Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Numizmaty…? A skąd, kogo tam te numizmaty Fiałkowskiego obchodziły, każdy na złoto leci, a nie na takie strupie. No, poza spadkobiercą oczywiście…

Zdaniem Janusza, w tym miejscu głos Ksawusia przybrał tony wysoce dyplomatyczne, kąśliwość skryła się pod życzliwą i współczującą niewinnością, istne arcydzieło. Przesłuchujący jednakże nie dał się wziąć na lep wygodnych skrótów, dążył do celu wedle własnego planu, krok po kroku.

Jak to tam zatem było owego dramatycznego wieczoru?

No, nieprzyjemnie było, to Ksawuś musi przyznać. Wiedział już, że Weronika wieczorami do restauracji chodzi, posiłek sobie przynosi, o właściwej porze… Tak, już wyjaśnia, koło ósmej wieczorem Antoniego Gabrysia się pozbył, po prostu wyszedł od niego i udał się do domu Fiałkowskich. Od tyłu poszedł, bo skoro zdecydował się kraść, co uczciwie wyznaje, od tyłu wydawało mu się bezpieczniej. I akurat zobaczył, że Weronika wychodzi, też od tyłu, przez ogródek, i dokądś tam idzie, z pewnością do tej knajpy. Nie włamywał się na chama, cóż znowu, miał wytrychy, bardzo liczne i rozmaite, nie wiedział, co mu się przyda, mało ma doświadczenia w dziedzinie włamań, więc wziął, co mu w rękę wpadło. Wśród rupieci szukał, po straganach na bazarze kupował, na Bagnie, gdzie się dało. Tam dwa zamknięcia były, jedno na zwyczajny klucz, a drugie kłódka, pomęczył się trochę, aż otworzył. I wszedł.

Na pytanie, co dalej, Ksawuś napił się wody, poprosił o pozwolenie na papierosa, zapalił, pokręcił się na krześle i westchnął ciężko kilka razy.

No wszedł. Kot siedział i patrzył na niego, ale słowem się nie odezwał. Ksawuś znał dom, od razu udał się do gabinetu Fiałkowskiego, bo wiedział, że tam on trzyma swoją kolekcję…

W tym miejscu padło znienacka pytanie dodatkowe, łagodne i niewinne. Mianowicie: po co otwierał drzwi frontowe?

Zaskoczenie zadziałało bez pudła. Ksawuś był tak nastawiony na ukrywanie swoich poczynań nagannych i szukanie dla siebie usprawiedliwień, że czynność, bądź co bądź, zwykła i zazwyczaj nie uważana za karalną, umknęła jego uwadze. Odpowiedział odruchowo.

A bo chciał wyjrzeć, czy nikogo… czy jest spokój… Zaraz…

Zreflektował się, zmieszał, zakłopotał, gwałtownie zebrał myśli i przypomniał sobie, że chwileczkę, o co chodzi, on żadnych drzwi frontowych nie otwierał, na co mu były drzwi frontowe, wszedł przecież od tyłu!

Może chciał sprawdzić, czy zamknięte, czy mu nikt nie przeszkodzi, Weronika mogła przecież zapomnieć o zamykaniu, każdemu się zdarza…?

A rzeczywiście, możliwe, nie będzie się upierał, że nie, ale było to tak mało ważne, że nie pamięta…

– Niech pęknę i pleśnią porosnę, jeśli nie otworzył Antosiowi – zaopiniowałam z energią. – Dla Ksawusia numizmaty, dla Antosia reszta, wspólnie postanowili obrabować Weronikę. I w te wytrychy nie wierzę, Ksawuś tam bywał, skąd wiesz, czy nie podwędził drugiego kompletu kluczy, we dwoje tam mieszkali, Henio i Weronika, po śmierci Henia drugi komplet został, Weronika nie nosiła przecież na sobie pęku żelastwa! Gdzieś to wisiało albo leżało, Babcia Madzi może wiedzieć… Nie, babcia Madzi nie, Grażynka…!

Patrzyli na mnie obydwoje, Janusz z wielkim zainteresowaniem, Grażynka niczym rzeźba kamienna. Opamiętałam się, zostawiłam ją na później.

– No! – pogoniłam niecierpliwie.

Janusz też zostawił kwestię kluczy na później.

Ksawuś pochrząkał, pokasłał i wyjawił, że teraz mu przykro wprost niemożliwie, ale wszedł do gabinetu. Od razu stwierdził, że jakieś zmiany nastąpiły, coś tam inaczej leży, te pudła Fiałkowskiego, w których swoją kolekcję trzymał, upchnięte są tak trochę za biurkiem, bardziej w kącie, i trudniej się do nich dostać. Przedtem miał nadzieję, że po prostu otworzy każde, popatrzy, znajdzie znajomy brakteat wśród innych monet średniowiecznych, oczywiście polskich, Fiałkowski miał to zestawione krajami, zabierze monetę, zostawi na jej miejscu trzy tysiące i cześć. Krótko to potrwa, zdąży załatwić sprawę przed powrotem Weroniki. Tymczasem okazało się, że nic z tego, zasapał się, wyciągając to żelastwo, może też zbyt długo grzebał się z wytrychami, dość, że niczego nie zdążył znaleźć, jak usłyszał, że ktoś wchodzi. Od tyłu, więc myślał, że Weronika wraca i zdrętwiał całkiem, bo był pewien, że baba natychmiast rabanu narobi na całe miasto. To znaczy… bardzo przeprasza… świętej pamięci pani nieboszczka…

Napił się wody, przełykanie na taśmie, zdaniem Janusza, było słyszalne, policja dostała widocznie nieco lepszy sprzęt. Kontynuował z wyraźnym wysiłkiem.

Zgasił latarkę, schował się i siedział jak mysz pod miotłą, a ten ktoś, hipotetyczna Weronika, chodził po całym domu, jakieś brzęki było słychać, nawet drzwi do gabinetu otworzył i możliwe, że zajrzał, ale nie wszedł. A potem wszedł ktoś drugi. Też od tyłu. Ktoś pierwszy przycichł, po domu chodził ktoś drugi, czasu Ksawuś ocenić nie potrafi, wydawało mu się, że trwa to już z tydzień albo i rok, potem znów się rozległy podwójne hałasy i nawet ludzki głos usłyszał. Wydawało mu się, że pani Weronika krzyknęła: „A to co…?”, znów brzęki i hurgoty, i charkot, coś runęło, coś szurało, a on siedział i potem opływał. Drzwi się otwierały z impetem i trzaskiem, wreszcie w gabinecie zapłonęło światło…

Światło… A, tak. W domu w jakimś momencie też się zapalało światło, przez szparę było widać. Wydaje mu się, że w kuchni, może i w przedpokoju, tam słabe żarówki, więc pewien nie jest. W każdym razie w gabinecie się zapaliło i wtedy ujrzał straszną rzecz. Pani Weronika leżała w progu z rozbitą głową, a za nią ujrzał Patryka, tego siostrzeńca… no tak, oczywiście, światło w przedpokoju musiało się palić, inaczej by go nie rozpoznał. Ów Patryk nie wszedł, cofnął się, coś tam gdzieś w domu robił i wówczas Ksawuś postąpił rzeczywiście nagannie, zachował się skandalicznie, jak świnia, ale to ze zdenerwowania. Szoku doznał. Ten brakteat miał w głowie i nic innego, zamiast panią Weronikę ratować… chociaż widać było, że tu już z ratunkami nie ma co się wygłupiać… na kolekcję się rzucił. Łapać brakteat i w nogi. I przyznaje, że bał się śmiertelnie, jakże, był świadkiem zbrodni, ten zabójca jeszcze i jego trzaśnie, ale coś mu się stało takiego, że bez brakteatu nie śmiał uciekać. Zaćmienie umysłowe. Do przeglądania miał już niedużo, tak cichutko się starał, chociaż ręce mu się trzęsły, znalazł monetę, sama mu wpadła w oczy, chwycił i w tym momencie pojawił się Patryk. I zobaczył go.

Zeznanie brzmiało tak dramatycznie, że właściwie Ksawuś powinien był składać je zza grobu. Złoczyńca miał wręcz obowiązek pozbawić go życia na poczekaniu i zdumiewające było, że tego nie uczynił. Sam Ksawuś nie umiał wyjaśnić jego powściągliwości, bąkał coś na temat rozładowania stresu, działania w afekcie i obrony koniecznej, ale wychodziło mu to jakoś niemrawo i nie bardzo naukowo. Patryk okazał się po prostu osobnikiem niepoczytalnym i nieprzewidywalnym, nowa energia zaś wybuchła w nim dopiero po chwili.

Rzucił się na Ksawusia niczym szaleniec, wydzierając mu z rąk żelazne pudła oraz ich zawartość, pobiliby się, gdyby nie uległość Ksawusia, który dla ratowania życia godził się na wszystko. Patryk zmusił go do zabrania tego całego naboju, samych tacek z monetami, rzecz jasna, nie pudeł, pogonił go i zawlókł do takiego pustego domu niedaleko, a tak, owszem, Ksawuś znał ten dom, był tam raz, Antoni Gabryś miał dostęp do nieruchomości i coś w rodzaju przyjemnej meliny w kuchni sobie zrobił. W tym domu jeszcze Patryk go szarpał, monety się trochę rozsypały, kazał mu zbierać, zabrał wszystko i uciekł. Brakteat został, Ksawuś zdążył to małe świństwo schować. Po czym też uciekł, bo niby co miał zrobić innego?

Czy Patryk coś mówił… No pewnie, że mówił. Głównie groźby wygłaszał, że jeśli Ksawuś słowo piśnie, marny jego los. Kazał mu wynosić się z Bolesławca i więcej się tam nie pokazywać, a o nim samym zapomnieć na wieki. Co jeszcze…? Pytał, z kim Ksawuś był, Ksawuś, w obawie o Antosia, poprzysiągł, że z nikim, sam działał. I znów mu groził. Mamrotał pod nosem niewyraźnie, więc spłoszony Ksawuś nie zrozumiał, wściekał się i bluzgał, no i tyle. Uciekł. Ksawuś też.

Dlaczego nie poszedł na policję, też pytanie! Bo się bał tego Patryka śmiertelnie. Ogłuszony był w ogóle doszczętnie, zgłupiał z tego wszystkiego i tylko chciał życie ocalić. A nazajutrz i później…? Nazajutrz wyjechał czym prędzej i wcale nie przestał się bać, a jak wreszcie oprzytomniał i trochę przyszedł do siebie, zaczął dla odmiany bać się policji. I wuja. Policja mogłaby mieć pretensje, że nie zgłosił się od razu, a co do wuja, to oddał mu brakteat i bał się, że smród pójdzie, całe piekło wybuchnie, kompromitacja rodzinna i w ogóle. Wuj by mu tego nie darował. I teraz też bardzo prosi, żeby aby przypadkiem wuja w tę balangę nie włączać…

Ukrywał się…? Kto powiedział, że się ukrywał? Wcale nie, żadne takie!

A, nie. To znaczy, tak. To znaczy, nie wie, czy Gabrysiowie znają jego personalia, zdawało mu się, że tak, przecież nie ukrywał nazwiska, podawał je w hotelu! I normalny tryb życia prowadził, a co do tych meldunków, to możliwe, że nie nadążył, dziewczyny mu się tak jakoś szybko zmieniały, on zaś jest uczuciowy i, jeśli się zakocha, zabiegi administracyjne wylatują mu z głowy. Ale już teraz wszystko uporządkuje, najmocniej przeprasza…

– Rany boskie…! – powiedziałam ze zgrozą, bo Januszowi zaschło w gardle i przerwał relację.

Trzeba przyznać, że przekazywał ją bardzo porządnie, starając się wiernie oddać charakter wypowiedzi Ksawusia. Miał je świeżutko w pamięci, a na sklerozę nie cierpiał, prawie jakbym taśmę słyszała. Zasługiwał na nową herbatę, piwa ani wina nie chciał, wybierał się jeszcze po kolejne wieści.

Grażynka odkaszlnęła dyskretnie.

– To wszystko? – spytała drewnianym głosem.

– A skąd! Teraz dopiero ruszyli nieścisłości.

– Nieścisłości to ja tam widzę cztery miliony – zauważyłam krytycznie. – Mam nadzieję, że dostrzegali je na bieżąco? Mieli przy sobie wyniki badań?

– Mieli, mieli, pozbądź się obaw. Cierpliwie wysłuchali wszystkiego, po czym przypomnieli Ksawusiowi, że przed sądem zeznaje się pod przysięgą, a za fałszywe zeznania grozi kara do lat pięciu. Co prawda, nie było jeszcze u nas sprawy o fałszywe zeznania, ale zawsze jakieś wrażenie to robi. Wówczas z wielkim wysiłkiem zaczął korygować szczegóły.

41
{"b":"88035","o":1}