Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jakbyś przy tym była. To znaczy ona nie powiedziała tego wprost, tylko tak wyszło. Nie wiedziałem, jak zareagować…

– I jak zareagowałeś?!

– Nijak.

– To chyba dobrze. Słuchaj, kurczę, trzeba coś zrobić…

– Uważasz, że powinniśmy zacząć jej szukać? – Zerwał się z kamienia, gotów już, natychmiast lecieć na poszukiwanie. Uznałam, że to dobrze o nim świadczy, ale uspokoiłam go gestem.

– Siedź. Ona wróci, bo jest rozsądna oraz inteligentna i nie będzie robić szopek. Wypłacze się gdzieś w jakimś kącie i wróci, jak jej zejdzie czerwone z oczu. Pytanie, co ty teraz zrobisz?

– W jakim sensie? – Wiktor jakby się przestraszył.

– No przecież nie w tym, że natychmiast wniesiesz pozew o rozwód! Chyba, że chcesz?…

Klapnął ciężko na swój kamień i ukrył brwi w dłoniach.

– Ależ u ciebie to proste…

Doszłam do wniosku, że to najlepszy moment, żeby zamilknąć. On teraz powinien poczuć potrzebę wywnętrzenia się. A skoro ja będę milczeć, on będzie mówił sam z siebie.

Miałam rację.

– Zastanawiałem się nad tym cały dzień, Emilko. Cały dzień, a w każdym razie od chwili, kiedy… no, kiedy mi się wiedza poszerzyła. Ty wiesz, że ja się w niej kiedyś trochę kochałem… Strasznie mi się podobała. Tylko że ona była zawsze taka jakaś… niedostępna, zawsze rzeczowa, chłodna, koleżanka to owszem, przyjaciółka już mniej, dziewczyna do kochania już całkiem nie…

Czy wszyscy mężczyźni to idioci? Albo gangsterzy?

– W międzyczasie jakoś się związałem z Ewą, samo to wyszło, chodziliśmy z sobą rok, pobraliśmy się… Słuchaj, w życiu bym nie przypuszczał, że Lula by chciała…

Swoją drogą, jak znam Luleczkę, zrobiła wszystko, żeby tego nie przypuszczał. Kobiety też czasami zasługują na baty. O mój Boże, nachachmęcili, a teraz ja muszę drogi prostować!

– Dopiero dzisiaj tak jakoś jej się wymknęło. Właściwie nawet nic konkretnego, ale…

– To już mówiłeś. Czy obraziłeś ją w jakiś sposób?

– Obraziłem? Nie, raczej nie. Nie w sposób świadomy.

– Rozumiem. Poczuła się odarta ze swojej tajemnicy i teraz jest jej okropnie głupio. Tak?

– Chyba tak to wygląda.

– Musisz z nią porozmawiać, kiedy już przyjdzie. Jak przyjaciel. Żeby się za nią nie wlokło.

– Ale co ja jej powiem? Co ja jej powiem, Emilko?

– Prawdę i tylko prawdę. Rozwiódłbyś się dla niej?

Aż podskoczył. Brwi zjechały mu na środek czoła i tak zostały.

– Wiktor, bądź mężczyzną. Dam sobie głowę uciąć, że odkąd ci uciekła i dotarło do ciebie, co jest na rzeczy, nie myślisz o niczym innym. Do jakiego wniosku doszedłeś?

Miał tak przerażoną minę, że złagodniałam.

– Wiktor. Pamiętaj, że jestem twoją przyjaciółką, Luli też i chcę dla was jak najlepiej. A ponieważ nie jestem osobiście zainteresowana, to mogę ci służyć przytomnością umysłu, bo z twoją chyba jest coś nie tak…

Westchnął rozdzierająco.

– Nie wiem, skąd ty to wszystko wiesz, czy ty naprawdę studiowałaś rolnictwo, czy może psychologię?

– Ogrodnictwo. Którą kochasz?

Znowu go zatkało.

– Obie, jak rozumiem. No to którą kochasz bardziej?

– Jezu, jaka ty jesteś rzeczowa. Nie wiem, którą. Ja w ogóle nie miałem pojęcia, że można kochać dwie kobiety naraz. Okazuje się, że można. Z Ewą jestem siłą rzeczy związany bardziej… z drugiej strony ona się ostatnio zrobiła trochę nieznośna, ja pewnie też… nie bardzo możemy się porozumieć. Z Lulą rozumiemy się w pół słowa. No i zawsze mi się podobała, pociągała mnie. Ale jest przecież Jagódka…

No, raczej!

– Nie potrafiłbym się z nią rozstać. Ja wiem, że to tak wygląda, jakbym był kiepskim ojcem, jakbym się nią mało interesował. Ale my się bardzo kochamy, moja mała córeczka i ja. Nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy się spotykać na jakichś cholernych widzeniach raz na tydzień, albo co dwa… Ja ją muszę mieć blisko siebie, Jeśli się rozwiodę, Ewa mi jej nie zostawi.

Znowu go zablokowało, ale nic nie mówiłam, czekałam, aż sam się odetka. Oraz wyciągnie wnioski. Wyciągnął. Westchnął strasznie i przemówił.

– Wygląda na to, że powinienem wrócić z Ewą do Krakowa, a Lulę poprosić, żeby zapomniała o wszystkim.

– Uważasz, że Jagódka też powinna wrócić do Krakowa? – zapytałam bezlitośnie.

Uśmiechnął się niewesoło.

– Nie powinna, zdecydowanie. Ja zresztą też nie chcę tego tak naprawdę. Boże, Boże, co się porobiło…

Widziałam, że na samą myśl o powrocie do Krakowa biedny Wiktorek aż się zwija do środka. Szkoda chłopaka. Niczemu nie zawinił. Nikt niczemu nie zawinił. Dlaczego wszyscy mają cierpieć? Postanowiłam, że muszę znaleźć jakieś wyjście, bo przecież na żadne z nich nie można liczyć w tym względzie. Uczucia im wzięły górę i szare komórki dostały wolne dni.

– Słuchaj, mój drogi. Słuchaj mnie, bo będę mówić rozsądnie. Ewa niech jedzie i niech spróbuje nowego życia na uczelni. Ty też jedź, ale nie na zawsze, tylko na jakiś czas, zrób biznesową przyjemność tej swojej klozetpani, zarób jak najwięcej kapuchy, żeby Ewa poczuła solidny finansowy grunt pod nogami, a Jagódkę zostawcie nam. Nic nie mów, jeszcze nie skończyłam. Chyba nie chcecie wpędzić dziecka znowu w te wszystkie alergie? Lubisz patrzeć, jak się mała dusi? Nie, Ewa też raczej nie. My się nią zajmiemy, a wy będziecie przyjeżdżać na wszystkie weekendy i wolne dni. Wreszcie twój ambitny japoniec zapracuje na swoją benzynkę. W międzyczasie Lula też złapie drugi oddech, bo jak ją znam, to właśnie w tej chwili szuka najbliższego połączenia do Timbuktu, albo gdzieś równie daleko. Trzeba jej to wyperswadować. I ja się tego podejmuję. Uważam, że pół roku, może mniej, wystarczy nam do tego, żeby Lulę jakoś w tobie odkochać i żebyście wy oboje z Ewą zdecydowali, gdzie będziecie mieszkać. Jagódce nawet pół roku na wsi dobrze zrobi na zdrowie, a ponieważ przy Kajtku ona zdecydowanie mężnieje, więc i charakter jej okrzepnie, i jakby co, łatwiej zniesie powrót do Krakowa. Co ty na to?

Pomyślał jeszcze krótko, a potem wyraźnie podjął decyzję. Objął mnie ramieniem, uściskał serdecznie i w końcu pocałował w rękę.

– Dziękuję ci, moja mądra młodsza siostrzyczko. Jak to jest, że taka ładna dziewczyna ma taki łeb jak sklep?

– To dlatego, że rozstrzygam cudze losy – przyznałam uczciwie. – Nie jestem tak okropnie zaangażowana uczuciowo i mogę sobie spokojnie teoretyzować. Ale może byś mi w ramach rewanżu podpowiedział, co mam zrobić z moim osobistym prawie mężem gangsterem na lewej przepustce?

– Ajajaj – zmartwił się. – Rzeczywiście. Powinniśmy cię jakoś chronić z Jankiem do spółki…

– Zapomnij. Poradzę sobie jakoś, Janek mi pomoże, ksiądz, Tadzio jest blisko… Rafał… obie babcie. Tłum ludzi. A ty idź teraz do Ewy i przeprowadź z nią męską rozmowę. Tylko jej nie bij. A ja poszukam Luli i też jej przemówię do rozsądku.

Poszliśmy w stronę domu, przyjaźnie objęci i zaraz natknęliśmy się na Ewę, niosącą z kurnika koszyk z jajkami. Obdarzyła nas podejrzliwym spojrzeniem.

– Nie patrz na nas takim wzrokiem – poprosił Wiktor, wypuszczając mnie z braterskiego objęcia. – Jesteśmy niewinni. Natomiast chciałbym z tobą poważnie porozmawiać, Ewuniu.

Podniosła brwi, zupełnie tak jak niedowierzający Wiktor. Małżeństwa się upodabniają. Zabrałam jej te jajka.

– On ma rację – powiedziałam pospiesznie. – Musicie porozmawiać. Wiktor właśnie wymyślił bardzo mądrą rzecz, ze mną już skonsultował, bo ja jako niezaangażowana mam tu obiektywne spojrzenie, rozumiesz. Ale myślę, że to świetne rozwiązanie.

– Rozwiązanie czego? – zapytała. – I dla kogo świetne?

– Wiktor ci wszystko wyjaśni. Świetne dla was wszystkich: dla ciebie, Jagódki, Wiktora… – Położyłam nacisk na tę wyliczankę, w nadziei, że Wiktor nie chlapnie z rozpędu całej prawdy o Luli i jej udziale w aferze. – No to ja lecę. Te jajka mają być na kolację?

– Babcie zapragnęły placuszków – poinformowała mnie i została odciągnięta przez męża na stronę. Pewnie poszli z powrotem na koniec padoków, pod jarzębinę czerwoną.

A ja udałam się do kuchni i wyprodukowałam milion placków ze śliwkami. Babcie w ich wieku nie powinny jeść takich ilości tłustych, smażonych racuszków! Niemniej zjadły i jakoś nie umarły, natomiast wprawiło je to w doskonały nastrój. Siedziały potem długo na ganku i uczyły się nawzajem jakichś przeraźliwych polskich i niemieckich pieśni. Zdaje się, że były to ponure ballady o nieszczęśliwych miłościach.

Lula wróciła dopiero późnym wieczorem i od razu poszła do siebie. Dałam jej spokój. Na razie.

Lula

Wszystko nam się rozpada.

Emilka

Wyjechali. Ewa jeszcze trochę palpitowała, zanim zgodziła się na jedynie słuszne rozwiązanie opracowane przez Wiktora (niech sobie tak myśli, co mi szkodzi), Wiktor strasznie sponurzał na myśl o rozstaniu z Jagódką (czy tylko?!), Jagódka się poryczała, ale w końcu rozsądek zwyciężył. W przypadku Jagódki walnie dopomogły, oczywiście, oba Pudełka, duże i małe, roztaczając przed nią wspaniałe perspektywy nauki konnej jazdy i innych gier i zabaw terenowych z włażeniem na duże drzewa włącznie. Dyplomatycznie powiedziały jej o tym w nieobecności Ewy, która mogłaby zażądać przyrzeczenia niweczącego rozkosz włażenia na te drzewa. Łzy Jagódki obeschły i tylko upewniła się, że tatuś i mamusia będą codziennie dzwonić. Tatunio kupił jej w tym celu telefon komórkowy, a Kajtek zobowiązał się zabić każdego w szkole, kto chciałby na ten telefon uczynić jakikolwiek zamach (mali chuligani mają się w szkołach świetnie, mimo zaangażowania ochroniarzy stojących na bramce).

Lula udaje, że wszystko jest w najlepszym porządku, ale widzę wyraźnie, że zachowuje się jak kiepski automat, zdecydowanie sprzed epoki droidów z Gwiezdnych Wojen.

Studenci od Olgi też zbierają się do odlotu, bo zaczyna się rok akademicki. Nie płaczemy specjalnie z tej przyczyny, albowiem Olga podeśle nam na dniach kolejny obozik, tym razem jakichś wesołych emerytów. Nie do wiary. Grupa facetów po siedemdziesiątce i kobitek-emerytek, zamierzających zdobywać góry i młodą (???) piersią wchłaniać wiatr, czy jakoś tak. I prężnymi stopy deptać chmury. I nawet jeździć na koniach, bo to wszystko jakiś klub miłośników kawalerii (chyba przedwojennej!), niedostatecznie bogatych, żeby posiadać własne konie. Hej, hej, ułani, malowane dzieci.

43
{"b":"88075","o":1}