Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Po trzecie i jeszcze gorsze – posprzątałyśmy po remoncie i wykonałyśmy całkowity klar we wszystkich pokojach, zwłaszcza tych na piętrze, przeznaczonych dla gości. Przygotowałyśmy też lokum dla obydwu Pudełek, które przyjeżdżają za kilka dni. Wiktor, mówiąc nawiasem, przestał dawać znaki życia. Lula jest z tego powodu ponura.

Po czwarte – założyłam ogród warzywny za domem, gdzie jest mnóstwo miejsca, żeby można było gościom podawać nasze własne nowalijki. Najlepiej, żeby sami je sobie zrywali, to poczują, że turystyka jest agro.

Po piąte – doprowadziłam do niejakiej kultury kwiatki w otoczeniu domu i wzbogaciłam nasze zasoby kwietne w Clematis jackmani , kolor fioletowy. Te klematisy, jak widziałam, ładnie się w okolicy trzymają, więc pewnie i u nas się będą trzymały. Kupiłam takie rozrośnięte, w dużych donicach, lada chwila nam zakwitną, a na jesień przesadzę do ziemi. Sukcesywnie będziemy zapuszczać rozmaite inne roślinki.

Na roślinki – jadalne i ozdobne – wydałam trochę pieniędzy z konta, które zasiliło mi wspaniałomyślne Pudełko. Mam nadzieję, że zaakceptuje wydatki, a w ogóle mianowałam siebie samą głównym specjalistą od przyrody nieożywionej w Rotmistrzówce (tak nazwałyśmy ostatecznie nasze gospodarstwo agro… i tak dalej). Może zrobię sobie wizytówkę „Garden Manager”.

Przyrodą ożywioną zajmuje się intensywnie Lula. Przede wszystkim maniacko jeździ na koniu, przeważnie na Bibule, każdego poranka przed śniadaniem. Kwitnie od tego na twarzy i wszędzie (też bym jeździła, ale nie mam czasu). Poza tym zainstalowała w naszym gospodarstwie kury, które gdaczą, gmerają po wybiegu i znoszą jajka, jakich świat nie widział. Fajne te kury, może je od Luli przejmę, bo ona chyba specjalnego serca do nich nie ma.

Po szóste – nabyłyśmy nowych przyjaciół w liczbie – zaraz policzę: leśniczy (już się zainstalował w tutejszym leśnictwie) Krzyś P., jego żona Joasia, sołtyska Ania, ksiądz Paweł, dwie stare damskie matuzalemki, czyli siostry salezjańskie od tego księdza (on też jest salezjanin, a one mu matkują, gotują, pieką pyszne ciasta drożdżowe…) – Miriam o wyglądzie jędzy i Józefa okrągła jak piłeczka, obie bardzo kochane, dalej Trzy Gracje – to chyba tyle na razie – razem dziewięć sztuk; jak na miesiąc pobytu, to chyba nieźle! Ach – i dziesiąta, Olga Skrzypek, przyjaciółka z dawnych lat Krzysia – bardzo miła i pożyteczna osoba, powiedziała, że umieści nas w jesienno-zimowej ofercie, w wiosennej następnej, oczywiście, też.

Po siódme – przy okazji załatwiania tych wszystkich historii z ubezpieczalnią, skoczyłam na dwa dzionki do Węgorzyna, opowiedziałam stroskanym rodzicom nieco więcej, niż wiedzieli do tej pory (chociaż bez gangsterskich szczegółów), pocieszyłam mamę, zachwyciłam tatę (staruszek lubi i konie, i góry) i co najważniejsze – WYMELDOWAŁAM SIĘ! A kiedy wracałam, spotkała mnie niespodzianka – taka mianowicie, że gdy zobaczyłam z autobusu góry, zrobiło mi się ciepło na sercu. Tak, jakbym wracała do domu!

Zasypiam! Żebym tylko zdążyła zamknąć programy!

Lula

Widzę, że Emilka zabrała się na powrót do pisania i to mnie powinno zmobilizować do pójścia w jej ślady, ale jakoś nie mam energii.

Bardzo chciałabym wiedzieć, dlaczego Wiktor nie daje znaku życia. Może ostatecznie zdecydował, że nie będzie sobie głowy zawracał jakimiś wiejskimi awanturami. Kraków to Kraków. Trochę go rozumiem. Mam nadzieję, że kiedy rozruszamy na dobre Rotmistrzówkę, kiedy już będą goście i wszystko pójdzie normalnym trybem, znajdę sobie jakieś dodatkowe zajęcie w muzeum w Jeleniej Górze. Trochę mi brak kontaktu ze sztuką.

Obrazki, które znalazłam na babcinym stryszku, też czekają na swój czas. Nie będę się nimi zajmowała w pośpiechu. Na razie powiesiłam je w salonie, w miejscu mocno już wytartego wschodniego dywanu zdobiącego poprzednio ścianę. Dywan, a właściwie kobierzec, poszedł do gabinetu Rotmistrza, teraz wiszą na nim dwie szable po przodkach i kilka okazów broni palnej.

Babcia jest w doskonałej kondycji, co mnie bardzo cieszy. Na szczęście nie chodzi już po strychach i nie ryzykuje życiem, tylko krąży z miną gospodyni po obejściu i widać, że odżyła po ostatnich perypetiach.

Emilka

Pudełka przyjechały! Chłop w gospodarstwie! Można będzie zwolnić Misiaka!

Lula

Moje kury są wspaniałe, aczkolwiek, uczciwie mówiąc, nie przepadam za ich zapachem. Zaadaptowałam dla nich małą komóreczkę za domem, pozostały Misiak ogrodził teren siatką, żeby miały dla siebie te parę metrów wybiegu, więc chodzą tam sobie, dziobią trawę, grzebią za robakami i wygląda na to, że są szczęśliwe. Chodzę podbierać im jajka, z których potem smażymy najsmaczniejszą jajecznicę pod słońcem.

Zastanawiam się teraz, czy kura może ze strachu dostać ataku serca?

Biedaczki, są ostatnio narażone na rozmaite szoki, bowiem Janek Pudełko, który zjawił się dwa dni temu, przywiózł z sobą szczeniaka. Na razie bezimiennego. Wzięli go z Kajtkiem ze schroniska, bo mały strasznie chciał mieć psa, a ojciec mu to niebacznie obiecał. Piesek zapewne żadnej określonej rasy nie reprezentuje, ale jest bardzo miły i zabawny. Żółtoszary, z oklapłymi uszami.

Kajtek go rozpuszcza. Twierdzi, że będzie z niego świetny stróż, ale ja mam wątpliwości. Na razie zdradza skłonności do zalizywania każdego na śmierć i uwielbia wszelkiego rodzaju zabawy. Kury go intrygują. Podejrzewam, że one nie są zachwycone tym faktem.

Umieściłyśmy całą trzyosobową rodzinę Pudełków w dwóch pokojach od frontu. Janek ma pokój nieco większy, Kajtek z psem mniejszy. W sumie Rotmistrzówka jest dosyć spora i wszystkim nam udało się rozlokować wygodnie na parterze.

Może powinnam porządnie opisać, co i jak.

Ponieważ Rotmistrzówka tak jakby zamyka wieś od strony południowej, więc ma wejście z gankiem usytuowane prawie dokładnie od północy. Wchodzi się do obszernego holu, który prowadzi prosto do salonu. Z kolei z salonu wychodzi się na przestrzał na taras południowy, drewniany, jak i ganek, z widokiem na zbocza gór. Po lewej stronie holu jest kuchnia z małą jadalnią (dla domowników, albo małej liczby gości), dalej apartamenty babci, to znaczy jej pokój i gabinet Rotmistrza. Do babci wchodzi się z holu, a do Rotmistrza z salonu. Z prawej strony holu są pokoje Pudełków i duża łazienka. Kawałek takiego korytarza z dojściem do okna od zachodu i dalej nasze pokoje, tzn. mój i Emilki. Oprócz dużej łazienki, właściwie pokoju kąpielowego, służącego nam wszystkim w razie chęci użycia wanny, są na parterze dwie łazienki z natryskami (babci i wspólna moja i Emilki) i wucet dla gości. Pudełkowie nie mają osobnej łazienki, więc używają stale tej dużej.

Nasze pokoje nie są przesadnie duże, to prawda, ale bardzo przyjemne. W ogóle dworek jest jakiś nietypowy, bo pierwszy raz widzę kuchnię od frontu. Rozsądnie to ktoś pomyślał, bo w stosunku do stron świata Rotmistrzówka jest usytuowana jakoś tak skosem i ganek wypada na północnym wschodzie, a taras na południowym zachodzie. Emilka obiecuje, że urządzi tu ogród zimowy, tylko trzeba będzie najpierw porządnie uszczelnić drewnianą konstrukcję. Z tarasu i okien Emilki oraz moich mamy piękne widoki na góry. Najbardziej południowy jest gabinet Rotmistrza, babcia jest południowo-wschodnia. Biedni Pudełkowie muszą się zadowalać stroną północno-wschodnią. Wygląda jednak na to, że Jan jest całkiem zadowolony, a Kajtek zachwycony. Biedny mały, przyznał mi się, że cały czas bał się o Bibułę. Że babcia jednak ją sprzeda.

Trzeba będzie jak najszybciej zacząć uczyć go konnej jazdy.

Ale co to za jazda na dwóch koniach? Na zmiany, jak w fabryce.

Nie pisałam o piętrze. Piętro przeznaczamy wyłącznie dla gości. Pięć sporych i wygodnych pokoi. Duży living room na środku. Balkon od południowego zachodu z wyjściem z living roomu. Dwie duże, wspólne łazienki i dwa wucety. Reszta Jankowych pieniędzy, których Emilka nie zużyła na zakup kwiatów i warzyw, poszła na modernizację łazienek. A i to mają braki, właściwie każdy pokój powinien mieć własną. Przyjdzie pora i na takie luksusy.

Gdyby Wiktor jednak podjął decyzję… jest na górce wielki strych, z którego łatwo będzie wydzielić dla nich małe mieszkanko…

Będzie, albo nie będzie, Ludwiko Kiszczyńska. Na razie raczej nie będzie!

Emilka

Pudełki przywiozły psa. Mały potworek! Już go kocham. Śmieszny nieprzytomnie i bardzo milusiński. Kajtek wygrzebał go z jakiegoś cuchnącego schroniska, bo chciał, żeby choć jeden pies mógł mieć rodzinę. Dobry chłopak.

Na razie rośnie nam dworkowa rodzina, a gości jakoś nie widać. Ciekawe, czy uda nam się tą Rotmistrzówką zarobić na życie…

Zdecydowaliśmy się na nazwę Rotmistrzówka pod wpływem Olgi Skrzypek. Właściwie wtedy jeszcze „łyśmy”, a nie „liśmy”. Szukałyśmy nazwy prostej i szlachetnej. Rotmistrzówka strasznie nam się spodobała. Tylko miałyśmy wątpliwości, czy goście będą w stanie wymówić tę nazwę, zwłaszcza, że nastawiamy się w pewnej mierze na Niemców. Ale Olga opowiedziała nam o pensjonacie, w którym mieszkała w Anglii, nosił on nazwę Cwmbran – napisała nam ją, bo też nie umiała wymówić. Zdaje się, że poza rdzennymi Walijczykami nikt na świecie tego nie potrafi. Olga twierdzi, że pensjonat pękał w szwach i słynął jako „ten hotel z niemożliwą nazwą, gdzie są najlepsze łódki i najlepsza kucharka na północ od Kanału Bristolskiego”.

No więc ja życzę sobie, żeby nasz dworek słynął jako „pensjonat z niemożliwą nazwą, gdzie są najlepsze konie i najlepsze żarcie na północ od Karkonoszy”.

Najlepsze żarcie powinna, oczywiście, robić Lula… Ona się nawet poczuwa, studiuje książki kucharskie i wypróbowuje na nas różne przepisy. Najlepiej jej wychodzi jajecznica chłopska po dworsku, to znaczy tak zwany klepak z szyneczką. Mniam.

Nawiasem mówiąc, Lula nie wiedziała, że to się nazywa klepak! Jej mama mówiła po prostu „jajecznica z mąką”. A moja mówiła „klepak”. Albo nawet „klepok”.

Wczoraj, specjalnie na cześć Pudełków, zrobiłyśmy – we dwie! – męskie żarcie, czyli kotlety karkowe z kapustką młodą. Wcinali, aż im się uszy trzęsły. Zdaje się, że odkąd osierociła ich ta wątpliwa Romana, żywili się głównie zupkami w proszku.

15
{"b":"88075","o":1}