Dziewczyny stoją tak, by ubezpieczać się wzajemnie. Szybkość nic tu nie pomoże. Nim zdołałaby załatwić pierwszą, druga naszpikuje ją ołowiem. Może uda jej się uniknąć większości kul, ale rewolwer Katarzyny jest co najmniej dwunastostrzałowy.
Księżniczka w pierwszej chwili zastanawia się, jak sforsowały drzwi do przebieralni. Potem domyśla się, że przecież nauczycielki mają własny komplet kluczy. Nie można milczeć w nieskończoność. Ale niech one zaczną.
– No cóż, moja droga – odzywa się Stasia. – Pora omówić kilka nader istotnych problemów. Możemy rozmawiać po polsku, serbsku, albo grecku, jak ci wygodniej… Nie wiem tylko, czy znasz współczesną grekę, a ja z kolei nie opanowałam bizantyjskiego jej dialektu…
Szesnastoletnia cudzoziemka stoi przed nimi całkiem naga. Nawet pochwę z nożem odłożyła obok, na półeczkę, gdzie stoi butelka pachnącego, owocowego szamponu. Miedzy piersiami zielenieje herb Stiepankoviców i napis wykonany dawno umarłym alfabetem. Kawałek litanii… Wyżej, na cienkim łańcuszku, wisi mały złoty medalion. Matka Boska z Medjugorie.
– Czego ode mnie chcecie? – pyta zduszonym głosem.
Gra. Ciągle gra, tym razem uczennicę, która wpadła w ręce dwu nauczycielek sadystek. Jedną dłonią zasłania piersi, drugą zakrywa wstydliwie kępkę złocistych włosów między udami. Przerażona niewinność… Jej spojrzenie wędruje w bok. Sztylet spoczywa w skórzanej pochwie. Nie zdąży go wyciągnąć. Żadnych szans…
– Powiedz nam, w którym roku się urodziłaś? – zagaduje Katarzyna.
Głębokie zdziwienie w przerażonych błękitnych oczach.
– W osiemdziesiątym szóstym – teraz jej twarz przyjmuje wyraz kompletnego zagubienia.
Wygląda słodko i bezbronnie. Polscy żołnierze nabrali się na to. Cały batalion. Z drugiej strony, przecież nie okłamała ich… Faktycznie była bezbronna i zagubiona. I potrzebowała ich pomocy.
– Paluszek się już zagoił? – Stanisława zadaje pytanie nieco jadowitym tonem.
– Paluszek? – ze zdziwieniem unosi dłoń i pokazuje całkowicie zdrowe opuszki.
– Sprawdzimy? – Stanisława wolną ręką sięga do wiszącego jej na piersiach krzyżyka.
– Mam uczulenie na srebro – wyjaśnia księżniczka.
Sprytnie. Brzmi to bardzo wiarygodnie.
– Faktycznie, można to nazwać uczuleniem – mruczy Katarzyna. – Rany zadane srebrnym ostrzem pewnie ci się nie goją…
– Czego ode mnie chcecie? – ponawia pytanie.
Głos jej drży, chyba faktycznie jest przerażona. Woda ciągle kapie, krople rozbijają się na kafelkach, spływają jej po skórze.
– Księżniczko Stiepankovic, mamy ochotę porozmawiać sobie trochę o zwyczajach panujących na dworze bizantyjskich cesarzy i o pewnej bazylice w Myrze. – Katarzyna pokazuje kserograficzną odbitkę fresku. – I o Świętym Mikołaju, jeśli przypadkiem miałaś okazję go poznać. Zdaje się był tam biskupem…
Wiedzą. Teraz może się już tylko poddać. Co będzie dalej? Nie zastrzelą jej, jeśli nie będą musiały. Huk wystrzałów ściągnąłby tu całą szkołę, nie zdołałyby uciec. Uduszą srebrnym łańcuszkiem? A może…
– Sporo wiecie…
To już przyznanie się. Opuszcza ręce. Wygląda niewinnie i ślicznie zarazem. Woda z prysznica ciągle spływa jej strumykami po ciele…
– Jak się domyśliłyście?
– Zebrałyśmy trochę faktów – mówi Stanisława. – Nie było to trudne. Kombinowałyśmy, dopasowałyśmy… Jesteś wampirzycą…
Wzruszenie pięknych, gładkich ramion. Kiwa głową na potwierdzenie. Katarzyna poprawia chwyt na kolbie rewolweru. Myśl o tym, że będzie trzeba strzelać do tak cudownego dziewczątka, napawa ją obrzydzeniem. To jeszcze dziecko. Za kilka lat ciało okrzepnie. Jej kobiecość dopiero rozkwitnie. Nie. Nie rozkwitnie. Zatrzymała się na tym etapie. Nigdy nie dorośnie. Minęło nie wiedzieć ile wieków, a ona ciągle ma szesnaście lat. Jeśli jej nie zabiją, nadal będzie tyle miała. Jest śliczna, ale przecież i szatan jest upadłym aniołem. Zło może być na pozór piękne. Drapieżniki mają tyle wdzięku…
– Jestem – księżniczka przyznaje się odważnie, – ale czy to wystarczający powód żeby mnie zabijać?
Wyprostowała się. Już nie próbuje wzbudzać litości. Jest dumna. Nie wstydzi się swojej nagości, nie zdołają jej zgnieść psychicznie. Nie da im odczuć przewagi płynącej z tego, że są ubrane a ona nie… Umrze, ale zachowa honor i dumę. Pochodzi przecież z książęcego rodu. Jej słowiańscy przodkowie szturmowali Konstantynopol na całe wieki przed Turkami.
Faktycznie, celne pytanie – myśli Katarzyna. – Nie zrobiła nam nic złego, choć pewnie nie raz miała okazję…
– Jesteśmy nauczycielkami – głos Stasi twardnieje. – Jako pedagodzy jesteśmy odpowiedzialne za powierzone naszej opiece uczennice.
– Skąd przypuszczenie, że im zagrażam? – oczy patrzą spokojnie i z rezygnacją.
– Czytało się co nieco – syczy.
Księżniczka odwraca głowę w jej stronę.
– I pewnie filmy też pani oglądała? To wszystko bzdury. Krwi muszę się napić raz na cztery, pięć lat. I nigdy tyle, żeby zabić. Krew utrzymuje mnie przy życiu… Nie wiem dlaczego, jakie związki chemiczne działają stabilizująco na proces podziału moich komórek. Przypuszczam, że chronią końcówki telomerów przed uszkadzaniem przy kolejnych replikacjach DNA. I jeszcze jedno. To odmienność gatunkowa, może przypadkowa mutacja. Nie jest zaraźliwa. U mnie w rodzinie czasem się pojawiała…
Naga, szesnastoletnia wampirka przemawia językiem współczesnej biologii molekularnej. Jej ciało pokrywa się gęsią skórką. Mimowolny dreszcz przebiega plecy. Z całą pewnością nie sypia w kryptach, przywykłaby do chłodu. Stanisława nieco łagodnieje. Może będzie trzeba zabić tę małą, ale po co ją dodatkowo męczyć?
– Ubierz się – wydaje polecenie. – Tylko żadnych sztuczek. Nóż zostaw tutaj.
Zauważyła sztylet leżący na półce. Nie dają jej najmniejszej szansy. Nie przedrze się, nie zabije, nie ucieknie.
– Jakim cudem nikt się nie zorientował? – pyta Katarzyna. – Pokąsania przez wampiry z pewnością byłyby odnotowane w kronikach policyjnych… Analizowaliśmy w CBŚ różne dziwne przypadki pod kontem ewentualnych szaleńców. Pogryzienia ludzi też. Jak to zrobiłaś?
– Nie gryzę ludzi – na jej twarzy maluje się obrzydzenie. – Przecież to byłby kanibalizm!
Spoglądają na siebie zaskoczone.
– Konie! – domyśliła się Stasia. Jej oczy ciemnieją. Lubi konie.
– W zasadzie to dla nich bezbolesne – wyjaśnia uczennica. – Przy odrobinie zręczności nawet nie zauważają. Wyczuwają coś, ale jak się oswoją, przestają zwracać uwagę.
– A ślady zębów?
Otwiera usta i wysuwa ssawkę ukrytą pod językiem. A więc słowiańskie legendy mówiły prawdę.
– Podciśnienie, bezpośrednio przez skórę – mówi z niejaką dumą. – Substancja, z której zbudowana jest ssawka może się wcisnąć między komórki tkanek ofiary. Trzeba tylko trafić na dość grubą żyłę, na przykład za końskim uchem…
– O kurde – Stanisława nigdy nie używa tak brzydkich wyrazów. To pierwszy wypadek od dobrych dwustu lat. Opuszczają broń.
Monika oddycha z ulgą. Spociła się… A nie ma dezodorantu. Katarzyna parska śmiechem chowając broń do kieszeni. Zachciało im się polować na dziką bestię i co znalazły?
– I dużo was jest? – Stanisława jeszcze nie chowa rewolweru.
– Nie mam pojęcia. Wiem o dwu innych, ale one nie żyją od stuleci… Nigdy nie spotkała pani nikogo z naszych? – patrzy nauczycielce w oczy.
– Z naszych?
– No fakt – rumieni się. – Myślałam początkowo, że pani też. Ale srebro… Dotyka pani łyżeczki i nic. I nie wie pani o krwi… Więc doszłam do wniosku, że jakoś inaczej umiecie oszukiwać czas – przenosi spojrzenie na drugą nauczycielkę.
– Mnie do tego nie mieszaj – Katarzyna tupie nogą w udawanej złości.
– Kamień filozoficzny – wyjaśnia jej kuzynka. – Wyprodukowany przez mistrza Sędziwoja z Sanoka.
Mała wampirka patrzy zdumiona.
– Jak to, to jednak się udało?
– Owszem. Tylko zapas mi się kończy. Podejrzewamy, że alchemik ciągle żyje…
Ubrała się do końca. Spokojnie otwiera zamknięte na zasuwkę drzwi. Nie ucieknie. Już wie, że nie będzie musiała. Nie zrobią jej krzywdy. Katarzyna studiowała psychologię. Poznała, że powiedziała prawdę… Druga nauczycielka także chowa swoją śmiercionośną spluwę do torebki. Lepiej nie paradować z czymś takim po szkole. Uczennice mogłyby by się przestraszyć. Jeszcze kilka gryzących pytań.
– Znałaś biskupa Mikołaja, świętego Mikołaja? – dopytuje się Katarzyna.
– No jakim cudem? – księżniczka wzrusza ramionami. – Przyjechałam do Myry w 898 roku a on zmarł coś z pięć stuleci wcześniej… Powiedziałam prawdę. Urodziłam się w 86 roku… 886 – dodaje tytułem wyjaśnienia.
Dzwonek rozbrzmiewa jasno i czysto. Zaraz zacznie się lekcja polskiego. Stanisława powinna iść na francuski z maturalną klasą. Nie wypada się spóźniać. Druga nauczycielka ma okienko, ale obiecała dyrektorowi skonfigurować komputer.
Rozstają się przed drzwiami przebieralni. Nie muszą nic mówić. Jeszcze będzie okazja, by pogadać spokojnie, bez pośpiechu, bez czarnych luf zaglądających w oczy. Informatyczka podaje dziewczynce bułatowy sztylet zostawiony pod prysznicem. To ostateczna oznaka zaufania. Wrogom nie wręcza się broni… Księżniczka Monika wbiega po schodach.
– Zaczekaj! – woła za nią Stanisława.
Zatrzymuje się i odwraca.
– Tak? – twarz rozjaśniona uśmiechem.
– Wpadnij do nas jutro po lekcjach, zrobię leczo.
– Z przyjemnością. Dziękuję za zaproszenie.
Przeskakuje po kilka stopni prąc w górę. Złociste włosy wilgotną falą opadają jej na ramiona. Ma lekkie dreszcze. Nie trzeba było stać tak długo pod zimnym prysznicem.
* * *
Małe, przytulne mieszkanko. Okno wychodzi na krakowskie Planty. Deszcz chłoszcze w szyby. Jesień… W środku jest ciepło i przyjemnie. W powietrzu unosi się zapach szarlotki, herbaty oraz węgla drzewnego z samowara. Księżniczka Monika siedzi po turecku na grubej skórze renifera. Przegląda ilustrowany tomik etiopskich wierszy. Oswajanie koni szło ostatnio całkiem nieźle. Szarlotka bardziej im smakuje niż marchew. Jeszcze trochę i będzie można nasycić pragnienie…