emocji, a teraz na pewno poszliśmy po rozum do głowy i ona, babcia, powinna też pójść tam po rozum i z własnej woli, z godnością, zwolnić nas z danego słowa. Zanim zrezygnujemy i będzie jej przykro.

No, niech ja tam przyjadę i dostanę któregokolwiek z Misiaków w swoje ręce!

– Czy ja cię mam, dziecko, zwolnić z danego słowa? – zapytała wreszcie wprost babcia. – Bo ja rozumiem, że naprawdę mogłaś być pod wpływem chwili…

– Oczywiście, że byłam pod wpływem chwili – powiedziałam, bardzo oburzona. – I pod wpływem tej chwili podjęłam najrozsądniejszą decyzję w moim życiu! Kto babci powiedział, że nie da się podejmować mądrych decyzji w afekcie?

– Ale przemyślawszy…

– Przemyślawszy, wyszło mi to samo. Nie, to jest niegramatycznie. Ale babcia rozumie, prawda?

– Jesteś pewna, Emilciu?

– Jestem pewna, babciu.

Z odległości czterystu kilometrów usłyszałam, jak z babci schodzi powietrze.

– Dobrze – powiedziała zupełnie innym rodzajem głosu. – To ja przetrzymam Misiaków.

Lula

Złożyłam wypowiedzenie. Dyrektor z trudem ukrył radość. Nawet nie udawał, że chciałby mnie zatrzymać. Zgodził się w trybie miesięcznym, a ponieważ mam jeszcze trzy i pół tygodnia urlopu, przekażę tylko najważniejsze sprawy mojej następczyni (mogłam się spodziewać, że pan profesor natychmiast zatrudni na moje miejsce swoją ulubioną asystentkę z uniwersytetu) i jestem wolnym człowiekiem.

Emilka wyraziła aprobatę dla rozwoju sytuacji i kazała mi jak najszybciej napisać ogłoszenie o wynajmie mieszkania.

– Skoro mamy trochę czasu, w sam raz zdążysz przyjrzeć się ewentualnym kandydatom. Żebyś nie trafiła na jakiegoś zbira albo kryminalistę i narkomana.

Pomyślała chwilę i dodała:

– Ja na wszelki wypadek nie będę ci udzielała konsultacji w tym zakresie, bowiem moje wyczucie raz już okazało się niewystarczające…

Jeżeli chodzi o jej osobistego gangstera – to jej określenie, nie moje – wygląda na to, że udało jej się osiągnąć pewien dystans do sprawy. Już chyba tak nie cierpi, kiedy o nim myśli. Wprawdzie od początku usiłowała udawać, że mało ją to obeszło, ale przecież mam oczy i widzę, co się dzieje.

Emilka

Wszystko na nic.

Nie pojadę do babci, nie założę ogrodu, nie będę jeździć na Bibule.

Straciłam już nadzieję, że uda mi się puścić chryslera z ogłoszenia, na dodatek policja zdecydowanie postanowiła mi go oddać, prokurator przepraszał (tak!), ale z jakichś tam powodów, o których nie chciało mi się słuchać, nie mógł mi już załatwić dalszego przetrzymywania go w bezpiecznym miejscu, czyli na policyjnym parkingu.

Zdenerwowałam się, bo gdzież ja go teraz postawię, zanim załatwię przyjęcie go do salonu? Przecież nie na ulicy! Zanim go jeszcze odebrałam, obdzwoniłyśmy z Lulą wszystkich znajomych w poszukiwaniu jakiegoś garażu, oczywiście, prywatnego, bo na wynajmowanie garażu już nas nie stać. Zjadłyśmy prawie wszystko, co Lula miała na koncie. Garażu, niestety, nikt znajomy nie miał. Ostatecznie zdecydowałam się na jeden parking strzeżony w pobliżu domu Luli. Parkingowy z gębą zbója Madeja cmokał z zachwytu i mówił, że jeszcze taki piękny samochód u niego nie stał. Znalazł mi dla niego miejsce blisko swojej budki, pod latarnią i zapewnił, że będzie na niego rzucał okiem co pół godziny.

Uznałam, że ostatecznie, jedną noc niech rzuca tym okiem, na wizytę w salonie tego samego dnia było już za późno, w ciągu nocy go nie ukradną, ma w końcu wszystkie możliwe zabezpieczenia, no i pan parkingowy, który nie śpi, tylko czuwa.

Hahaha.

To jest Szczecin.

Następnego dnia o dziewiątej rano (nie mogłam spać z nerwów i wstałam, jak nigdy z własnej woli, o ósmej) poszłam go odebrać z tej całej samochodowej noclegowni.

Na ulicy przed bramą parkingu stał radiowóz i leniwie migał niebieskim kogutem.

Serce mi stanęło. Mój chrysler!!!

Oczywiście, że mój chrysler. Drogi nieobecny! Kilku zaaferowanych policjantów latało w kółko, nawet służbowy pies tam się kręcił, parkingowy w budce zeznawał jakiemuś cywilowi, a mojego chryslera ani śladu!

– To pani! – wydarł się parkingowy, kiedy mnie zobaczył przez okienko. – To pani samochód był!

Milion pytań. Milion, albo nawet dwa miliony. Czy ci policjanci nie odróżniają przestępcy od ofiary? Przecież właśnie znikł mój jedyny majątek, moje życie u babci legło w gruzach, a ja zostałam na takim lodzie, jakiego świat nie widział…

– Ja jestem pokrzywdzona, proszę pana – wrzasnęłam po jakiejś półgodzinie na gorliwego aspiranta, który bez mała doszedł w pytaniach do moich ocen z rysunków w klasie pierwszej szkoły podstawowej. – Szukajcie tego łobuza, który mi podprowadził samochód! O mnie pan już chyba wszystko wie?

– Będziemy szukać – powiedział godnie aspirant. – Na razie jest pani wolna.

To miło. Ja jestem wolna. Ten facet, który rąbnął mi samochód też jest wolny. Mamy w końcu wolny kraj. Jest świetnie.

Tylko co ja teraz mam zrobić?

Próbowałam dodzwonić się do znajomego prokuratora, to jego wina, on mi oddał samochód, niech teraz główkuje, może ma jakieś sposoby na uaktywnienie swoich policyjnych kolegów, a przynajmniej na jakieś bezpośrednie wejrzenie w sprawę, żebym wiedziała, czy oni naprawdę mają szansę go znaleźć…

„Proszę zostawić wiadomość, oddzwonię…”.

Zostawiłam.

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!

Żeby tylko go nie złapali, żeby tylko go nie złapali!!!

Co to jest jednak prawnicza głowa!

Prokurator oddzwonił, nawet szybko, bardzo uprzejmy, tralalala, ja zaczęłam ryczeć do słuchawki, a on spokojnie poczekał, aż przestanę i zapytał:

– A czy ma pani auto casco?

AUTO CASCO.

Pewnie, że mam! Lesio kupił!!!

Dobrze, że nie zdążyłam zawiadomić babci, bo mogłoby nie wytrzymać leciwe serduszko! Prokurator spokojnie wytłumaczył mi, że wyjścia są dwa. Albo chłopcy znajdą samochód i będzie wszystko w porządku, albo nie znajdą i będzie jeszcze bardziej w porządku, bo nie będę musiała już szukać kupca, tylko skasuję ubezpieczyciela na stosowną kwotę.

– Oczywiście, po umorzeniu sprawy.

– Ależ to może trwać i trwać. – Trochę się jednak zmartwiłam.

– Czy pamięta pani, jak się nazywa policjant, który prowadzi tę sprawę?

– Aspirant Brzeczny. Nie Grzeczny, tylko Brzeczny.

– Tak, tak, znam człowieka. Będę się z nim nawet widział dziś wieczorem, bo zupełnie przypadkowo nasze dzieci chodzą do jednej klasy, a dziś jest wywiadówka. Z tego, co wiem, to jego żona nie bywa na wywiadówkach z zasady, a ja swoją wyjątkowo zwolnię.

9
{"b":"88075","o":1}