Męska część pracowników, od kiedy zagadkowa dziewczyna przestała pojawiać się w katalogach i na korytarzach, znowu nabrała chęci do pracy… Oczywiście plotkowano na jej temat, jednak nikt nie wiedział nawet jak miała na imię. Powszechnie sądzono, że to córka kogoś bardzo ważnego pisała pracę naukową. Dyrekcja, swoim zwyczajem, uchyliła się od wszelkich odpowiedzi…
* * *
Małe, przytulne mieszkanie. Trochę pieniędzy na koncie w zagranicznym banku, gdzie nikt nie zadaje niepotrzebnych pytań a lepkie palce ministra finansów nie mają szans sięgnąć. Czego jeszcze można chcieć od życia? Przydałaby się praca zaspokajająca ambicje, i przynosząca radość i dająca poczucie obcowania z ludźmi. Na przykład posada w szkole.
Dyrektor prywatnego liceum oderwał wzrok od biurka.
– Czym mogę służyć? – zapytał.
Usiadła na krześle. Skóra wysmagana etiopskim wiatrem trochę ją postarzała, ale nie na tyle ile by chciała.
– W sprawie ogłoszenia – wyjaśniła. – Szuka pan lektorki języka francuskiego i angielskiego…
– Ma pani kwalifikacje?
Położyła na stole dyplomy poświadczające zdanie egzaminów państwowych. Ostatni wystawiono zaledwie wczoraj.
– Znam biegle angielski, francuski, niemiecki, fusha, amharski, gyyz, mandaryński… – długo jeszcze mogłaby wymieniać, ale wolała nie odkrywać się aż tak bardzo.
Dyrektor spojrzał znad okularów. Jego wzrok długo badał twarz rozmówczyni zachowującą jeszcze ciągle ciepły kolor pustyni. Twarde mięśnie, prosta sylwetka świadcząca o sile i kondycji. Zamyślił się.
– Ile pani ma lat? – zapytał.
– Dwadzieścia jeden.
– Najstarsze uczennice będą tylko o dwa lata młodsze od pani – powiedział bardziej do siebie niż do niej.
– Dyrektorze, gdy prowadziłam interesy na południu Sudanu, umiałam sobie radzić z przemytnikami wielbłądów, więc ufam, że i z dziewczętami wychowanymi w cieplarnianych warunkach nie będę miała problemów.
Uśmiech przemknął mu przez twarz. Co mógł sobie wyobrazić?
– Potrzebujemy osób z udokumentowanym przygotowaniem pedagogicznym – uściślił. – I najchętniej z praktyką w zawodzie. Kształcenie młodzieży to odpowiedzialne zadanie… I w pewnym sensie trudniejsze niż praca z wielbłądami.
– Mam uprawnienia nauczycielskie – wyjaśniła. – A także dysponuję listem rekomendacyjnym od dyrekcji szkoły w Aksum, gdzie pracowałam.
Położyła mu na biurku dwa dokumenty. Spojrzał w zadumie na robaczki obcego pisma.
– Pani przybywa z…
– Z Etiopii. Mam pozwolenie na stały pobyt oraz podjęcie pracy. Wystąpiłam o naturalizację.
– Kuratorium nie będzie zachwycone – z frasunkiem patrzył na papiery. – To po etiopsku?
– W języku amharskim. Po drugiej stronie jest tłumaczenie przysięgłe na gyyz i francuski.
– Zaryzykujemy – podjął decyzję. – Na razie na trzymiesięczny okres próbny. Jeśli sobie pani nie poradzi…
Dziewczyny z wszystkich epok są w zasadzie podobne do siebie, tylko z pokolenia na pokolenie coraz bardziej dziecinne. Nie będzie żadnych problemów.
– Jakie są pani zainteresowania? – dyrektor wyjął z szuflady ankietę personalną.
– Turystyka, literatura, teatr…
– Teatr – podchwytuje dyrektor. – W najbliższym czasie organizujemy dwa wypady do Warszawy na przedstawienia.
– „Córka źle strzeżona” i „Jezioro łabędzie” lub „Gizelle” – odgaduje bez wahania.
Jego uśmiech oznacza, że odgadła prawidłowo. Uśmiech ten niesie też inną treść. Nowa nauczycielka zaczyna się dyrektorowi podobać. Trochę za młoda, ale będzie z pewnością znakomitym uzupełnieniem grona pedagogicznego.
* * *
Jak można wykorzystać dostęp do bazy danych obejmującej miliony obywateli naszego kraju? Można poszukać znajomych z podstawówki, rozpoznać osoby sfotografowane przypadkowo na wakacjach. Można uprzykrzyć politykom życie identyfikując ludzi, w towarzystwie których zostali uwiecznieni. Można też realizować pomysły zgoła idiotyczne.
Generał dysponował, oczywiście, systemami kontroli, pozwalającymi mu dyskretnie badać, czym zajmuje się jego podwładna. Szybko zorientował się, że nocami komputer używany jest do wyjątkowo dziwnych celów. Nic z tego, co robiła, nie było jednak nielegalne… Po głębszym namyśle zdecydował, że nie będzie interweniował. Póki wykonywała swoją pracę wzorowo i z zaangażowaniem, mógł przymykać oczy na drobne dziwactwa. Tego wieczora znowu została na noc w pracy…
Katarzyna Kruszewska zasiada do komputera. Wypija łyk mocnej herbaty. Wstukuje długie i skomplikowane polecenie. Odnaleźć ludzi, którzy zostali sfotografowani w odstępie co najmniej dwudziestu lat, a nadal wyglądają tak samo…
Zadanie nie wydaje się specjalnie trudne, jednak w pamięci bazy znajduje się przeszło miliard różnych fotografii. Znaczny odsetek to zdjęcia zbiorowe… Dziewczyna wstaje. Poprawia warkocz. Loguje się z drugiego stanowiska. Na płytę skanera kładzie fotografie portretu Stanisławy Kruszewskiej kupione w kasie muzeum. Polecenie podobne. Odnaleźć wszystkie zdjęcia. Ignorować daty ich powstania.
Za blokami pamięci stoi łóżko polowe. Można się trochę zdrzemnąć. Komputer jest naprawdę szybki, ale wykonanie takiej pracy zająć musi minimum osiem godzin. Przyniesiona z domu poduszka, szary służbowy koc. Można spać… Aż do rana…
Jest tak zmęczona, że nawet herbata nie przeszkadza jej zapaść w głęboki sen.
* * *
Dwa tygodnie od powrotu do Polski. Cały regał wypełniają książki. Podniszczone i nowe, wygrzebane w antykwariatach i kupione w księgarniach. Niektóre to jej starzy przyjaciele. Inne dopiero musi poznać. Na razie osiemset pozycji. Wydanie „Marii” Malczewskiego z 1882 roku ma w środku jej ekslibris. Strony pożółkły, płócienna, złocona okładka uległa wyszmelcowaniu, ale przyjemnie jest trzymać to w ręce. Nie przywiązywała nigdy specjalnej wagi do otaczających ją przedmiotów. Wyjątek stanowiły tylko szable – pamiątka… Na głowni jednej z nich ciągle jeszcze widać rdzawy zaciek. Nie lubiła wracać myślą do tamtych spraw.
Teraz z książeczką w dłoni siedzi na szerokim parapecie. Odczytuje na głos ulubione ustępy. Jej myśli leniwie krążą wokoło wszystkich księgozbiorów które kiedyś zgromadziła. Gładzi w zadumie wytarty grzbiet książki. Za trzy, może cztery lata trzeba będzie znowu opuścić Kraków. Już czuje smutek przed rozstaniem. Lubi to miasto. Ale nie może zostać. Książka… Może zabierze ją ze sobą?
* * *
Blady świt nad Warszawą. Agenci CBŚ atakują, niepozorną willę na Mokotowie. Gospodarz nawet nie próbuje stawiać oporu. Jest kompletnie zdezorientowany. Kują mu ręce kajdankami. Analiza trzystu fotografii operacyjnych oraz badania zdjęć zawartych w blokach pamięci bazy, pozwoliły zidentyfikować go jako nieformalnego przywódce polskich grup przestępczych. Dotąd pozostawał poza wszelkimi podejrzeniami… Agenci obszukali go, ale nie ma przy sobie broni ani trucizny. Pakują do nieoznakowanej furgonetki… Sejfy w piwnicy kryją półtorej tony złota, trzydzieści milionów dolarów oraz bardzo ciekawą dokumentację. Nawet jeśli dobry adwokat zdoła go wybronić w sądzie, to zgromadzona fortuna zaciąży kamieniem u szyi. Sąd można przekupić lub wywieść w pole. Urzędu Skarbowego – nie. Za kierowanie mafią grozi pięć lat. Za oszukiwanie fiskusa – piętnaście.
Daleko stamtąd, na składanym łóżku budzi się Katarzyna. Pakowany do nyski gangster nie podejrzewa nawet, że to ona napisała programy komputerowe, które umożliwiły jego identyfikację…
Dziewczyna przeciąga się, podchodzi do komputera. Zadanie zostało wykonane. Osiemdziesiąt fotografii. Na sześćdziesięciu widnieje jej kuzynka. Na pozostałych wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Kuzynki system nie zdołał zidentyfikować, ale jego rozpoznał. Fotografie można pogrupować w kilka zbiorów. Najstarsze pochodzą z okresu zaborów. Miał kilka zawodów: był oficerem, potem pracownikiem straży bankowej, następnie znowu wojskowym i strażnikiem przemysłowym w Muzeum Narodowym. A obecnie… Obecnie pracuje jako ochroniarz na Zamku Królewskim w Warszawie. Każde nowe wcielenie starannie dobrane; nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej niż osiem – dziesięć lat. Zmieniał miasta i środowiska. Zacierał ślady. Ale baza odnajdzie każdego i wszędzie…
Mała służbowa łazienka, gruby ręcznik frotte, trzeba się trochę odświeżyć przed wyruszeniem na spotkanie z człowiekiem, który oszukuje czas… Ma co najmniej sto sześćdziesiąt lat, a ciągle wygląda na niespełna czterdzieści.
Jak zareaguje? Trudno powiedzieć. Czy młoda dziewczyna ma szansę w starciu z kimś, kto tak długo pracuje w zawodach wymagających wzmożonej czujności?
Krytycznie ocenia swoje możliwości. Krótki, masywny nóż przykleja plastrem do łydki. Cienkie, trzydziestocentymetrowe ostrze dobrze mieści się w grubym warkoczu. Kaburę z pistoletem zakrywa brązowa, skórzana kurtka. W zewnętrznej kieszeni Katarzyna chowa jeszcze dwunastostrzałowy rewolwer na naboje jak do kbks. Kiedyś należał do czeczeńskiego powstańca. Wygląda niepozornie, ale robi w człowieku dziury, które trudno byłoby nakryć kapeluszem…
Ogląda się krytycznie w lustrze. Poprawia fortepianową strunę do duszenia, aby nie wystawała ze szwu spodni. Jest gotowa. Powinna poprosić o ochronę, lecz pójdzie na spotkanie przeznaczenia samotnie. Jak zawsze.
* * *
Czym jest szczęście? Trudno powiedzieć. Ma ono wiele twarzy. Żołnierze z polskiego batalionu KFOR czerpią je z faktu, że w ich bazie znalazła bezpieczne schronienie młodziutka, złotowłosa Serbka. Mają z dziewczyny masę pożytku. Opłacało się zaryzykować życie, żeby ją ratować. Okazało się, iż świetnie gotuje. Od kiedy zaczęła pomagać w kuchni, posiłki nagle odzyskały smak. Malinowski uczy ją mówić po polsku, więc po służbie jest z kim pogadać…
Dużo czyta, szlifuje język. Wypytuje ich o treść książek, których nie mają w biblioteczce. Służba tutaj jest zupełnie rutynowa. Mijają dni, podobne do siebie jak krople ponurego, wrześniowego, bałkańskiego deszczu… Obecność dziewczynki sprawia, iż nie jest nudno.