– Byle nie w maju – zastrzegłam. – Podobno majowe małżeństwa są nieszczęśliwe.
– Też o tym słyszałem. Chyba coś w tym jest, bo z Romą pobieraliśmy się w maju…
– I na długo wam starczyło tego szczęścia?
– Ono od początku było problematyczne, mówiłem ci, Kajtek był w drodze, ale starałem się uczciwie zapomnieć o tobie, moja droga… jakby to w ogóle było możliwe. Robiłem, co mogłem. Roma natomiast była dosyć chłodna, dziecko ją trochę nudziło, a trochę denerwowało, potem, jak się okazało, znalazła sobie przyjemniejsze rozrywki, a ja wdałem się w romans z komputerem…
– Też średnio szczęśliwy, skoro ci zmarnował oczy…
– No właśnie. Ale już mi się poprawiło, ten okulista miał rację. Więc, wracając do nas – albo kwiecień, albo czerwiec?
– Czerwiec – zdecydowałam, układając się wygodniej w jego ramionach. – Tu wiosna jest przecież później niż na nizinach, w czerwcu będą kwitły te wszystkie majowe kwiaty, bzy, złotokapów tu jest zatrzęsienie, widziałam…
– O proszę, jak ty się na tym znasz! Emilka cię wyedukowała?
– Nie denerwuj mnie. Sama z siebie też trochę wiem o przyrodzie, wychodziłam czasami z muzeum na światło dzienne!
– Już cię nie denerwuję. Będę potulnym mężem, chcesz?
– O Boże, nie. Z Romą byłeś potulny?
– Raczej wycofany. Nie ma się czym chwalić, ona narzuciła pewne reguły, a mnie z nimi było dosyć wygodnie. Więc się nie wychylałem.
Zastanowiłam się przez chwilę. Janek był zawsze bardzo spokojny, łagodny, opanowany, ale chyba nic z potulności w tym jego spokoju nie było. Dystans. Tak, to było to. Dystans. Coś, na co nigdy nie było mnie stać, chociaż, oczywiście, starałam się nigdy nie pokazywać po sobie emocji, które mnie często ponosiły. Z wyjątkiem ostatnich dni, kiedy to jednak emocje zwyciężyły i pozwoliły mi się kilkakrotnie skompromitować.
Za to Janek stracił swój dystans. Przynajmniej w odniesieniu do mnie.
– Co cię tak bawi, Ludwiczko?
Powiedziałam mu o swoich głębokich przemyśleniach na temat naszych charakterów, a on też się uśmiechnął.
– Ale popatrz, moja kochana, ile z tego twojego braku dystansu wynikło dobrych rzeczy… Gdybyś zachowywała tę kamienną twarz, może nigdy nie zdecydowałbym się do ciebie zbliżyć…
– Nie mów takich rzeczy!
– Tak to wygląda, kochanie. Bo ja się ciebie trochę bałem…
– Przestań!
– Naprawdę. Dopiero kiedy zobaczyłem, jak się szarpiesz, zebrałem się na odwagę.
– W kuchni, notabene.
– W kuchni. Kuchnia to bardzo dobre miejsce, podobno serce domu. Tak mówiła moja mama.
– Moja też. Zanim wyjechała do Australii.
– A właśnie, do Australii. No to na pewno musimy odłożyć ślub, bo chyba zaprosimy twoją rodzinę?
– A twojej nie?
– Moją też, ale moja z Wrocławia ma bliżej. Nawiasem mówiąc, Jagódka zamierza zostać twoją małą druhenką i nieść za tobą welon.
Niedoczekanie. Przypomniała mi się Wiktora wizja – koronkowego welonu na moich upiętych wysoko warkoczach. Żadne takie. Przecież postanowiłam, że pójdę do ślubu w granatowej garsonce!
Nieee… w garsonce jednak chyba nie, szkoda by było tych wszystkich możliwości odzieżowych, jakie daje pierwszy w życiu ślub. Ale żadne welony.
– Ja bym cię nie widział w welonie – odezwał się Janek, jakby czytając w moich myślach. – Rozpuszczone włosy i wielki kapelusz z ogródkiem, co?
– Z ogródkiem i woalką, koniecznie w groszki – zgodziłam się. – Roma jak była ubrana?
– Miała niebieski kostiumik, a na głowie takie małe coś, nie wiem, jak się to nazywa, taki naleśniczek z kawałkiem firanki.
– Toczek. Z welonikiem.
– Możliwe. Słuchaj, kochana, coś mnie tu zastanawia. O Romie mówisz zupełnie bez emocji, o nią w ogóle nie jesteś zazdrosna!
– Jakoś nie. Sama się dziwię. Zapewne dlatego, że, przepraszam cię, Jasiu, znikła z mojego pola widzenia, zanim zdążyłam się w tobie zakochać. A ponieważ dzięki niej masz takiego fantastycznego Kajtka, no to, sam rozumiesz.
– Rozumiem – powiedział poważnie. – Cieszę się, że tak do tego podchodzisz. Natomiast bardzo cię proszę, nie bądź zazdrosna o Emilkę. Ja ją bardzo lubię, naprawdę, to jest świetna dziewczyna, sama przecież wiesz, ale nic poza tym.
– Postaram się i nie wałkujmy już tego tematu – odrzekłam wymijająco, ale pomyślałam sobie swoje. On nic poza tym, ale nie wiadomo, ile ona poza tym! Lepiej uważać. – Jasiu, czyś ty coś mówił o Jagódce, czy mi się wydawało? Coś o welonie i małej druhence?
– Mówiłem. I jeśli chcesz wiedzieć, czy dzieciaki omawiają między sobą nasze prywatne sprawy, to owszem, omawiają. Chyba tego nie unikniemy. Ja bym nad tym przeszedł do porządku dziennego, zwłaszcza, że przecież Kajtek w końcu zwrócił się z tym do mnie; na męską rozmowę, jak to określił. Natomiast, skoro już zdecydowaliśmy, że się pobieramy, aczkolwiek odkładany ślub do wiosny, to chyba warto by przestać się tajniaczyć, co? Strasznie bym chciał nie musieć wymykać się od ciebie przed świtem jak wybrakowany Romeo…
– Dlaczego wybrakowany? – zdziwiłam się szczerze. – Absolutnie niewybrakowany!
– Dziękuję ci, słodyczy moja. Ale on był młodszy ode mnie, ten cały Monteki.
– Nie mów do mnie na ten temat! Julia miała czternaście lat!
– Ach, to prokurator by mnie ścigał. Zresztą takie młode panienki to przeżytek. Wracając do rzeczy, chciałbym się móc budzić koło ciebie o dowolnej porze, czasami nawet późno, o ile się poprzedniego dnia umówię z Rafałem co do obrządku porannego. Wiesz, te twoje włosy na poduszce… Teraz, jak uciekam przed świtem, nie mam żadnej przyjemności. Nic nie widzę. Musiałbym wkładać okulary, a to już by była zupełna groza – z punktu widzenia romantycznego kochanka.
– I co proponujesz?
– Poczekałbym jeszcze do Bożego Narodzenia, dwa tygodnie wytrzymam, a to jest dobry czas na dobre nowiny, i oznajmilibyśmy uroczyście wszystkim o naszej decyzji, a potem byśmy mogli zamieszkać jakoś bardziej razem. Przynajmniej w nocy. Bo docelowo to chyba musimy pomyśleć o czymś więcej niż dwa pokoje tutaj; przecież tak naprawdę to są pokoje gościnne, w dodatku w naszym mieszka teraz babcia Marianna, a ona chyba się wcale nie ma ochoty stąd wyprowadzać…
– I dobrze, śmiesznie jest z babcią Marianną.
– Oczywiście. Ale skoro mamy stworzyć rodzinę… myślałaś kiedy o dziecku?
Matko Boska, pewnie, że myślałam! Miliony razy! Ostatnio już nawet zaczęłam mieć wrażenie, że jestem za stara na pierwsze dziecko… zresztą, uczciwie mówiąc, myślałam raczej w kontekście Wiktora niż Janka, oślica piramidalna!
Janek starał się zrozumieć moje milczenie, wpatrując się we mnie intensywnie.
– Myślałaś, ale nie o moim – skrzywił się leciutko. – Rozumiem. A teraz?
– A teraz, jeśli jeszcze nie jest dla mnie za późno…
– Ale nie będziemy się spieszyć, dobrze? Niech to się samo ułoży.
– Bardzo dobrze – powiedziałam, przytulając się do niego. – Zgadzam się na wszystko, na zawiadamianie rodziny podczas Gwiazdki, na przeprowadzki, na co tylko chcesz. To ja zamierzam być potulną żoną. Całe życie chciałam być potulną żoną. Podejrzewam, że wiele tak zwanych wyzwolonych kobiet tego chce. Tylko do tego potrzeba mieć kogoś z osobowością silniejszą od naszej własnej. Nie mogłabym być potulną żoną dla mięczaka. Jak to dobrze, że wreszcie mi się trafiłeś, Jasiu. A na razie, aż do świąt, dajemy sobie wolne od myślenia na tematy zasadnicze. To znaczy mieszkanie i tak dalej.
– Zgoda. Do świąt będę się od ciebie wymykał. Tylko Kajtka chyba wypada wtajemniczyć. Widzisz, my jesteśmy dosyć związani.
– Sam go będziesz zawiadamiał, czy wezwiemy go przed nasze wspólne oblicze?
– Jak to miło, kiedy mówisz o naszym wspólnym obliczu. Może najpierw ja z nim pogadam wstępnie, a potem go wezwiemy?
– Jak chcesz, mój przyszły mężu…
– Ciekaw jestem, jak długo wytrzymasz w takiej potulności, zanim nie znudzi ci się ona śmiertelnie – zaśmiał się i powróciliśmy do niewerbalnych sposobów komunikacji interpersonalnej. Jak to się teraz mądrze mówi w pisemkach dla ubogich duchem konsumentów homogenizowanej papki medialnej.
Emilka
Zdałam ten egzamin, eksternistycznie zresztą, i dostałam kwity. Jestem hippoterapeutką z uprawnieniami. Sympatyczni faceci w komisji bardzo mnie chwalili. Nie mam złudzeń – wszystko jest zasługą Rafała, który mnie przygotował jakoś bezboleśnie do tego egzaminu i w ogóle do tej pracy, a ja się tego tak bałam na początku!
Żeby tylko on teraz nie uznał, że może mnie zostawić samą z całym tym hippoterapeutycznym majdanem i nie wyjechał do Janowa Podlaskiego albo gdzie indziej!
Na razie się na to nie zanosi, na szczęście całe. W końcu jestem dość świeża zawodowo i będę się pewniej czuła pod okiem doświadczonego fachowca. No. Właśnie tak.
Nie rozumiem swoich własnych uczuć w stosunku do Rafała. Niby nie jestem w nim zakochana, ale kiedy go nie ma w okolicy, czuję się dziwnie i raczej nieprzyjemnie. Grechuta kiedyś śpiewał coś na ten temat, chyba to było ze Słowackiego – albo z Mickiewicza, nie pamiętam, muszę spytać Lulę. O ile, oczywiście, przestanie na mnie kiedyś patrzeć wilkiem.
Jest nadzieja, że przestanie. Kajtek mnie w ścisłej tajemnicy zawiadomił, że w święta dowiemy się wszyscy, jakie to wiekopomne decyzje podjęli wspólnie Lula z Jankiem. Więcej mi nie chciał zdradzić, niewdzięczny szczeniak, a przecież to ja mu poradziłam męską rozmowę z ojcem! Ale on teraz mówi, że nie może zdradzać cudzych tajemnic. Niby racja. Zresztą nic nie szkodzi, i tak się domyślam, skoro podjęli jakieś decyzje, które nadają się do przekazywania rodzinie w sposób uroczysty, to w grę wchodzi małżeństwo i nic innego. Jagódka będzie miała swój welon do niesienia. Ale na ich miejscu poczekałabym do wiosny, niech bzy zakwitną, tulipany botaniczne, narcyzy i inne pachnące kwiatuszki stosowne do ślubnej wiązanki. Bo, oczywiście, ja sama jej zrobię tę wiązankę i będzie to bukiet, który przejdzie do historii ślubów marysińskich!
Trochę się teraz denerwuję, bo Lesław nie daje znaku życia, napsuł mi krwi tym głupim sms-em o Rafale i zamilkł. Rafała to nie rusza, tak przynajmniej twierdzi.