Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– O, Sodomo – rozległ się sceniczny szept – wybrańcy cię opuszczą, wybrańcy nie obejrzą się za siebie w twoim kierunku. Oni z radością przyjmą fale siarki, które wypalą twe plugawe ciało. Bracia! – krzyknął von Orloff. – Bądźcie z wybrańcami.

Modulacja głosu mówcy sprawiła, że pewna pomarszczona staruszka wojująca z gimnazjalistami o miejsce przy piecu obudziła się i wybuchnęła krótkim łkaniem.

– Bracia – von Orloff uniósł palec, a gest ten powtórzyła znaczna liczba zgromadzonych na sali dam. – Na całym świecie triumfuje zbrodnia. Ale zbrodnia odsłania swoją dawną twarz, zbrodnia mówi nam: „Ja już tu byłam, mnie już kiedyś popełniono, przed wiekami” – mówca umilkł i poszukał w oczach słuchaczy zrozumienia. – Tak, bracia, stare zbrodnie, ukryte w dawnych kronikach, odżywają w Sodomie… I to zbrodnie najstraszniejsze, najokrutniejsze, nieludzkie… Bo tylko one mogą wstrząsnąć mieszkańcami Sodomy, by się nawrócili… Wczoraj w Buenos Aires znaleziono na śmietniku oderwaną dziecięcą nóżkę. Przed stu laty hiszpański markiz rozdarł nieślubne dziecko swojej córki…

– Gdzie to było? – ucho Mocka owionął jakiś zgniły oddech.

– W Argentynie – odpowiedział dość głośno, wypuszczając powietrze z sykiem.

– Tak, drogi panie – ryknął do Mocka von Orloff. – W Buenos Aires w Argentynie. Ale straszliwe morderstwa, morderstwa z przeszłości popełnia się i tutaj. Zamurowany żywcem człowiek w samym sercu naszego miasta, inny – poćwiartowany niedaleko stąd, jeszcze inny wykrwawiony i powieszony do góry nogami… Te wszystkie mordy już kiedyś były… Przed wiekami… Chce pan dowodów?

Sąsiad Mocka, myśląc, że mówca zwraca się do niego, podskoczył radośnie i zakrzyknął: – Tak, tak! Chcę dowodów!

– Siadaj! Ciszej! Znamy te dowody! Są niepodważalne! – rozwrzeszczał się tłum.

Von Orloff milczał. Przerwa w wykładzie podziałała na słuchaczy dyscyplinujące.

– Jest dla nas jednak ratunek – ukryte pod szorstkimi wąsami usta rozciągały się w szerokim uśmiechu. – Przychodzi do nas święty mąż… On nas zbawi… To nie jestem ja, ja jestem tylko jego prorokiem, ja głoszę jego przyjście i pogrzeb świata, i grób wieczny świata, sepulchrum mundi… Ja nie jestem godzien zawiązać mu rzemyka u sandałów… On uratuje wszystkich i weźmie ich ze sobą do siódmego nieba… Bracia, bądźcie wśród wybrańców!

– Kiedyż on przyjdzie?! – w pytaniu tym, wykrzyczanym przez mężczyznę w futerku, nie było ciekawości. Było pragnienie. Mock uśmiechnął się w myślach, oczekując jakiejś wymijającej odpowiedzi. Okazała się ona jednak jak najbardziej konkretna.

– Święty mąż pocznie się za cztery dni w Wigilię. Dzień narodzin Chrystusa będzie dniem poczęcia nowego wybawiciela. Narodziny starego zbawiciela dadzą moc płodzącym nowego. Chrystus począł się ze skromnej niewiasty, a jego ojcem był Bóg przez swojego pośrednika, Ducha Świętego… Przyszedł na świat w miejscu przeznaczonym dla zwierząt, w całkowitym upodleniu… Nowy prorok pocznie się w jeszcze większym upodleniu… A oto święta księga proroctw Sepulchrum Mundi. Posłuchajcie, co powiada Mistrz w rozmowie z Uczniem w III księdze – von Orloff otworzył księgę oprawioną w białą skórę i rozpoczął czytanie. – „Mistrzu – zapytał Uczeń – dlaczego wybawiciel musi się począć z babilońskiej ladacznicy? – Zaprawdę, powiadam ci, Bóg jest wtedy najbliżej przy tobie, gdy grzeszysz… Jego moc jest wtedy największa, bo cała skierowana jest ku tobie, by cię od grzechu odciągnąć. Dlatego nowy wybawiciel pocznie się w grzechu, z grzesznej niewiasty, z nierządnicy babilońskiej, bo tylko tak moc Boża spocznie na nim”. Tyle mówi księga proroctw.

Starzec skończył czytanie i opadł na stojące za nim krzesło. Mock ze swojego miejsca widział krople potu pokrywające mongoloidalną fałdę. Do pulpitu podszedł wysoki młodzieniec, który sprzedawał bilety przed wykładem.

– Szanowni państwo – powiedział – książę pan czeka na państwa pytania. Proszę je zadawać. To ostatnia okazja. Następny wykład odbędzie się dopiero w niedzielę. Pan hrabia wyjeżdża na cykl wykładów do Berlina i we Wrocławiu będzie dopiero w ten dzień – w Wigilię.

Młody człowiek w wyżartym przez mole płaszczu podniósł rękę – po raz kolejny tego popołudnia. Von Orloff skinął z przyzwoleniem głową. – Mam pytanie – rzucał podejrzliwe spojrzenia na sąsiadów. – Kto zapłodni tę ladacznicę?

– Spiritus flat ubi vult [21] – odpowiedział von Orloff w zamyśleniu.

WROCŁAW, SOBOTA 21 GRUDNIA, GODZINA TRZECIA PO POŁUDNIU

– Spiritus flat ubi vult – zasępił się Mühlhaus, gdy Mock skończył relacjonowanie wykładu von Orloffa. – Mówi pan, że tak właśnie mu odpowiedział…

Zapadło milczenie. Hartner spojrzał na dyrektora kryminalnego i uznał, że mechaniczne powtórzenie łacińskiej sentencji, gwałtowne zadumanie i przymknięcie oczu zwiastują, iż policyjnego urzędnika ogarnęła po sytym obiedzie umysłowa ociężałość. W odróżnieniu od Hartnera, wszyscy siedzący u Mühlhausa policjanci byli przyzwyczajeni do niczego niewnoszących wypowiedzi ich szefa, do powtórzeń, które można by nazwać bezmyślnymi, gdyby nie świadczyły właśnie o gorączkowej pracy mózgu, która kończyła się zwykle jakimś celnym pomysłem, prostym i inspirującym podsumowaniem faktów, postawieniem nowej hipotezy. Tym razem tak nie było. Mühlhaus nie miał żadnego pomysłu. Hartner poczuł dokuczliwe swędzenie w dolnej partii pleców. Znał to palące uczucie zniecierpliwienia. Postanowił delektować się swoją zdobytą dziś wiedzą i głuchą ignorancją obecnych.

– Co pan o tym wszystkim sądzi, Mock? – zapytał Mühlhaus.

– Kurwy będą miały w Wigilię niezłe wzięcie. Wszyscy wyznawcy Sepulchrum Mundi będą szukali babilońskiej nierządnicy.

– Niech pan sobie daruje te kiepskie dowcipy – cicho wycedził Mühlhaus. Obiad odbierał mu ochotę do bardziej zdecydowanych reakcji – i powie coś, co nas zainteresuje.

– Dostałem od radcy kryminalnego Domagalli krótki raport o von Orloffie i Sepulchrum Mundi – Mock postąpił zgodnie z poleceniem swego szefa. – Jest tam życiorys tego guru i bardzo lakoniczne informacje o jego działalności we Wrocławiu, gdzie przebywa od roku. Mam to panom przedstawić?

Mühlhaus zamknął oczy, wyrażając w ten sposób zgodę, i wwiercił się małym szpikulcem w pokryte nagarem dno cybucha. Reinert oparł ciężką głowę na dłoni, rozgniatając pyzaty policzek, Ehlers skręcał papierosa, a Kleinfeld cmokał, usiłując się dobrać końcem języka do zepsutego zęba. Na zewnątrz rozległy się radosne okrzyki dzieci. Mock podszedł do okna i zobaczył sanki przywiązane do dużych sań, woźnicę i chudą szkapę, która właśnie podnosiła ogon i zostawiała pamiątkę na pokrytej brudnym śniegiem Ursulinenstrasse. Od grupki dzieci odłączyła się mała roześmiana dziewczynka i podreptała do woźnicy. Jej policzki zabarwione były krwawymi plamami. Mock odwrócił się od okna, nie chcąc wiedzieć, czy na policzkach dziecka jest krew, czy zwykłe rumieńce, czy woźnica jest zboczonym sąsiadem dziewczynki, czy jej ojcem, który za parę lat sprzeda ją w niewolę jakiejś burdelmamie. Mock nie chciał wiedzieć niczego o pustej i zimnej pościeli małżeńskiego łoża, o rozpaczliwych próbach omijania przez służących tematu ich pani, interesował się tylko apokalipsą głoszoną przez rosyjskiego arystokratę.

– Ten raport zawdzięczamy urzędnikom z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Sporządzili go na prośbę radcy kryminalnego Herberta Domagalli. Dysponują oni, niestety, jedynie życiorysem własnoręcznie napisanym przez naszego guru. Hrabia Aleksiej Konstantinowicz Orloff urodził się w roku 1857 roku w majątku Zołotoje Sioło koło Kiszyniowa. Pochodzi z zamożnej arystokratycznej rodziny. W 1875 ukończył w Sankt Petersburgu Szkołę Kadetów i rozpoczął służbę wojskową na Kaukazie. Nieoczekiwanie, w roku 1879, po wojnie z Turkami, porzucił karierę wojskową i wstąpił do seminarium duchownego w Tyflisie. Stamtąd usunięto go w 1881 roku za – jak to napisał – „brak pokory i umysłową samodzielność”. Przez następne dziesięć lat przebywa w Moskwie, gdzie publikuje powieść „Zaraza”, liczne broszury filozoficzne i artykuły w czasopismach. Można się domyślić, że utrzymuje go bogata familia – Mock przerwał i popatrzył uważnie na sennych słuchaczy. – Z jednego z tych artykułów był szczególnie dumny. Domagalla kazał przełożyć go na niemiecki i dołączył do raportu. Wczoraj przeczytałem go. Jest to, sit venia verbo [22], przerażająca religijna apoteoza zła i poniżenia – Mock przełknął ślinę obrzydzenia. – Każdy zbrodniarz powinien to przeczytać, a potem mordować, ciesząc się, że w chwili mordu jest w niemal namacalnym kontakcie z Bogiem…

вернуться

[21] Duch, kędy chce, tchnie.

вернуться

[22] Pozwólcie, że tak się wyrażę.

49
{"b":"269456","o":1}