– Jestem! – zawołała starsza pani od progu. Miała zmęczoną, zafrasowaną twarz.
– Nie wyspałaś się – szepnęła Anna. Przyglądała się matce z troską, gdyż od dnia, w którym dowiedzieli się o nieuleczalnej chorobie Ewy, postarzała się co najmniej o dziesięć lat.
– Całą noc, wiele razy, czytałam dokumenty Jana – oznajmiła babcia niepewnym głosem, a oni spojrzeli na nią w napięciu. W końcu wszyscy je czytali. I nie znaleźli w nich żadnej wskazówki. Zamilkli teraz i czekali, nie odrywając wzroku od starszej pani.
– No i? – nie wytrzymał Jan.
– I… i coś przyszło mi do głowy…
– Co?! – krzyknęli prawie chórem.
– To była jakaś ważna, naprawdę bardzo ważna myśl. Jakieś niezwykle istotne skojarzenie – ciągnęła wolno babcia, tak wolno, jakby liczyła na to, że w ostatniej chwili coś sobie przypomni.
– No… no i?! – poganiał ją niecierpliwie Jan.
– …i nic nie pamiętam. Usnęłam w fotelu – rzekła bezradnie starsza pani. – Rano wstałam zdrętwiała, do tej pory mam sztywny kark i cały czas mam gonitwę myśli. Nie mogę sobie tego przypomnieć.
– Czy to było coś, co Jan znalazł w Internecie, czy może coś u Swedenborga? – pytała nerwowo Anna.
– U Swedenborga. Jedna z tych jego dziwacznych myśli. To ona zaczęła mnie naprowadzać na trop, kim może być Anioł. Ale zanim ułożyłam to sobie w głowie, już spałam – wyznała babcia, pełna poczucia winy.
– Zaraz, zaraz… Dziwnie to powiedziałaś, mamo – stwierdził przenikliwie Jan. – Nie mówisz o wskazówce gdzie go szukać, tylko KIM mógłby być. Anioł jest chyba Aniołem! Co znaczy to “kim”?
– Nie wiem. Doprawdy nie wiem. Może tak mi się powiedziało? – westchnęła bezradnie babcia.
Ewa, z wypiekami na twarzy, wtrąciła się do rozmowy:
– A mnie śniło się coś bardzo ważnego i też nie pamiętam! Ten sen zawierał jakąś informację! Bo to nie był normalny sen, tylko sen we śnie!
– Sen we śnie? – zainteresowała się babcia.
– Co się dziwicie? – obruszyła się nagle Anna. – Sen we śnie to coś normalnego. Po prostu śni ci się, że ci się śni.
– Tak było. Ale pamiętam tylko tyle, że śniła mi się ja…
– Że jak? – spytała zdumiona babcia.
– No, śniła mi się mała Ewa, gdy miała pięć lat i wpadła do dołu. Więc śniłam się sobie – powtórzyła niecierpliwie dziewczynka.
W pokoju zapadło milczenie, które przerwał Jan:
– Wiecie co? Przynieśmy tu anielskie pióro. Może na jego widok wszystko nam się przypomni?
Na wszelki wypadek najpierw zamknęli okna i drzwi, zasunęli zasłony. Potem ruszyli we czwórkę do pokoju Ewy. Z zapartym tchem spoglądali, jak dziewczynka wyjmuje pióro spod poduszki. I znów, jak zaczarowani, wpatrzyli się w delikatną poświatę, która biła od niego, dającą jasność i ciepło.
– Latarnia morska na oceanie – szepnęła odruchowo Anna, wypowiadając głośno porównanie, które jej się narzuciło.
Dopiero w gabinecie Jana Ewa delikatnie rozwarła dłoń – i pióro popłynęło. Pofrunęło? Zatańczyło?
Krążyło w pokoju, samoczynnie, to wznosząc się, to wolno opadając, nie dotykając mebli ani nie spadając na podłogę. Śledzili jego lot z zapartym tchem i ujrzeli, że złocistośnieżny wędrowiec dotyka lekko głowy babci, by zaraz potem sfrunąć na ramię Ewy i tam pozostać. Dziewczynka nakryła pióro dłonią i uśmiechnęła się.
– Gdy jest przy mnie, czuję się bezpieczna – szepnęła.
– Przypomniałam sobie – oznajmiła nagle babcia, choć powiedziała to szeptem, jej słowa zabrzmiały jak uderzenie gongu: “Rozmowa Anioła z człowiekiem daje się słyszeć tak głośno jak rozmowa człowieka z człowiekiem, nie jest jednak słyszalna dla innych, co stoją obok, lecz tylko dla tego jednego, z którym jest prowadzona…” – wyrecytowała babcia i dodała z błyskiem w oczach: – To Swedenborg. A czytając to, przypomniałam sobie, że pewnego dnia, stojąc o jakieś dwa, trzy metry dalej, obserwowałam Ewę i Bezdomnego. Oni ze sobą rozmawiali!
– Co z tego? – spytała teraz wnuczka.
Jan leciutko zbladł, czego nikt nie zauważył, gdyż wszyscy wpatrywali się w babcię.
– Bezdomny jest niemową – zauważyła szybko Anna.
– Też tak myślałam – powiedziała babcia, a Ewa równocześnie zaprotestowała:
– Nie, on mówi. Mówi, jeśli chce.
– Jest niemy. I głuchy. Mieszka tu już wiele lat i gdyby umiał mówić, chyba wiedzielibyśmy o tym – powtórzyła z naciskiem Anna.
– Sami widzicie! – zawołała triumfalnie babcia. – Bezdomny mówi, lecz słyszy go tylko Ewa! Tylko ona! Pojmujecie? Stałam o krok od nich i nie słyszałam słowa!
– Czy na pewno była to rozmowa? Może mówiła tylko Ewa? – pytała nerwowo Anna.
– To była rozmowa! – zaprzeczyła dziewczynka. – Prowadzimy ze sobą bardzo długie rozmowy. Bo to jest mój jedyny przyjaciel. I oczywiście, że mówi! Mówi i słyszy!
Jan nerwowo zaciskał dłoń na oparciu fotela. Przed oczami miał swoje ostatnie spotkanie z Bezdomnym. Twarz oblała mu się rumieńcem wstydu. Potem ogarnął go niepokój. A jeśli Bezdomny to… Nieee, niemożliwe! Bezdomny?!
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że Bezdomny to… – zaczęła Anna, wtórując jego nie wypowiedzianej myśli. I urwała, uderzona jej nieprawdopodobieństwem.
– Nic nie chcę powiedzieć – stwierdziła ostrożnie babcia.
– A ja… a mnie by to może pasowało – zaczęła niepewnie Ewa. Lubiła Bezdomnego, ale jej także było trudno sobie wyobrazić, że to mógłby być on. Mimo to ciągnęła: – Wiecie, że on potrafi też mówić bez słów? Nie porusza ustami a jednak go słyszę. A raz ujrzałam jedno jego oko, było takie… no, takie…
– Nikt nie widział jego oczu – stwierdziła Anna. – Zakrywa je włosami. Nawet mnie to niepokoiło, bo ktoś, kto nie patrzy ci w oczy…
– Bzdury – powiedziała stanowczo babcia. – Rudy jest fałszywy, a ten, kto nie patrzy ci w oczy, ma coś na sumieniu? Daj spokój z tymi banałami!
– Ale ja naprawdę widziałam jedno jego oko. Przez przypadek. Błysnęło między włosami. I było jak… jak Niebo, ale nie to znad naszych głów, tylko… Ono nie miało końca ani początku – ciągnęła mała Ewa.
– Idziemy! – poderwała się Anna.
– Dokąd? – spytał niespokojnie Jan.
– Jak to dokąd? Do jego domu.
– Do tej rudery? Tam go nie ma – stwierdziła babcia. – Zawsze tamtędy chodzę, bo noszę mu jedzenie. Ale od dwóch dni go nie widziałam. Nawet chciałam spytać, czy podchodził do waszego płotu, lecz przez to wszystko jakoś zapomniałam.
– Rzeczywiście! Nie przychodzi. Też nie widziałam go od dwóch dni! – zdenerwowała się Anna.
– Ani ja – szepnęła dziewczynka.
W pokoju zapadło milczenie. Przerwał je Jan, mówiąc niepewnym, ściszonym głosem:
– Bo go wyrzuciłem.
– Wy-rzu-ci-łeś…?! – wyskandowała oszołomiona Anna.
– Tato! Nie mogłeś tego zrobić! – zawołała Ewa, a ich głosy niemal nałożyły się na siebie.
– Jak to wyrzuciłeś? Dlaczego? – pytała wstrząśnięta babcia.
– Nie mam pojęcia – wyznał zawstydzony Jan. – Byłem zdenerwowany. To było tak jak z tobą, Anno, i z tym ptakiem… No wiesz, myślałaś, że ten ptak przynosi pecha. A ja w jakiejś głupiej złości wyobraziłem sobie, że Bezdomny przynosi nam nieszczęście. No i… no i kazałem mu, żeby się wyniósł i nigdy nie wracał.
– Nigdy? – krzyknęła przestraszona Ewa.
– Właściwie to zrobiłem jeszcze gorzej: szarpałem go i wyzywałem, wrzeszczałem i w ogóle – zakończył Jan, bohatersko zmagając się z chęcią, aby ukryć choć część prawdy.
– Tatusiu, jak mogło ci przyjść do głowy, że ten biedak przynosi nam pecha? – rozpłakała się Ewa.
– No bo on pojawił się na osiedlu po twoim wypadku w tym wilczym dole. I jakoś tak sobie skojarzyłem – wyjaśnił zasępiony Jan.
– Dobrze sobie skojarzyłeś. Ewa wpadła do tego dołu, ja znalazłam pióro, a potem zjawił się Bezdomny. Taka była kolejność wydarzeń – powiedziała wolno babcia.
Wszyscy odruchowo spojrzeli na ramię Ewy, gdzie przysiadł wysmukły, złotobiały, puszysty wędrowiec. Wciąż promieniował słabym, świetlistym blaskiem. Wydawał się przeczysty i jasny, i tak odległy od ludzi, a cóż dopiero od niechlujnego włóczęgi!
– Bezdomny…? – szepnęła pytająco Anna.
– Bezdomny? – zawtórowała jej babcia.
– Chcecie powiedzieć, że przegnałem prawdziwego, najprawdziwszego Anioła Stróża? – wyszeptał wstrząśnięty Jan.
– W każdym razie wypędziłeś Bezdomnego. Tego też nie wolno było ci robić, nawet gdyby nie był Aniołem – wtrąciła surowo Anna.
– A jeśli nim jest? – spytał przerażony Jan.
– Musimy go znaleźć – babcia zerwała się z fotela. – Już miałam nadzieję, że zaraz wyjaśnimy, czy jest możliwe, by był strąconym Aniołem, a tymczasem nie wiemy, gdzie go szukać.
Znowu zapadło milczenie i przez kilka chwil cała czwórka wpatrywała się w świetliste pióro, jakby spodziewając się od niego odpowiedzi. Ono tymczasem drgnęło i ponownie rozpoczęło swój płynny lot wokół pokoju. Śledzili je z zapartym tchem, a potem dziewczynka szepnęła:
– Gdy tak na nie patrzę, coś sobie przypominam…
– Mów! – ponagliła Anna.
– Mój sen. ONO pozwoliło mi wyśnić tej nocy wszystko, co zdarzyło się wówczas, osiem lat temu, ponad lasem. Bo przecież ja wtedy straciłam przytomność, po wyjściu ze szpitala niczego nie pamiętałam.
– No i? Co tam się stało? – spytali szeptem.
– Czarny Anioł dopadł Białego i wyrwał mu wszystkie pióra. Wszystkie. I pióra porwał magiczny wiatr. Myślę, że one rzeczywiście nie mogą spadać na ziemię, nie mogą dostać się w ludzkie ręce. A mnie tej nocy udało się pofrunąć ponad lasem i ukraść jedno z tych piór. Myślę, że to jest właśnie pióro, które leżało obok mnie w dole. Rozumiecie?
Ewa urwała, a oni patrzyli na nią: babcia z konsternacją, Anna zaś rozszerzonymi oczami.
– Nie. Nic nie rozumiemy – powiedziały w końcu. -Wyjaśnij.
Tylko w oczach Jana błysnęło coś na kształt zrozumienia.
– Pętla czasowa – powiedział, kiwając głową. – Ona istnieje. Nauka potwierdza możliwość jej zaistnienia. Ewa dzisiejszej nocy ingerowała w swoją przeszłość sprzed ośmiu lat. I gdyby nie jej ingerencja, nie byłoby tu tego pióra.