Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mógłbyś się zdecydować. – Pater popatrzył na zegarek. – Jedno, dwa. To łatwo policzyć.

Dlaczego lubię tego człowieka? – Kulesza pomyślał o swoim rozmówcy, który w opinii wielu policjantów uchodził za mądralę, wynosił się ponad innych i do wszystkiego się przypieprzał. A już zwłaszcza do braku precyzji w wypowiedziach i do błędów językowych.

– Właściwie nagranie jest jedno. To przesłuchanie doktora Liblinga, który – Kulesza popatrzył Paterowi w oczy – bredzi piąte przez dziewiąte jakieś gładkie zdania i nie idzie nic zrozumieć. Tyle tylko można pojąć, że adaptacja budynku spełnia wszystkie standardy, ma atesty, homologacje czy co tam trzeba. Ale gdy kończy się nagranie, po jakiejś minucie następuje fragment następnego. Gdyby nie to, że właśnie zadzwoniła mi komórka i nie wyłączyłem płyty, nie trafiłbym na to. Tego już nie mówi Libling, to inny męski głos. Na zwykłe, standardowe pytanie, czy dziwi go coś w tej sprawie, odpowiada – już to odczytuję – „Dziwi mnie, czego stara szukała na schodach. Nie wstawała z wózka, no to jak mogła zjechać po schodach". Koniec cytatu. Sprawdziłem, że tej wypowiedzi nie ma w opisie płyty. Jakby ktoś ją pominął. Albo o niej zapomniał.

– Nie rozumiem tej błyskotliwej kwestii. – Pater obserwował, jak Kulesza mlaska i krzywi się, przełykając cytrynę. Co w niej jest takiego dziwnego? Nadkomisarzowi zrobiło się kwaśno i napłynęła mu ślina do ust, jakby jego własne ślinianki zostały uruchomione cytrynowym kwasem.

– Zadzwoniłem do domu starców. Udałem klienta zainteresowanego umieszczeniem tam matki. Zapytałem o udogodnienia dla inwalidów na wózku. Recepcjonistka wszystko mi powiedziała. W domu jest jeden podjazd dla wózków inwalidzkich w klatce głównej i oszklona winda na zewnątrz. Nie ma podjazdu w bocznej klatce schodowej, gdzie znaleziono starą. Co zatem robiła przy schodach, którymi nie mogła się poruszać, które były dla niej bezużyteczne? Właśnie to zdziwiło tego, którego nagrano na płytę. A Paprzycki miał to gdzieś. Olał te wątpliwości. Może nie chciał rozgrzebywać sprawy, a może ktoś mu nie pozwolił… Wszystko przyklepał, i po herbacie.

„Ten, który wszystko spaprze". Niespodziewanie Paterowi przypomnieli się Beatlesi i A Day In The Life z tym niezwykłym zakończeniem. Czyżby Paprzycki przygotował nagranie zagadkę? Jak czwórka z Liverpoolu?

Odsunął się od stołu i splótł dłonie na karku. Przyglądał się przez chwilę Kuleszy. Ten przechylił się do tyłu i założył nogę na nogę. Spomiędzy rzemieni sandałów mignęły skarpety w podłużne białe paski. Takie same skarpety miała na stopach jego matka, kiedy dostała wylewu. Był wtedy wyjątkowo mroźny styczeń. Znad morza wiatr przywiewał kłujące grudki lodu i śniegu, które pokryły cały falowiec lśniącym całunem. W mieszkaniu było zimno. Matka, która w zimie zawsze przeprowadzała się do niego, ogrzewała kuchnię gazem. Zrobiło się tak gorąco, że już sama nie wiedziała, czy żar w jej głowie to skutek tego ogrzewania, czy powstał z jakiejś innej przyczyny. Ostatnie, co Pater tego dnia zapamiętał, to smród gazu i obleczone w pasiaste skarpety stopy matki, które wystawały poza obręb noszy, kiedy sanitariusze wynosili z kuchni jej ciało, klnąc, iż z powodu nieczynnej windy będą musieli biec oblodzoną galerią do następnej klatki schodowej. Pater przypomniał sobie to wszystko. Było to krótko po odejściu Izy. Patrzył teraz na skarpety Kuleszy i rozumiał, że kwas w jego ustach pojawił się nie tylko z powodu widoku zużytego plastra cytryny.

– Proszę cię o jedno – powiedział zimno – nie nazywaj Adeli Woźniak „starą". Nie musisz o niej mówić „pani Woźniak". Mów po prostu „Woźniak" albo „Woźniakowa". Nie naśladuj Ryby. Nie warto.

– Nie ma sprawy – odrzekł Kulesza. – A, jeszcze jedno… Boję się, że nie będę miał teraz czasu, żeby szybko działać w sprawie domu starców. Mam na głowie coś nowego. Nożownik zaatakował wykładowcę z uniwersytetu…

– Jak się nazywa poszkodowany?

– Przemysław Marciniec, jakiś doktorek skandynawista. W szpitalu mówili, że po doktorka już pukali „łowcy skór". To znaczy, że – Kulesza dodał pospiesznie, widząc spojrzenie przełożonego – wywinął się spod kosy w ostatniej chwili. Kilka centymetrów w bok, i byłaby mogiła. Tak czy inaczej, doktorek leży nieprzytomny.

Znów coś zazgrzytało w ustach Patera. A może był to chrapliwy głos Ryszarda Rynkowskiego, który nagle wyjątkowo głośno zapewnił wszystkich w stołówce, że „dziewczyny lubią brąz". Pater przypomniał sobie pewien skatologiczny kawał, którego puentą były te słowa. Spojrzał w stronę lady i zobaczył przysadzistą bufetową, panią Magdę, która pilotem zwiększała siłę głosu i – kiwając się w takt muzyki – przyklaskiwała słowom piosenkarza. Mężczyźni przy stolikach uśmiechnęli się do siebie, ten i ów rzucił jakiś życzliwy komentarz znad talerza pyz czy łazanek.

– Prowadź tę sprawę bardzo uważnie – powiedział Pater, podając rękę Kuleszy. – Jeśli możesz, poślij człowieka do szpitala. Jeśli nie możesz tam kogoś postawić, to przynajmniej niech rozejrzy się, czy ktoś się przy rannym nie kręcił lub o niego nie pytał. To może mieć jakiś związek z Domem Seniora „Eden". Słyszysz? Z Domem Seniora, nie domem starców.

– Wie pan co? – Kulesza nie puszczał dłoni nadkomisarza. – Zastanawia mnie pańska poprawność językowa. Gdy ktoś mówi do pana: „daj mi komórkę", odpowiada pan: „nie mogę ci dać mojej komórki, mogę ci dać co najwyżej numer mojego telefonu komórkowego". Co, tak właśnie jest? Albo kiedy odwiedza pana kumpel i odmawia drinka, mówiąc, że „jest samochodem", pan go poprawia: „jesteś człowiekiem, nie samochodem". Co, tak właśnie jest?

Pater uwolnił dłoń z uścisku podwładnego. Uśmiechnął się do niego i opuścił stołówkę. Nie wiedział, jak odpowiedzieć na drugie pytanie Kuleszy. Od trzech lat, od momentu odejścia Izy i śmierci matki, nikt go nie odwiedził. Pater nie miał komu proponować drinka.

Gdańsk-Przymorze, 27.06.2006, 14:00

Pater wyszedł z supermarketu „Alfa Centrum" i podszedł do corolli. Otworzył bagażnik i wciągnął do płuc charakterystyczną woń gumy, smaru i chemiczny odór płynu do spryskiwania szyb, który pienił się w nagrzanej nieszczelnej butelce. Gdy układał zakupy w plastikowej skrzynce, czuł, jak pod jego sandałami rozpływa się asfalt. Nie zważając na to, włożył do skrzynki aerozol przeciwko owadom biegającym, trzy półtoralitrowe butelki z niegazowaną wodą mineralną, dwie puszki piwa „Warka", opakowanie chleba tostowego, kawał niekrojonego sera żółtego oraz dwa udka kurczaka, przyciśnięte próżniowo folią do styropianowej tacki. Wsiadł do samochodu i natychmiast odkręcił szybę. Potem zwinął srebrną odblaskową zasłonę, która chroniła kierownicę i kokpit przed nagrzaniem. Pot, który płynął mu po twarzy, był cierpki i gryzł go w oczy. Czekał, aż wyschnie. Zanurzyć się teraz w słonych falach, myślał, zanurkować i pływać leniwie, obserwując promienie słońca, które rozpraszają się w ciemnej wodzie! Jadę nad morze!

Podjął decyzję, ruszył gwałtownie, żeby ochłodzić wnętrze toyoty. Równie dobrze mógł uruchomić nagrzewnicę z wentylatorem, którą w zimie suszył łazienkę. Gorąco go aż zatkało. Spojrzał na wskaźnik temperatury silnika. Strzałka niebezpiecznie zbliżyła się do czerwonego pola. Z żalem porzucił myśl o morskiej kąpieli. Ostatnia rzecz, o której marzył, to posuwanie się w korku w stronę morza i napięte oczekiwanie: zadymi się spod maski czy może uda się dojechać?

Wjechał na parking pod swoją klatką schodową. O tej porze znalazł miejsce bez problemu. Wysiadł i kiwnął głową właścicielowi pogniecionego szarego forda. Sąsiad klął i naciskał stopą tandetną pompkę z supermarketu, którą usiłował nadmuchać wielkie gumowe koło. Obok niego stały jego dzieci. Ze stoickim spokojem patrzyły na nikły postęp prac i wysłuchiwały coraz bardziej wymyślnych przekleństw Ojciec poprawił siatkową czapkę na głowie i podwinął T-shirt aż do pach, odsłaniając dobrze rozwinięty „mięsień piwny". Pater uśmiechnął się do dzieci przyjaźnie. Nie zareagowały. Nie był pewien, czy ściągnąłby na siebie ich uwagę, gdyby nagle zaczął krzyczeć i kopać w krawężnik.

28
{"b":"269463","o":1}