Nie dał mi w dziób, tylko przesiadł się bliżej i znowu mnie do siebie przytulił. Ostatni raz, jak pamiętam, przytulał mnie tak ojciec, kiedy miałam jakieś pięć lat i płakałam gorzko z powodu psa, którego przejechał samochód. Pies był zwykłym kundlem, nazywał się Groszek (tata mawiał: Groszek Niekoniecznie Pachnący) i wpadł pod ten samochód, kiedy biegł do mnie, uradowany, że mnie widzi i cały merdający… Uznałam, że jestem winna jego śmierci – potem na szczęście okazało się, że żyje, dało się go odratować, tylko do końca życia kulał na tylną łapę. Ale ja już zdążyłam przeżyć i jego śmierć, i straszliwe poczucie winy, że to przeze mnie, bo do mnie tak pędził w podskokach…
Teraz też Latawiec omal nie zginął przeze mnie.
Chyba powiedziałam coś w tej sprawie, bo Rafał zaczął mi tłumaczyć, że to nie moja wina, że ludzie są gnoje i łobuzy – niespecjalnie słuchałam, dopóki nie dotarło do mnie, o czym on właściwie mówi. A od pewnego już czasu mówił o swojej rodzinie, o żonie, która była w ciąży, w piątym miesiącu, już wiadomo, że z córeczką, o tym, że ta żona miała wypadek, a on był wtedy w jakiejś podróży, ona trafiła do kliniki, gdzie ją pan profesor mylnie zdiagnozował, przez co nie udało jej się utrzymać przy życiu, to dziecko też zginęło, a wszyscy dokoła dobrze wiedzieli, że pan profesor się pomylił, ale kto by tam w klinice podważał zdanie profesora i ordynatora w jednej osobie…
Wyzwoliłam się z jego objęć.
– Czekaj – powiedziałam, jeszcze lekko skołowana. – Ty mówisz, że lekarze wiedzieli, że on nie ma racji? I nikt mu nie powiedział?
Patrzył na mnie nieprzeniknionym wzrokiem.
– Tak właśnie było. Ja w tym szpitalu byłem na stażu, więc dość szybko do mnie doszło, co, jak i dlaczego. Po prostu nikt się nie chciał wychylić… we własnym, dobrze pojętym interesie.
– Nie rozumiem tego! One… przez to umarły?
– Tak.
– Nie mieści mi się w głowie…
– Mnie też się nie mieściło.
– I to wtedy… zrezygnowałeś z medycyny?
– Tak. Doszedłem do wniosku, że wolę pracować ze zwierzętami niż z ludźmi. Jak dotąd nie żałowałem decyzji.
– Ale przecież nie wszyscy profesorowie są tacy!
– Prawdopodobnie są ordynatorzy przyjmujący słowa krytyki czy choćby wątpliwości, ale ten akurat do takich nie należał. Dawno było o tym wiadomo, więc już nikt nie zamierzał być kamikadze. A mnie się już nie chciało poszukiwać sprawiedliwych.
Nie wiedziałam, co mam teraz powiedzieć. Zaczęłam się też zastanawiać, dlaczego mi to mówi i dlaczego właśnie teraz.
– Czemu mi to mówisz? – usłyszałam własny głos.
Uśmiechnął się niewesoło.
– Chciałem, żebyś przestała płakać. Tak myślałem, że będziesz mnie słuchać, kiedy ci o tym wszystkim opowiem. Trzeba cię było wyrwać z tych szlochów, a nie chciałem uciekać się do rękoczynów…
A jednak!
– To znaczy do bicia? Złamałbyś mi szczękę? Jak Misiakowi?
Zaśmiał się znacznie weselej.
– Starałbym się nic ci nie łamać. Ale to jest niezła metoda na takie ataki żalu.
Nie potraktował mnie jak histeryczkę! Zrozumiał, dlaczego tak beczałam… Swoją drogą milej by mi było, gdyby opowiedział mi swój życiorys w zaufaniu, jak przyjaciółce, a nie w charakterze lekarstwa na ataczek ryku!
Wystąpiłam z tą pretensją, zanim zdążyłam pomyśleć, a on zaczął się naprawdę śmiać.
– Kiedyś i tak bym ci to wszystko opowiedział, Emilko.
– Kiedy?
– Nie wiem. Ale opowiedziałbym.
– Jezus, Maria – przestraszyłam się nagle i zerwałam z ławy. – Zostawiliśmy konie na padoku!
– Nie sądzę, żeby ten cały Misiak miał dublera. Nie martw się, nic złego się nie stanie.
Nie rozumiałam wprawdzie, skąd on ma tę pewność, ale jakoś mi się jego spokój udzielił. Najchętniej siadłabym teraz z powrotem na ławie i kontynuowała zwierzenia, to znaczy słuchałabym jego opowieści z życia, ale nastrój do zwierzeń znikł gdzieś jak sen jaki złoty. Pozostała moja twarz, w stanie absolutnie do remontu kapitalnego, natychmiast!
Opuściliśmy więc siodlarnię, Rafał poszedł do towarzystwa, a ja chyłkiem przemknęłam się do łazienki. To, co tam zobaczyłam w lustrze, nie nadaje się do opisania.
Po upływie dobrego kwadransa, kiedy pomału zaczynałam przypominać wyglądem kobietę (i to nie najgorszą), przyszło mi do głowy jedno pytanie. Dlaczego mianowicie Rafał i Tadzio postanowili nas odwiedzić znienacka w powszedni dzień przed południem? Chyba nie w przewidywaniu konieczności wykonywania bohaterskich czynów w obronie życia i zdrowia naszych koni?
Przyspieszyłam prace remontowe i pomaszerowałam do salonu, gdzie, oczywiście, znalazłam wszystkich z wyjątkiem Misia i Misiaka (ale się zrobiła… jak jej tam – aliteracja? Muszę spytać Lulę, jak się to polonistyczne zjawisko nazywa. Chociaż Lula ostatnio jakoś krzywo na mnie patrzy, może lepiej sprawdzę w encyklopedii. Albo w internecie). Był natomiast Janek, który wrócił już z zakupami. Atmosfera panowała raczej spokojna, widocznie szok wywołany dramatycznym aresztowaniem na naszym padoku minął im, kiedy ja miałam kłopoty ze sobą.
– Ooo – powiedziała babcia Stasia – Emilka. Dobrze, że jesteś. Czy ty wiesz, dziecko, że znowu miałaś dobry pomysł?
– Ja zawsze mam dobre pomysły – odrzekłam skromnie. – A o którym teraz babcia myśli?
Babcia zachichotała szatańsko.
– Powiecie jej, chłopcy?
Tadzio odchrząknął, popatrzał na mnie spode łba.
– Jesteśmy ci winni przeprosiny, Emilko nasza kochana…
– No proszę, a to za co?
– Za to, jak cię potraktowaliśmy trzy dni temu, kiedy przyjechałaś do nas z życzliwą propozycją…
– Potraktowaliście mnie okropnie i ozięble, a co? Wasza szefowa kazała wam zwijać manatki?
– Coś w tym rodzaju. Oświadczyła nam wczoraj, że zamierza zmienić całkowicie profil działalności; myśmy najpierw myśleli, że chce zrezygnować z hippoterapii, ale okazało się, że w ogóle rezygnuje z końskiego interesu, przerzuca się na handel, sprzedaje konie i cały dobytek, nawet już ma kupca. A z tym, co dostanie, wchodzi w spółkę z jednym swoim aktualnym narzeczonym. On handluje używanymi samochodami, a chce zostać autoryzowanym dealerem jakiejś porządnej firmy i założyć duży salon samochodowy. W Wałbrzychu.
– O kurczę, to zostajecie na lodzie?
– Tak jakby. Ale nie do końca. Ponieważ złożyłaś nam tę uprzejmą i życzliwą ze wszech miar propozycję, chcielibyśmy z niej skorzystać… do pewnego stopnia.
– Nie denerwuj mnie. A propozycję składałam w imieniu nas wszystkich. Rodziny. I co to znaczy do pewnego stopnia?
– To znaczy, że ja mam na oku pewien ośrodek jeździecki pod Wrocławiem, jestem dość zaprzyjaźniony z właścicielami, swoją drogą musisz ich poznać, świetni ludzie po prostu… co ci będę szklił, Emilko: chcę tam poprowadzić taką hippoterapię, jaką robiliśmy w Książu…
– On ci będzie szklił, Emilko – wtrącił Rafał z podejrzanym uśmieszkiem. – On już ci szkli. Ja ci powiem prawdę w sprawie Tadzia naszego. Otóż Tadzio nasz się przejął, że mała Zuzia pozostanie bez ćwiczeń, bo ta jej mama, wiesz, ten kwiatek…
– Ach! Primula minima!
– Właśnie. Primula. Primula nie będzie miała możliwości dziecka rehabilitować, a Tadzio się w Primulę jakby zaangażował…
– Och, Tadziu, naprawdę?
– Niewykluczone – mruknął niechętnie Tadzio. – Chociaż Rafał jest plotkarz.
Ucieszyłam się ogromnie, bo Primula wydała mi się bardzo sympatyczna i taka jakaś… jakby tu powiedzieć – wartościowa. No. Wartościowa. To jest to. Nieważne, że trochę starsza, te kilka lat to pryszcz. W sam raz dla Tadzia, który też jest wartościowy i kochany, i w ogóle… dobrze, że sobie mną już głowy nie zawraca!
W takim razie… w takim razie…
W takim razie Rafał chce do nas!!!
Chyba miałam w oczach coś na ten temat i chyba było to dość wyraźne, bo Tadzio pokiwał głową.
– Tak, droga moja – powiedział. – Słusznie się domyślasz. Pod twoją nieobecność zdążyliśmy już przedłożyć szanownej babci ofertę, oferta została życzliwie przyjęta przez szanowną babcię i obecne tu gremium. Rafał zasili stan osobowy Rotmistrzówki, jako aport wnosząc Hanysa, który jest jego osobistą własnością, poza tym obecna tu pani baronowa postanowiła zakupić od naszej szefowej bryczkę i znanego ci już folbluta Milorda. Folblut i bryczka zostaną na stałe zdeponowane w Rotmistrzówce, ażeby pani baronowa mogła skorzystać z nich zawsze, kiedy przyjdzie jej na to ochota. Dobrze powiedziałem, pani baronowo?
– Bardzo dobrze. Sehr gut – pochwaliła baronowa, podczas gdy ja pozostawałam na bezdechu z wrażenia. – Ty jesteś bardzo mądry chłopiec, Tadżo, tylko ty zapomniał powedżecz, że to wszystko pod warunkiem, że ty nas będżesz odwedzacz. A czasem ty szę dla mnie ubierzesz w ten elegancki frak i pojedżemy na szpacer w teren, bo tu jest piękny teren. A ja wtedy będę udawacz, że znowu mam szesnaszcze lat… No, dwadżeszcza.
– Z największą przyjemnością, pani baronowo – zaśmiał się Tadzinek, całując jej zasuszone łapki. – A ja wtedy będę udawał, że jestem baronem!
– Doskonale, doskonale! Mój neboszczik małżonek nawet był trochę do czebe podobny, ja byłam większa od niego. Ale to nam nie szkodżylo, bardzo szę kochaliszmy całe życze. Może nawet nam szę jeszcze uda znajszcz te moje biżutki, co miałam od niego. Tadżo, ty szę zastanawiaj, gdże lesznyczy mógł je schowacz!
– Będę się zastanawiał, pani baronowo.
– No i zostaw wreszcze tę baronową, ja chcę dla was wszystkich bycz babcza. Oma znaczy.
– Dzięki, droga babciu Omciu. A więc, wracając do naszych baranów…
– Revenons a nous moutons – mruknęła domyślnie Omcia.
– Właśnie. My jeszcze dwa tygodnie popracujemy na dotychczasowych warunkach, bo jednak do naszej pani dotarło, że trzeba dotrzymać zobowiązań, ludzie popłacili nam za zajęcia z góry, a oddawanie im pieniędzy byłoby aktem bolesnym… a potem zaczynamy nowe życie. Emilko, zaplanowaliśmy za ciebie, że Rafał cię wyszkoli, potem zrobisz stosowne papierki i będziesz prowadziła terapię z nim razem, bo masz do tego wyraźne predyspozycje. Chyba nie masz nic przeciw temu?
Nawet gdyby Rafał nie patrzył na mnie w tym momencie wzrokiem, który wydał mi się pełen ciepła, zgodziłabym się z entuzjazmem. Pokiwałam więc tylko energicznie głową, a Tadzinek kontynuował: