— Towarzystwo kłania się panom starszyznie — tu pokłonili się wszyscy w pas — i prosi, żeby im wydać tego Lacha, szczob z nym poihraty[981], jak z Barabaszom i Tatarczukom.
— Wydać im Lacha! — krzyknął Czarnota.
— Nie wydawać — wołał inny. — Niech czekają! On poseł!
— Na pohybel mu! — ozwały się różne głosy.
Następnie ucichli wszyscy czekając, co powiedzą koszowy[982] i Chmielnicki.
— Towarzystwo prosi. A nie, to samo weźmie — powtórzyli deputaci.
Zdawało się, że pan Skrzetuski zgubiony jest bez ratunku, gdy wtem Chmielnicki pochylił się do ucha Tuhaj-beja.
— To twój jeniec — szepnął — jego Tatarzy wzięli, on twój. Dasz-li go sobie zabrać? To bogaty szlachcic, a i bez tego kniaź Jarema[983] złotem za niego zapłaci.
— Dawajcie Lacha! — wołali coraz groźniej Kozacy.
Tuhaj-bej przeciągnął się na swoim siedzeniu i wstał. Twarz zmieniła mu się w jednej chwili, oczy rozszerzyły się jak u żbika, zęby poczęły błyskać. Nagle skoczył jak tygrys przed mołojców[984] dopominających się o jeńca.
— Precz, capy, psy niewierne! Niewolnicy! Swynojady[985]! — ryknął chwytając za brody dwóch Zaporożców i targając nimi z wściekłością. — Precz, pijanice, bydlęta nieczyste! Gady plugawe! Wy mnie jasyr zabierać przyszli, a ot, ja wam tak!... capy! — To mówiąc, targał za brody coraz innych mołojców, na koniec zwaliwszy jednego począł go deptać nogami. — Na twarz, niewolnicy, bo was w jasyr zapędzę, bo Sicz[986] całą nogami tak zdepczę jak was! Z dymami puszczę, ścierwem waszym pokryję!
Deputaci cofali się przerażeni — straszliwy przyjaciel pokazał, co umie.
I dziwna rzecz: na Bazawłuku[987] stało tylko sześć tysięcy ordy! Prawda, że za nimi stał jeszcze chan z całą potęgą krymską, ale w samej Siczy było kilkanaście tysięcy mołojców prócz tych, których Chmielnicki wysłał był już na Tomakówkę[988] — a jednakże ani jeden głos protestacji nie podniósł się przeciw Tuhaj-bejowi. Zdawać by się mogło, że sposób, w jaki groźny murza[989] obronił jeńca, był jedynie skuteczny, że trafił od razu do przekonania Zaporożców, którym tatarska pomoc była w tej chwili niezbędną. Deputacja wypadła na majdan krzycząc do tłumów, że nie będą z Lachem igrały, bo to jeniec Tuhaj-beja, a Tuhaj-bej, każe, rozserdywsia[990]! „Brody nam powyrywał!” — wołali. Na majdanie też poczęto zaraz powtarzać: „Tuhaj-bej rozserdywsia! „Rozserdywsia! — wołały żałośnie tłumy — rozserdywsia! rozserdywsia!” — a w kilka chwil jakiś przeraźliwy głos jął śpiewać koło ogniska:
Hej, hej!
Tuhaj-bej
Rozserdywsia duże[991]!
Hej, hej,
Tuhaj-bej,
Ne serdysia, druże[992]!
Wnet tysiące głosów powtórzyło: „Hej, hej! Tuhaj-bej” — i oto powstawała jedna z tych pieśni, które potem, rzekłbyś, wicher roznosił po całej Ukrainie i trącał nimi o struny lir[993] i teorbanów[994].
Ale nagle i pieśń została przerwana, bo przez bramę od strony Hassan-Basza wpadło kilkunastu ludzi i przedzierając się przez tłum, krzycząc: „Z drogi! z drogi!”, dążyło co sił w stronę radnego domu. Atamani zabierali się już do wyjścia, gdy nowi ci goście wpadli do izby.
— Pyśmo[995] do hetmana! — wołał stary Kozak.
— Skąd wy?
— My czehryńcy[996]. Dzień i noc z pyśmom jidem. Oto jest.
Chmielnicki wziął list z rąk Kozaka i począł czytać. Nagle twarz zmieniła mu się, przerwał czytanie i rzekł donośnym głosem:
— Mości panowie atamani! Hetman wielki[997] wysyła syna Stefana[998] z wojskiem na nas. Wojna!
W izbie powstał dziwny szmer; nie wiadomo, czy szmer radości, czy przerażenia. Chmielnicki wystąpił na środek izby, wsparł się pod boki, oczy jego miotały błyskawice, a głos brzmiał groźnie i rozkazująco:
— Kurzeniowi do kurzeniów! Uderzyć z dział na wieży! Rozbić beczki z wódką! Jutro świtaniem ruszamy!
Od tej chwili kończyły się na Siczy[999] obrady zbiorowe, rządy atamanów, sejmy i przewaga „towarzystwa”. Chmielnicki brał w ręce nieograniczoną władzę. Oto przed chwilą z obawy, aby głos jego nie został nie wysłuchany przez burzliwe „towarzystwo”, musiał jeńca podstępem bronić i podstępem gubić niechętnych; teraz był panem życia i śmierci wszystkich. Tak zawsze bywało. Przed i po wyprawie, choćby hetman już był obrany, tłum narzucał jeszcze atamanom i koszowemu[1000] swoją wolę, której niebezpiecznie było się opierać. Ale gdy tylko wyprawa została otrąbioną, „towarzystwo” stawało się wojskiem podległym wojskowej dyscyplinie, kurzeniowi oficerami, a hetman wodzem-dyktatorem.
Dlatego też usłyszawszy rozkazy Chmielnickiego atamanowie wypadli natychmiast do swoich kurzeniów. Narada była skończona.
Po chwili huk dział z bramy prowadzącej z Hassan-Basza do siczowego majdanu zatrząsł ścianami izby i rozległ się posępnym echem po całym Czertomeliku, zwiastując wojnę.
Rozpoczynał on także epokę w dziejach dwóch narodów, ale o tym nie wiedzieli ni pijani siczowcy, ni sam hetman zaporoski.
Rozdział XII
Chmielnicki ze Skrzetuskim poszli na nocleg do koszowego[1001], a z nimi i Tuhaj-bej, któremu za późno było wracać na Bazawłuk[1002]. Dziki bej traktował namiestnika jako jeńca, który miał być za wysoką cenę wykupiony, zatem nie jak niewolnika i z respektem większym nawet może niż Kozaków, bo go w swoim czasie jako książęcego posła na dworze chanowym widywał. Co widząc, koszowy zaprosił go do swej chaty i również zmienił z nim postępowanie. Stary ataman był to człowiek duszą i ciałem oddany Chmielnickiemu, który go zawojował i owładnął; owóż zauważył, że Chmielnickiemu chodziło widocznie podczas narad o ocalenie jeńca. Ale zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zaledwie zasiedli w chacie, Chmielnicki zwrócił się do Tuhaj-beja.
— Tuhaj-beju! — rzekł — ile myślisz wziąć wykupna za tego jeńca?
Tuhaj-bej popatrzył na Skrzetuskiego i rzekł:
— Tyś mówił, że to znaczny człowiek, a ja wiem, że to poseł strasznego kniazia, a straszny kniaź kocha swoich. Bismillach[1003]! Jeden zapłaci i drugi zapłaci — razem...
Tu Tuhaj-bej zamyślił się:
— Dwa tysiące talerów.
Chmielnicki na to:
— Dam ci dwa tysiące talerów.
Tatar milczał przez chwilę. Jego skośne oczy zdawały się na wkroś przenikać Chmielnickiego.
— Ty dasz trzy — rzekł.
— Dlaczego mam dać trzy, gdyś sam dwu żądał?
— Bo jeśli go chcesz mieć, to tobie na tym zależy, a jeśli ci zależy, to dasz trzy.
— On mnie życie ocalił.
— Ałła! To warte tysiąc więcej.
Tu Skrzetuski wtrącił się do targu.