Brat starego K. milczał, nawet mu schlebiały te podejrzenia, póki go podejrzewali o niecną nocną aktywność, poty był jeszcze wystarczająco męski, żeby się w życiu spełnienia w kobiecie doczekać, tak sobie to tłumaczył i milczał; jeśli na noc nie wracał, to tylko z powodu upicia się i zasiedzenia u starego kolegi, ale nigdy nie wdawał się w tłumaczenia, nie dowodził niewinności, ta gra pozorów była mu nawet miła. Aż się przytrafiło, w trzydziestym siódmym roku życia brat starego K. powiedział na urodzinach kolegi dowcip, który usłyszała kobieca kobieta, no może nie aż tak ewidentnie na pierwszy rzut oka kobieca, no może nie aż tak jednoznacznie idealnie kobieca, ale usłyszała, zauważyła, zaśmiała się, a brat starego K., uszom i oczom nie wierząc, chciał tę chwilę utrwalić na jak najdłużej, sięgnął więc po następny dowcip i następny, i jeszcze jeden, i każdy z nich wzbudzał coraz większą wesołość kobiecej kobiety, aż za którymś dowcipem rozweselona do utraty tchu złapała go za rękę, jakby chciała się na niej wesprzeć, dzięki niej utrzymać równowagę, i nagle wszyscy przy stole umilkli i z uśmieszkami na ustach zauważyli brata starego K. i kobiecą kobietę za rękę go trzymającą, i ktoś wpadł na pomysł, powiedział, a reszta podchwyciła:
„Odprowadź ją do domu, ha ha, najlepiej będzie, jak ją odprowadzisz do domu”, i brat starego K. poczuł się, jakby już przy stole weselnym siedział wśród gości wołających „gorzko gorzko”, i chwilę potem już pomagał kobiecie kobiecej trafiać do rękawów płaszcza, już po schodach zejść pomagał, już na taksówkę machał. Ale w taksówce kobieta zasnęła całkiem po kobiecemu, z głową opadłą na jego ramię, i kiedy kierowca zapytał, dokąd wieźć, brat starego K. nie śmiał kobiecego snu zakłócać, o adres pytać, kazał więc wieźć do tego domu.
I póki spała, na rękach ją wyniósł z samochodu, wniósł śpiącą wciąż do tego domu, złożył u wejścia do piwniczki i poszedł na piętro. Siostra, widząc, że brat sam wraca o porze nie tej z najnieprzyzwoitszych, mogła już zdjąć szlafpalto i w spokoju oddać się wieczornym modłom w swoim pokoiku, a wtedy brat, zamarkowawszy uprzednio drzwi zamknięcie, puścił się w skarpetkach samych (żeby było bezszelestnie) do piwniczki, wciąż nieprzytomną w snu objęciach kobiecą kobietę w swoje objęcia jawne ujął i wbiegł z nią po dwa stopnie niesiony pożądaniem z powrotem na pięterko, do swojego pokoiku, do łóżka ją złożył i usiadł opodal w fotelu, dysząc z przejęcia. Klucz w drzwiach przekręcił i już miał zabierać się do zdejmowania kobiecych czółenek ze stóp kobiecych, kiedy na ów szczęk klucza siostra zaniepokojona (bo nie zwykł był się zamykać) przerwała modły i przyszła pod drzwi nasłuchiwać, pukać, pytać:
– Jesteś tam? – (za klamkę łapać, szarpać) – No co się zamykasz? Dlaczego się zamykasz? – (pukać pięścią całą, klamkę szarpać).
Brat starego K., rażony gonitwą myśli, tymczasem zagrał na zwłokę:
– Tak mi się zamknęło aytomatycznie niechcący bezmyślnie…
– Co ty wygadujesz? Nigdy ci się nie zamyka! Co tam robisz? Co tam się dzieje z tobą?
Otwieraj, bo zaraz brata z góry zawołam!
I od gadania, pukania kobieca kobieta przebudzać się zaczęła, wiercić w łóżku bezradnie, na mapie się odnajdywać, aż brat starego K. wszystko na jedną kartę postawił (z lufą przy skroni dobywają się z człowieka zamrożone pokłady asertywności), brat starego K. rozbudzonej kobiecie kobiecej usta ręką zakrył, zdobył się na najbardziej porozumiewawcze spojrzenie swojego życia i pokazał ręką szafę. Kobieca kobieta sprawnie pokonała dystans między „gdzie ja jestem?” a garderobianą konspiracją, skinęła głową na znak gotowości i pozwoliła ulokować się między brudnoszarymi marynarami, krawatami i spodniami przykrótkimi kotłującymi się, dała się zamknąć w szafie, ledwo powstrzymując śmiech podchmielony kobiecy, bo jej się sytuacja zdała tak bezgranicznie zabawna, że grę podjąć postanowiła. Brat starego K. wpuścił do pokoju siostrę, która natychmiast zaczęła obwąchiwać, penetrować wszystkie kąty, łypać groźnie.
– Czyś ty zwariował? Po co się na klucz zamykasz? Ja ci go zabiorę, żeby cię nie kusiło…
Tu się brat starego K. na fali rozmrożonej asertywności na akt oporu zdobył i rzekł z całą stanowczością:
– Hola! Hola, hola! Ja mam trzydzieści siedem lat i mam do klycza swojego prawo! Mam chyba cholerne prawo sam się ze sobą w pokojy swoim zamykać, kiedy chcę! Chyba tego sobyr watykański nie zabrania, do cholery jasnej!! Od dzisiaj będę drzwi zamykał, kiedy zechcę, a choćbym i w ogyle ich nie otwierał, choćbym w ogyle już z pokojy nie wychodził, przez balkon choćbym skakał, prawo mam!! W moim wieku mam prawo do klycza, do szczęky klycza w drzwiach, do klycza, kluycza, do KLUCZA!!!
A kiedy udało mu się wymówić poprawnie u, siostra pojęła, że nic nie wskóra, że oto wola wstąpiła w brata silniejsza niż jej modły i lepiej wycofać się, nie drażnić, bo kto wie, co w nim siedzi, wierci się, wyskoczyć z duszy próbuje, odeszła więc przestraszona do pokoju swego nie spać noc całą, czuwać w poście w ofierze, w intencji za duszę braterską przez demony nękaną. Brat starego K. tak się przejął nieoczekiwanym przezwyciężeniem w sobie dykcji niemęskiej, że nie mógł zatrzymać potoku wyrazów, zauroczony ich brzmieniem.
– Humbug, kuracjusz, kultura, a kuku, szurum burum – wypowiadał, kiedy się z szafy wydostała kobieca kobieta i nawet jakby nabrała podejrzeń, że zabawność się kończy, bo oto wariat przed nią prawdziwy, i nawet jakby jej chichot przycichł, podeszła więc do brata starego K. i szepnęła mu do ucha:
– Siusiu mi się chce.
Brat starego K. jeszcze nie do końca wrócił z dykcyjnego rozmarzenia, podjął więc:
– Siusiu, Kiusiu, Sikoku…
Lecz zaraz potem spostrzegł, co się święci, i skulił się w sobie z przestrachu, bo oto szczęście z nagła mogło mu się wymknąć, rzekł więc:
– Ale nie możesz stąd wyjść na siku. Ona tam… zobaczy… no jak… nie możesz, proszę cię…
Kobieca kobieta wciąż jeszcze podchmielona w stopniu wystarczającym, by chcieć zabawę kontynuować, zdołała sobie w duchu wytłumaczyć, że nigdy jeszcze nie przeleciała takiego dziwaka i że zaraz musi to zrobić, bo gratka to niezwyczajna, podobno wariaci mają niezwykłą potencję, zaraz się do niego zabierze, tylko się wysika.
– No więc gdzie mam to zrobić?
Brat starego K. zaczynał tracić pewność siebie, rozglądał się bezradnie po pokoju i nie miał pomysłu, bał się odezwać, bo czuł, że u znowu mu się wymyka razem z pewnością, z męskością, i zanim rozłożył bezradnie ręce, kobieta przejęła kobiecą inicjatywę, podeszła do ulubionej palemki siostry starego K., zdjęła spodnie odzienie, kucnęła nad donicą i spulchniła ziemię strumieniem spontanicznym, a kiedy brat starego K. z ustami rozwartymi spoglądał na tę scenę, wysikawszy się, zdjęła odzienie zupełnie, do ust jego rozwartych się zbliżyła i pocałunkiem je zamknęła, pocałunkiem, a potem całą tą resztą… To była najpiękniejsza noc w życiu brata starego K., ale kiedy kobieca kobieta wymknęła się przy jego pomocy nad ranem z tego domu, uznała, że przygoda wraz z upojeniem dobiega końca; brat starego K. miesiącami wydzwaniał, prosił, dopytywał się, ale tu już niczego wskórać niepodobna było, kobieca kobieta miała w domu swojego męskiego męża z wąsem, swoje dziecinne dzieci, swoją rodzinną rodzinę i prosiła wręcz brata starego K., żeby się nie naprzykrzał, żeby był dorosły, że to było bardzo, bardzo przyjemne i ona niczego nie żałuje, ale niech on się zachowa jak mężczyzna, a nie jak szczeniak.
Brat starego K. powrócił więc do swojego pokoju, zamykał się na klucz i usychał, patrząc na palmę usychającą, palmę, która zroszona przez kobietę kobiecą też już zwykłej wody pić nie chciała, też tęskniła do nocy tej jedynej i tęskniąc tak, zdechła na śmierć.
Ciężki, oj ciężki ty, synek, jesteś, cały ten stary, gdybyś ty jedną cechę chociaż po mnie odziedziczył, ale nie, wszystko tych K., oj nie znajdziesz ty nikogo, kto by z tobą wytrzymał – mawiała matka, kiedy już zabroniłem jej wchodzenia do łazienki podczas mojej kąpieli, kiedy zaprotestowałem głośno przeciw podsuwaniu mi ubrań do wyjścia, kiedy po raz pierwszy głos mi się wymknął spod kontroli i naturalnie przypisany mu ton cienki dziecięcy stał się nagle fistułą wypieraną przez ochrypły baryton, wypieraną nieskutecznie i chaotycznie, prawdę powiedziawszy, dwa głosy się we mnie szamotać zaczęły, złośliwie wyrywając sobie wzajem moje struny głosowe, tak że w jednym zdaniu, w jednej wypowiedzi zdolny byłem (nie ja, głosy moje) zmieniać tonację z wysokiego C na niskie, ba, w jednym słowie kilku- sylabowym głos mi skakał po skali, byłem wobec niego bezradny, przeciw niemu też. protestowałem, nienawidziłem go, wychodziłem na przedmieścia zdzierać gardło aż do utraty głosu, żeby się publicznie z mutacją nie zdradzać, nie chciałem być mutantem, wolałem być niemową.
Stary K. długo nie mógł do siebie dopuścić myśli, że już się zaczęła we mnie przemiana w samczyka; stary K. był przecież młody, zbyt młody, by mieć dorastającego syna, pielęgnował przecież każdego dnia przed lustrem wąsa, krytycznym okiem sprawdzając, czy aby siwy włos się gdzieś przed nim nie ukrywa, przecież wciąż jeszcze imponował dziewczętom, nie tylko kobietom, był przecież jedynym w tym domu Prawdziwym Mężczyzną.
– Synek, słuchaj mnie teraz. Ojciec twój zna się w życiu na trzech rzeczach: na samochodach, koniach i kobietach; może nie na wszystkim się znam, w matematyce fizyce już ci nie pomogę, w moich czasach takie zadania jak u was w szkole to robiono na uniwersytetach; może się tam nie we wszystkim orientuję, ale się orientuję w kobietach, autach i koniach, to na pewno. I powiem ci więcej, synek: Prawdziwemu Mężczyźnie wystarczy się na tych rzeczach poznać, bo to są rzeczy w życiu najpiękniejsze.
Prawdziwy Mężczyzna powinien sobie umieć wybrać sprawny samochód, rasową kobietę, a jak ma jeszcze pieniądze i stajnię, to i konia pięknego dokupić; pamiętaj, synek, kobieta musi być rasowa, koń piękny, nie odwrotnie. Obyś lepiej wybrał w życiu ode mnie, to jest moje marzenie z tobą związane; każdy ojciec chce, żeby syn miał od niego lepiej, widzisz: mnie tam na konia stać nigdy nie było, garaż musimy wynajmować, żeby mieć z czego opłacić twoje wychowanie, żebyś na ludzi wyrósł, a kobietę wybrałem źle – synek, synek, piękna to ona może i była, rasowa to już nie za bardzo, ale co ja ci będę o matce mówił, co ja ci będę…