– Meszit – klnie w swoim języku.
Dawno już porzucił religię przodków. Ale teraz zaczyna odruchowo mamrotać stare hebrajskie modlitwy dla odegnania złego ducha…
* * *
Gdzieś niedaleko Monika wsiada do tramwaju. Maca przez płótno banknoty. Problem czesnego rozwiązał się niejako sam. Narodziły się inne. Oni wiedzą. Oni się boją. Człowiek, który bardzo się czegoś boi, może być nieobliczalny.
Uspokaja się powoli. Kraków ma ponad milion mieszkańców. Nie znajdą jej. Zresztą pewnie nie będą szukali. Są mocni tylko w swojej dzielnicy.
W końcu uśmiecha się lekko. Nie ma to jak zła sława. Należy podziękować wszystkim grafomanom tworzącym literaturę brukową…
* * *
– Dbałość o wszechstronny rozwój fizyczny i umysłowy jest podstawową cechą istoty rozumnej – głos nauczycielki rozbrzmiewa w sali gimnastycznej.
Uczennice stoją i słuchają cierpliwie. Ich ulubiona pani profesor czasem wygłasza takie gadki. Należy potakiwać i po prostu przeczekać…
– Popatrzcie na siebie – jej głos pełen jest nagany. – Stado zapasionych gąsek. Garbicie się, krzywo stawiacie nogi, marnujecie dziewczęcy wdzięk… Spójrzcie na swoją koleżankę…
Nie musi mówić, na którą. Młoda Serbka stoi wyprostowana jak trzcina. Stopy ustawiła idealnie równo. Słuchając nauczycielki przechyliła lekko głowę. Jej postawa jest przy tym całkowicie naturalna. Jak zwykle. Workowate spodnie od dresu kryją nogi, założyła jednak koszulkę z krótkim rękawem. Jej ramiona są twarde, skóra spalona słońcem. Opaliła je znacznie bardziej niż twarz. Koło nadgarstka bieleje niewielka blizna.
Stanisława obrzuca uczennice spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
– Dobra – mówi spokojnie. – Zaczynamy znowu od pompek.
Monika opiera dłonie na podłodze. Jej ręce wydają się cienkie i słabe, ale to tylko pozór. Odważnie staje w szranki.
Pozostałe dziewczęta nie ćwiczyły przez weekend, choć kazała im potrenować. Znowu połowa odpada przy piątej pompce. Dziesięć, dwanaście, i zostają dwie. Nauczycielka i Serbka. Trzydzieści, czterdzieści… Pięćdziesiąt… Po twarzy dziewczyny zaczynają spływać grube krople potu.
– Wystarczy – Stanisława wstaje z podłogi. – Nie będziemy tracić całej lekcji – też się zasapała. – Trzydzieści przysiadów. Migiem.
Chóralny jęk wystarczy za odpowiedź…
Długa przerwa trwa pół godziny. To wystarczy, by uczennice zjadły obiad. Bardzo dużo czasu na poćwiczenie ataku szablą. Stanisława trenuje ostro. Wokoło celu ustawiła skomplikowaną konstrukcję z ławek, krzeseł oraz ławeczek gimnastycznych. Skacze zręcznie po chwiejnych deskach. Ataki, zwody, zasłony… Batorówka dobrze leży w jej dłoni. Mimo chybotliwego podłoża Stanisława idealnie trzyma równowagę, nie musi patrzeć pod nogi, by bezbłędnie odnajdować punkty odbicia. Nieliczny fachowcy, którzy byliby w stanie docenić jej kunszt, z pewnością przetarliby oczy ze zdumienia. Wyszła trochę z wprawy, ale teraz powolutku ją odzyskuje. Węgierska klinga od blisko trzech stuleci nie piła ludzkiej krwi i pozostaje mieć nadzieję, że nadal tak będzie. Dębowa belka zdrowo ucierpiała. Jeszcze parę treningów i trzeba będzie wytrzasnąć skądś nowy pniaczek.
Brzęczyk budzika. Minęło piętnaście minut. Pozmiatać drzazgi, zmyć pot i zmęczenie. A zaraz potem trzeba gnać na lekcję… Szkoda. Demontuje szybko przeszkody. Belka i szabla zawinięte w suknię lądują w szafce. Klucz do kieszeni i biegiem pod prysznic. Nurkuje do przebieralni dziewcząt. Jeszcze jakieś trzy ostanie maruderki siedzą w kącie odpisując pracę domową. Wygania je i zamyka drzwi na zasuwkę.
W łaźni jest ciemno, przepaliła się ostatnia żarówka. Zna jednak układ pomieszczeń wystarczająco dobrze… Odrobina światła padająca z szatni wystarczy. Trzeba tylko zabezpieczyć drzwi, żeby się nie zatrzasnęły. Z ręcznikiem przewieszonym przez ramię zanurza się w wilgotny półmrok. W powietrzu wisi lepka para. Nie zdąży wysuszyć włosów, ale nie ma to większego znaczenia. Jest ciepło, wyschną jej.
Kręcąca w nosie woń kosmetyków, mokrego cementu, stęchlizny. Staje pod prysznicem i puszcza na siebie strumień lodowatej wody. Lekki dreszcz przebiega jej nagie plecy. Przypomniała sobie turecką łaźnię. Choć minęło tyle czasu, pamięta ciągle wzorzyste kafelki. Wtedy wydawała jej się bezpiecznym schronieniem, gdzie mogła wypłakać w ciemności swoje smutki. Czy naprawdę minęło prawie czterysta lat? Pamięć i wyobraźnia splatają się w jedno. Szmer wody i kapanie łez młodziutkiej niewolnicy…
Tego typu miejsca zdecydowanie źle jej się od tamtego czasu kojarzą, choć lubi moknąć pod prysznicem. Przymyka oczy. Czas zwolnił swój bieg. Niewyraźne cienie i wspomnienia… Stała pod strumykiem ciepłej wody, przykładając ostrą damasceńską stal do nadgarstka. Pamięta, jak narodziła się w niej wściekłość. Dorosła, w kilka minut z dziewczyny stała się kobietą. Kobietą z Kresów, szlachcianką. Dumną, twardą, wolną…
A potem… Spojrzenie pełne bezbrzeżnego zdumienia i krew plamiąca marmur, wypłukiwana przez wodę… Nie spodziewał się, tłusty bydlak. Nóż, który ukradła z myślą o sobie, pogrążyła w sercu samego sułtana. Pierwsza śmierć, cios zadany w desperacji, z nienawiści. Nie spodziewał się, tylko dlatego zdołała tego dokonać… Potem dopiero nadszedł spokój.
Ucieczka… Szalona, niemożliwa, setki kilometrów przez wrogi kraj. Długi szlak gęsto naznaczony trupami siepaczy. Od tamtej pory wiele razy musiała wybierać miedzy śmiercią swoją i innych. I zawsze podejmowała właściwą decyzję. Jest szlachcianką z Kresów. Biada temu, kto wejdzie jej w drogę.
Stoi pod prysznicem. Zbyt długie polewanie się zimną wodą osłabia ciało, ale hartuje ducha. Puszcza odrobinę ciepłej. Duch już się zahartował, teraz pora wzmocnić ciało. Strumyki wody ściekają po nagiej skórze. Tylko stary turecki sztylet w skórzanej pochwie zdobi jej twardą, opaloną łydkę. Życie nauczyło ją, że nawet w łaźni nie należy zapominać o bezpieczeństwie…
Szmer wody i naraz inny obcy dźwięk. Coś szumi w rurach. Czyżby któraś z uczennic jeszcze tu była? Niemożliwe. A jednak. Ciche klaskanie bosych stóp w kałużach wody. To nie uczennica. Porusza się zbyt szybko i zbyt dobrze odnajduje drogę w ciemności. Wyobraźnia podsuwa jej obraz tygrysa zręcznie przemykającego się w mroku. Cholera. Nie, to nie dziki kot. To człowiek. Sudański czarownik, animalista, obudził w sobie zwierzę. Przejął jego cechy, siłę i instynkty. Na dłoniach ma zapewne rękawice ze stalowymi szponami. To potworna broń, jeśli umie się nią posługiwać. Oni są w tym mistrzami.
Sztylet w garść. Może uda się im ją dopaść, ale ktoś za to zapłaci. Życiem. Skacze w ciemność. Klaskanie stóp coraz bliżej. Przyszli po nią… Czeka przyczajona za rogiem. Jeśli wyprują serię z kałasznikowa nie przeżyje, ale jest szansa, że chcą ją zarżnąć po cichutku. Zadaje cios. Na ślepo, ale czuje, że ktoś przed nią jest. Klinga krzesze iskrę o inne ostrze. Wróg blokuje sztych. Potworne szarpnięcie pozbawia ją broni. Nóż z brzękiem ląduje gdzieś na mokrym betonie. A zatem jest naga i bezbronna. Prawie bezbronna. Krok w tył. Ma przeciwnika tuż przed sobą. Dwie grube, drewniane szpile, zazwyczaj podtrzymujące jej kunsztowną chińską fryzurę, wbiła w kok. Sięga do nich błyskawicznie. Każda kryje wewnątrz cieniutkie ostrze z najlepszej stali narzędziowej. Ostre jak brzytwa. Trzymając je w dłoniach czeka na cios. Wzrokiem usiłuje przebić ciemność. Kto ją dopadł?
Idiotyzm, przeżyć czterysta lat i dać się zarżnąć w łazience… Dawno temu obiecała sobie, że żywcem jej nie wezmą. Obiecała sobie, że ten, kto wreszcie zdoła ją pokonać, musi ponieść straty, które zatrują mu radość zwycięstwa. Czeka. Z oddali rozlega się klaskanie bosych stóp na kafelkach. Przeciwnik ucieka. Nie, nie ucieka. Odchodzi. W mroku łaźni nie czuje już niczyjej obecności. Przydałaby się latarka, ale nawet bez niej można spróbować odnaleźć nóż… Brzęknął gdzieś po lewej stronie. Szuka pod ścianą. Jest. Dobrze poczuć znowu w dłoni rękojeść… Gdzieś w dali trzaskają drzwi przebieralni.
Na ostrzu wyczuwa palcem szczerbę głęboką na co najmniej trzy milimetry. A przecież to znakomita XVII-wieczna damasceńska stal… Z czego wykonano tamtą broń!? Przecież uderzyła w klingę, a nie w szlifierkę kątową…
* * *
Katarzyna Kruszewska siedzi za biurkiem. Uczniowie stukają w klawisze komputerów. Nowa uczennica także pracuje pilnie. Idzie jej znacznie wolniej niż pozostałym, prawdopodobnie dlatego, że ma problem z językiem. Mówi dobrze po polsku, ale jeszcze nie nabrała wystarczającej biegłości. Zna niektóre programy, lecz nowszych wersji nie opanowała. To i tak prawdziwy cud, w zniszczonym wojną kraju nie mogła mieć wielu możliwości trenowania… Czasem zacina się. Gdy podnosi głowę, szukając wzrokiem pomocy, Katarzyna podchodzi do niej i cierpliwie pokazuje, co i jak… Wobec pozostałych uczennic nie bardzo potrafi zdobyć się na tyle wyrozumiałości. Może dlatego, iż młodziutkiej Serbce wystarczy pokazać raz, żeby zapamiętała, podczas gdy Polkom może tłumaczyć i po dziesięć razy i nie zrozumieją…
Nauczycielka obserwuje klasę spod oka. Monika Stiepankovic ubrała się, jak zwykle, w dżinsy i płócienną, męską koszulę o wojskowym kroju, z kieszeniami. Jest wygodna, ale doskonale zaciera kształt jej sylwetki. Ubranie zupełnie do dziewczyny nie pasuje. Włosy związała kawałkiem rzemienia. Katarzyna usiłuje sobie wyobrazić ją w innym stroju. Błękitna sukienka podkreślająca złocisty kolor włosów, współgrająca z barwą oczu, do tego diadem na czole… Ta mała wygląda jak księżniczka z bajki. Musi się tylko inaczej ubrać. Pewnie nie ma pieniędzy. Można by jej coś kupić, tylko jak? Obrazi się…
Monika patrzy kątem oka na nauczycielkę. Katarzyna przypomina swoją kuzynkę. Bezbłędnie stosuje psychologię. Każdą uczennicę łapie inaczej. Wie, kiedy wystarczy tylko groźnie spojrzeć, a kiedy należy cisnąć kawałkiem kredy. Wie, co na kogo najlepiej działa. Panuje bez trudu, ale musiała się tego uczyć, podczas gdy Stanisława ma tę wiedzę wrodzoną. Obie nauczycielki są do siebie na swój sposób podobne, a jednocześnie bardzo się różnią. Lektorka wyraźnie nie pasuje do tej epoki. Informatyczka jest współczesna aż do bólu.