Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Jaskier — przemówił wreszcie Rience, wkładając rękę do kieszeni sepiowego kaftana. - Odpowiedz na moje pytania, bardzo proszę. Ja muszę znać odpowiedź. To dla mnie niezmiernie ważne. A wierzaj mi, dla ciebie też, bo jeśli odpowiesz po dobroci, to…

— To co?

Na wąskie wargi Rience'a wypełzł paskudny grymas.

— To nie będę cię musiał zmuszać do mówienia.

— Słuchaj no, obwiesiu — Jaskier wstał i udał, że robi groźną minę. - Brzydzę się gwałtem i przemocą. Ale zaraz zawołam Mamę Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruziłę, który pełni w tym przybytku zaszczytną i odpowiedzialną funkcję wykidajły. To prawdziwy artysta w swoim fachu. On kopnie cię w rzyć, a ty wówczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak pięknie, że nieliczni o tej porze przechodnie wezmą cię za pegaza.

Rience wykonał krótki gest, w jego dłoni coś błysnęło.

— Jesteś pewien — spytał — że zdążysz zawołać?

Jaskier nie zamierzał sprawdzać, czy zdąży. Czekać też nie zamierzał. Zanim jeszcze motylkowy sztylet zawirował i zatrzasnął się w dłoni Rience'a, długim skokiem dopadł kąta izby, nurknął pod arras z nimfą, kopniakiem otworzył sekretne drzwi i na łeb, na szyję runął w dół po kręconych schodach, zręcznie sterując po wyślizganych poręczach. Rience rzucił się w pościg, ale poeta był pewien swego — znał tajemne przejście jak własną kieszeń, nie raz korzystał z niego, wiejąc przed wierzycielami, zazdrosnymi mężami i skorą do mordobicia konkurencja, której czasem kradł rymy i nuty. Wiedział, że na trzecim zakręcie namaca obrotowe drzwiczki, za którymi będzie drabina wiodąca do piwnicy. Był pewien, że prześladowca, jak wielu przed nim, nie zdąży wyhamować, pobiegnie dalej i wdepnie na zapadnię, po czym wyląduje w chlewie. Był pewien, że potłuczony, utytłany w gównie i poturbowany przez wieprze prześladowca zaniecha pościgu.

Jaskier mylił się, jak zwykle gdy był czegoś pewien. Za jego plecami coś nagle błysnęło niebieskawo, a poeta poczuł, że kończyny cierpną mu, martwieją i sztywnieją. Nie zdołał zwolnić przy obrotowych drzwiczkach, nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Wrzasnął i potoczył się po schodach, obijając o ściany korytarzyka. Zapadnia otwarła się pod nim z suchym trzaskiem, trubadur runął w dół, w ciemność i smród. Zanim jeszcze wyrżnął o twarde klepisko i stracił przytomność, przypomniał sobie, że Mama Lantieri napomykała coś o remoncie chlewa.

*****

Oprzytomnił go ból w skrępowanych przegubach i ramionach, okrutnie wyłamywanych ze stawów. Chciał wrzasnąć, ale nie mógł, miał wrażenie, jak gdyby zalepiono mu gliną jamę ustną. Klęczał na klepisku, a skrzypiący powróz wlókł go w górę za ręce. Chcąc ulżyć ramionom spróbował się podnieść, ale nogi również miał skrępowane. Dławiąc się i dusząc zdołał jednak wstać, w czym wydatnie pomógł mu sznur, ciągnący go bezlitośnie.

Rience stał przed nim, a jego złe, wilgotne oczy lśniły w świetle latami, trzymanej przez stojącego obok, blisko dwumetrowego nie ogolonego draba. Drugi drab, zapewne nie mniejszy, był z tyłu. Jaskier słyszał jego oddech i czuł smród zastarzałego potu. Właśnie ten drugi, śmierdzący, ciągnął powróz umocowany do przegubów poety i przerzucony przez belkę stropu.

Stopy Jaskra oderwały się od klepiska. Poeta wizgnął przez nos, na nic więcej nie było go stać.

— Dość — rzekł wreszcie Rience, prawie natychmiast, ale Jaskrowi wydało się, że minęły wieki. Dotknął ziemi, ale uklęknąć, pomimo najszczerszych chęci, nie mógł — napięty sznur nadal trzymał go wyprężonego jak struna.

Rience zbliżył się. Na jego twarzy nie było znać nawet śladu emocji, załzawione oczy nawet na jotę nie zmieniły wyrazu. Również głos, jakim przemówił, był spokojny, cichy, wręcz lekko znudzony.

— Ty parszywy wierszokleto. Ty wyskrobku. Ty śmieciu. Ty zadufane w sobie zero. Mnie chciałeś uciec? Mnie jeszcze nikt nie uciekł. Nie dokończyliśmy rozmowy, ty kabotynie, ty barani łbie. Pytałem cię o coś, w znacznie przyjemniejszych warunkach. Teraz odpowiesz na moje pytania, ale w warunkach znacznie mniej przyjemnych. Prawda, że odpowiesz?

Jaskier skwapliwie pokiwał głową. Rience dopiero teraz się uśmiechnął. I dał znak. Bard zakwiczał rozpaczliwie, czując, jak powróz napina się, a wykręcone do tyłu ręce trzeszczą w stawach.

— Nie możesz mówić — skonstatował Rience, wciąż obleśnie uśmiechnięty. - A boli, prawda? Wiedz, że podciągam cię na razie dla własnej przyjemności, bo ja strasznie lubię przyglądać się, jak kogoś boli. No, jeszcze troszkę wyżej.

Jaskier o mało nie udusił się wizgiem.

— Dość — zakomenderował wreszcie Rience, po czym zbliżył się i chwycił poetę za żabot. - Posłuchaj, kogutku. Zdejmę teraz zaklęcie, byś odzyskał mowę. Ale jeśli spróbujesz podnieść ponad konieczność twój uroczy głos, to pożałujesz.

Wykonał dłonią gest, dotknął pierścieniem policzka poety, a Jaskier poczuł, że odzyskuje czucie w żuchwie, języku i podniebieniu.

— Teraz — kontynuował cicho Rience — zadam ci kilka pytań, a ty będziesz na nie odpowiadał, płynnie, szybko i wyczerpująco. A jeśli się choć na chwilę zawahasz lub zająkniesz, jeśli dasz mi najmniejszy powód, bym zwątpił w twoją prawdomówność, to… Spójrz w dół.

Jaskier usłuchał. Z przerażeniem stwierdził, że do więzów na jego kostkach przymocowany jest krótki sznur, przytwierdzony drugim końcem do cebra pełnego wapna.

— Jeśli każę podciągnąć cię wyżej — uśmiechnął się okrutnie Rience — a wraz z tobą to wiaderko, to pewnie nie odzyskasz władzy w rękach. Wątpię, byś po czymś takim był zdolny do gry na lutni. Naprawdę w to wątpię. Sądzę więc, że będziesz mówił. Mam rację?

Jaskier nie potwierdził, bo ze strachu nie mógł ani poruszyć głową, ani wydobyć głosu. Rience nie sprawiał wrażenia, by zależało mu na potwierdzeniu.

— Ja, ma się rozumieć — oznajmił — będę natychmiast wiedział, czy mówisz prawdę, z miejsca zorientuję się w każdym wybiegu, nie dam się zmylić poetyckimi sztuczkami ani mętną erudycją. To dla mnie drobiazg, tak jak drobiazgiem było sparaliżowanie cię na schodach. Radzę więc, hultaju, waż każde słowo. No, szkoda czasu, zaczynamy. Jak wiesz, interesuje mnie bohaterka jednej z twych pięknych ballad, wnuczka królowej Calanthe z Cintry. Księżniczka Cirilla, pieszczotliwie nazywana Ciri. Według relacji naocznych świadków osóbka ta zginęła w czasie zdobywania miasta, dwa lata temu. Natomiast w balladzie obrazowo i wzruszająco opisujesz jej spotkanie z owym dziwnym, nieledwie legendarnym osobnikiem, owym… wiedźminem, Geraltem czy Geraldem. Pomijając poetyczne brednie o przeznaczeniu i wyrokach losu, z ballady wynika, że dzieciak wyszedł cało z walk o Cintrę. Czy to prawda?

— Nie wiem… — jęknął Jaskier. - Na bogów, jestem tylko poetą! Słyszałem to i owo, a resztę…

— No?

— Resztę wymyśliłem. Wykonfabulowałem! Ja nic nie wiem! — zawył bard, widząc, że Rience daje znak śmierdzącemu i czując, że sznur napina się mocniej. - Nie kłamię!

— Faktycznie — pokiwał głową Rience. - Nie kłamiesz wprost, wyczułbym. Ale coś kręcisz. Nie wymyśliłbyś ballady ot tak, bez powodu. A owego Wiedźmina przecież znasz. Nie raz widywano cię w jego towarzystwie. No, gadaj, Jaskier, jeśli ci stawy miłe. Wszystko, co wiesz.

— Ta Ciri — wydyszał poeta — była wiedźminowi przeznaczona. Tak zwane Dziecko Niespodzianka… Słyszeliście pewnie, to znana historia. Jej rodzice przyrzekli oddać ją wiedźminowi…

— Rodzice mieliby oddać dzieciaka temu szalonemu mutantowi? Temu płatnemu mordercy? Łżesz, wierszokleto. Takie kawałki możesz śpiewać babom.

— Tak było, przysięgam na duszę mej matki — załkał Jaskier. - Wiem to z pewnego źródła… Wiedźmin…

— Mów o dziewczynce. Wiedźmin mnie na razie nie interesuje.

— Nie wiem nic o dziewczynce! Wiem tylko, że wiedźmin jechał po nią do Cintry, gdy wybuchła wojna. Spotkałem go wtedy. Ode mnie dowiedział się o rzezi, o śmierci Calanthe… Pytał mnie o to dziecko, o wnuczkę królowej… Ale przecież ja wiedziałem, że w Cintrze zginęli wszyscy, z ostatniego bastionu nie ocalała żywa dusza…

— Gadaj. Mniej metafor. Więcej konkretów!

— Gdy wiedźmin dowiedział się o upadku Cintry i o rzezi, zaniechał podróży. Obaj uciekliśmy na północ. Rozstałem się z nim w Hengfors, od tamtej pory go nie widziałem… A że w drodze mówił trochę o tej… Ciri, czy jak jej tam… i o przeznaczeniu… Więc ułożyłem tę balladę. Więcej nie wiem, przysięgam!

Rience popatrzył na niego spode łba.

— A gdzie jest obecnie ów wiedźmin? — spytał. - Ten najemny zabójca potworów, poetyczny rzeźnik, lubiący rozprawiać o przeznaczeniu?

— Mówiłem, po raz ostatni widziałem go…

— Wiem, co mówiłeś — przerwał Rience. - Pilnie słucham tego, co mówisz. A ty pilnie słuchaj mnie. Odpowiadaj precyzyjnie na zadawane ci pytania. Pytanie brzmiało następująco: jeżeli nikt nie widział Wiedźmina Geralta czy Geralda od ponad roku, to gdzie ów się ukrywa? Gdzie zwykł się ukrywać?

— Nie wiem, gdzie to jest — powiedział prędko trubadur. - Nie kłamię. Naprawdę nie wiem…

— Za szybko. Jaskier, za szybko — Rience uśmiechnął się złowrogo. - Za skwapliwie. Sprytny jesteś, ale nieostrożny. Nie wiesz, powiadasz, gdzie to jest. Ale założę się, że wiesz, co to jest.

Jaskier zacisnął zęby. Ze złości i rozpaczy.

— No? — Rience dał znak śmierdzącemu. - Gdzie ukrywa się wiedźmin? Jak nazywa się to miejsce?

Poeta milczał. Sznur napiął się, boleśnie wykręcił ręce, stopy straciły kontakt z ziemią. Jaskier zawył, urwanie i krótko, bo czarodziejski pierścień Rience'a natychmiast go zakneblował.

— Wyżej, wyżej — Rience oparł ręce o biodra. - Wiesz, Jaskier, mógłbym magicznie wysondować ci mózg, ale to wyczerpujące. Poza tym lubię patrzeć, jak oczy z bólu wyłażą z orbit. A ty i tak powiesz.

Jaskier wiedział, że powie. Powróz przytwierdzony do jego kostek napiął się, napełniony wapnem ceber ze zgrzytem przesunął się po klepisku.

— Panie — powiedział nagle drugi drab, zasłaniając latarnię opończą i wyglądając przez szparę w drzwiach chlewika. - Ktoś tu idzie. Jakaś dziewka chyba.

5
{"b":"88000","o":1}