Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Knüfer dopchał się z trudem do nowego miejsca pracy Sophie i zapalił papierosa, pilnie obserwując sytuację przy stole. Jak się szybko zorientował, Sophie była dodatkową nagrodą dla gracza, który by wygrał pięć tysięcy marek. Każdy tysiąc marek był symbolizowany przez zielonego słonika z jadeitu. Generał Basedow miał przed sobą trzy takie słoniki, szpicbródka – dwa, pozostali – żadnego. Wszyscy grali bardzo podobnie i asekurancko. Stawiali po sto marek na konkretne liczby i wciąż przegrywali. Nie tracili przy tym zbyt dużo, zachowując wciąż możliwość zagrania va banque. To ostatnie zagranie wykonywali zwłaszcza ci pozbawieni słoników. Kiedy zostawał przed nimi jeden stos żetonów, stawiali go na czerwone lub czarne i wygrywali drugi, i pojedynczo stawiali żetony na konkretne liczby. Było to nudne, jednak nie na tyle, by piękny uśmiech Sophie został zdeformowany przez ziewnięcia.

Knüfer postawił przed sobą pięć stosików żetonów po trzysta marek i pokręcił odmownie głową, gdy ciemnowłosa krupierka chciała je wymienić na słoniki. Po komendzie Faites vos jeux, którą Sophie wymówiła z tak nienagannym akcentem, jakby całe życie spędziła w Monte Carlo, Knüfer postawił wszystko na czerwone. Ruch nie zrobił wrażenia na współgraczach i nie zmienił ich sposobu gry. Zaturkotała kulka i detektyw zamknął oczy. Gdy je otworzył, zobaczył uśmiech Sophie. Nowa krupierka przesuwała ku niemu jego pięć stosików oraz pięć dodatkowych. Ciężkie piersi kołysały się nad stołem i Knüfer przysiągłby, że sutki ocierają się o śliski jedwab. Wstał, kiwnął na kelnera i wypił dwie lampki szampana – jedną po drugiej.

– Ile trzeba wygrać, by otrzymać nagrodę dodatkową? – zapytał siedzącego obok mężczyznę, którym okazał się szpicbródka.

– Pięć – usłyszał odpowiedź i przesunął wszystko na czarne.

– Uwaga – zaśpiewała ciemnowłosa krupierka. – Pan gra o wszystko, co jest do zdobycia. Panowie, po ewentualnej wygranej tego pana gra na tym stole może się skończyć, o ile weźmie pan natychmiast nagrodę dodatkową. Czy tak będzie, szanowny panie…

– Knüfer. Nie wiem, czy tak będzie – usłyszał swój zachrypnięty głos. – Nic nie powiem, by nie zapeszyć.

Basedow i szpicbródka, jedyni gracze, których było na to stać, postawili na czerwone, czarne, parzyste i nieparzyste taką sumę, jaka po wygranej dałaby im kwotę sześciu tysięcy marek. Knüfer zamknął oczy i wytłumił zmysł słuchu. Nie mógł go jednak zupełnie wyłączyć i sprawić, by niesłyszalne stały się ogromne brawa, jakie rozległy się przy stole. Otworzył oczy i uzyskał nagrodę – najpiękniejszy uśmiech, jaki widział w życiu. Niestety, takim samym uśmiechem został obdarzony szpicbródka. Knüfer spojrzał na kulkę. Spoczywała w przegródce „dwa czarne”.

– Pan Knüfer i pan Wlossok wygrali po sześć tysięcy marek, ponieważ pan Knüfer postawił na czarne, a pan Wlossok na parzyste – zagrzmiał głos von Stietencrotta, który pojawił się przy stole Sophie, podobnie jak większość gości tajnego kasyna. – Dalej mają prawo grać tylko ci dwaj panowie, a przewaga choćby jednej marki daje prawo do podjęcia dodatkowej wygranej, jaką są względy madame Lebetseyder.

Knüfer, myśląc o stwardniałych sutkach Sophie na purpurowym jedwabiu, postawił wszystko na czerwone. Wlossok postawił również sześć tysięcy marek – tym razem na parzyste. Knüfer znów zamknął oczy i po chwili usłyszał brawa. Sophie uśmiechała się promiennie. Do Wlossoka.

WIESBADEN, PONIEDZIAŁEK 16 GRUDNIA, WPÓŁ DO ÓSMEJ WIECZOREM

Knüfer stłumił ziewnięcie i podrapał się w ciężką od nikotyny głowę. Chociaż spał z krótkimi przerwami ponad trzynaście godzin, był niewyspany, wymięty i przepełniony zjedzonym przed chwilą posiłkiem, wczorajszym szampanem, wściekłym erotycznym snem i silnym uczuciem frustracji, jakie trapiło go od chwili, gdy Wlossok wygrał Sophie, a potem z kieszeniami pełnymi żetonów o piątej nad ranem wychodził wraz z nią z tajnego kasyna. Knüfer wypił wtedy butelkę szampana i powlókł się do swojego numeru w „Nassauer Hof” trzymany pod ramię przez troskliwego Richtera. Teraz spojrzał na zegarek i stwierdził, że właśnie minęło przepisowych czternaście godzin, które Wlossok spędził z Sophie, a których jemu samemu odmówiła „bogini Ruletka”. Knüfer stanął przed małym wiszącym lustrem za parawanem, zimną wodą z miednicy umył twarz i przylizał odstające tu i ówdzie włosy. Potem ogolił się, ubrał w gors i smoking i – ssąc palec skaleczony spinką do mankietów – zszedł do hallu kasyna, by tam zainkasować pieniądze od Mühlhausa.

Odebrał w punkcie pocztowym dwa tysiące marek i wszedł do hallu głównego. Zbliżył się do strażnika i pokazał mu wczorajsze zaproszenie.

– Ja do tajnego kasyna – szepnął do niego.

– Bardzo proszę – funkcjonariusz w uniformie odchylił pluszową kotarę, za którą było wejście do piekieł.

Knüfer uniósł rękę w geście pozdrowienia i zszedł po szerokich, krętych schodach. Za chwilę znalazł się wśród pozbawionych okien ścian, jedwabnej purpury, przepięknych nagich syren, które wabiły drgnieniem bioder, kołysaniem piersi i francuskim refrenem. Nie było wśród nich tej, o której nie przestawał myśleć. Knüfer zapalił cygaro i czekał. Wtedy w ciężkiej głowie usłyszał głos Mühlhausa: „Oznajmiam ci, że – jeśli mnie oszukujesz – to nie przegrasz dużo tak jak oni. Ty przegrasz wszystko”.

Knüfer był przesądny jak każdy hazardzista. Brak Sophie przy stole i huczący mu w czaszce głos Mühlhausa uznał za znaki ostrzegawcze. Nie powinien ponawiać gry pieniędzmi, które otrzymał od Mühlhausa, ponieważ te pieniądze już raz przegrał – wczoraj – i wystawił na nie weksel. Musi zatem oddać je von Stietencrottowi, wynająć jakiś pokój w Wiesbaden, przez dwa miesiące nie opuszczać miasta, by dyskretnie śledzić Sophie. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności spełnione zostało polecenie Mühlhausa i von Stietencrott skutecznie „odizolował” Sophie na dwa miesiące. Los wykonał robotę za Knüfera i ten powinien skakać z radości i spokojnie i wesoło spędzać zimowe ferie w kurorcie Wiesbaden. Jednak tę chwilową radość burzył mu zgrzytliwy głos, który wciąż powtarzał: „Oznajmiam ci, że – jeśli mnie oszukujesz – to nie przegrasz dużo tak jak oni. Ty przegrasz wszystko”.

– Przegrasz wszystko, kiedy choć na chwilę stracisz z oczu Sophie – dopowiedział sobie Knüfer i porzucił tajne kasyno oraz syreni śpiew nagich krupierek.

WIESBADEN, PONIEDZIAŁEK 16 GRUDNIA, DZIEWIĄTA WIECZOREM

Von Stietencrott z trudem walczył z ogarniającą go furią. Spojrzał wściekłym, przekrwionym wzrokiem na Markusa Wielandta, który uśmiechał się ironicznie, wypuszczając nozdrzami słupy papierosowego dymu, i zmusił się do grzecznego tonu:

– Drogi panie Wielandt, już mi pan to tłumaczył. Jest pan pisarzem i chce pan opisać stan psychiczny panny Lebetseyder na drugi dzień po tym – jak pan to ujął – „gdy została skonsumowana jako nagroda dodatkowa w erotycznej ruletce”. Cieszy mnie, że pan tak poważnie podchodzi do swojej pracy, ale w tej chwili panna Lebetseyder jest niedysponowana i nie życzy sobie nikogo widzieć.

– Musiało być bardzo ostro – zauważył Wielandt – jeżeli całą dobę później nie jest w stanie stanąć przy stole.

Od ataku apopleksji uchronił von Stietencrotta dzwonek telefonu. Dyrektor kasyna podniósł słuchawkę, wysłuchał krótkiej relacji i wrzasnął:

– Dawaj tutaj tego recepcjonistę!

Drzwi otworzyły się i do pokoju zapełnionego biedermeierowskimi meblami, paprociami i palmami wpadło trzech potężnie zbudowanych strażników i niewysoki recepcjonista w uniformie hotelu „Nassauer Hof”.

– Nazwisko? – krzyknął von Stietencrott, celując grubym wskazującym palcem w pierś recepcjonisty.

– Zeissmann, Helmut Zeissmann – powiedział zapytany, starając się nie patrzeć w oczy swojego szefa. Najwyraźniej trapiła go choroba Parkinsona.

– Mówcie, Zeissmann – dyrektor chwycił recepcjonistę za wątłe ramiona – mówcie wszystko.

– Pan Knüfer przyszedł do mnie – Zeissmanna unieruchomionego w imadle rąk szefa paliły iskry strzelające spoza jego monokla – pół godziny temu i zapytał, czy pan Wlossok jest u siebie. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że przed chwilą wrócił. Wtedy pan Knüfer poszedł tam i jest do tej pory.

41
{"b":"269456","o":1}