Литмир - Электронная Библиотека
A
A

jadać inne potrawy i brać czystą bieliznę, a co kwartał zmieniać miejsce pobytu i

kochanki.

- Zabraknie kobiet - wtrącił Ochocki.

- Zostaw pan to kobietom, a już one postarają się, ażeby ich nie zabrakło -

odparł szyderczo doktór. - Przecież ta sama dieta stosuje się i do kobiet.

- Ta kwartalna dieta?.. - spytał Ochocki.

- Naturalnie. Dlaczegóż one mają być gorsze od nas?

- Nie ciekawa to jednak służba w dziesiątym lub dwudziestym kwartale.

- Przesąd!... przesąd!... - mówił Szuman. - Ani się pan spostrzeżesz, ani się

domyślisz, szczególniej, jeżeli cię zapewnią, że jesteś dopiero drugim lub

czwartym, i to tym prawdziwie kochanym, tym od dawna przeczuwanym...

- Nie byłeś u Rzeckiego? - spytał Szumana Wokulski.

- No, jemu już nie zapiszę recepty na miłość - odparł doktór.- Stary kapcanieje...

- Istotnie, źle wygląda - dorzucił Ochocki.

Rozmowa przeszła na stan zdrowia Rzeckiego, potem na politykę, w końcu

Szuman pożegnał ich.

596

- Bestia cynik!... - mruknął Ochocki.

- Nie lubi kobiet - dodał Wokulski - a w dodatku miewa gorzkie dnie i wtedy

wygaduje herezje.

- Czasami nie bez racji - rzekł Ochocki. - Ale też dobrze trafił ze swymi

poglądami... Bo akurat przed godziną miałem uroczystą rozmowę z ciotką, która

koniecznie namawia mnie, abym się ożenił, i dowodzi, że nic tak nie

uszlachetnia człowieka, jak miłość zacnej kobiety...

- On nie radził panu, tylko mnie.

- Ja też właśnie, gdym słuchał jego wywodów, myślałem o panu. Wyobrażam

sobie, jak byś pan wyglądał zmieniając co kwartał kochanki, gdyby kiedy stanęli

przed panem ci wszyscy ludzie, którzy dziś pracują na pańskie dochody, i

zapytali: „Czym się wywdzięczasz nam za nasze trudy, nędzę i krótsze życie,

którego część tobie oddajemy?... Czy pracą, czy radą, czy przykładem?...”

- Jacyż dziś ludzie pracują na moje dochody? - spytał Wokulski. - Wycofałem

się z interesów i zamieniam majątek na papiery.

- Jeżeli na listy zastawne ziemskie, to przecież kupony od nich płacą parobcy; a

jeżeli na jakieś akcje, to znowu ich dywidendy pokrywają robotnicy kolejowi,

cukrowniani, tkaccy, czy ja zresztą wiem jacy?..

Wokulski jeszcze bardziej spochmurniał.

- Proszę pana - rzekł - czy ja potrzebuję myśleć o tym?... Tysiące żyją z

procentów i nie troszczą się podobnymi pytaniami.

- Ale ba!- mruknął Ochocki. - Inni to nie pan... Ja mam wszystkiego półtora

tysiąca rubli rocznie, a jednak bardzo często przychodzi mi na myśl, że taka

suma stanowi utrzymanie trzech albo czterech ludzi i że jacyś faceci ustępują dla

mnie ze świata albo muszą ograniczać swoje, już i tak ograniczone potrzeby...

Wokulski przeszedł się po pokoju.

- Kiedy pan jedziesz za granicę? - nagle zapytał.

- I tego nie wiem - odparł kwaśno Ochocki. - Mój dłużnik nie zwróci mi

pieniędzy wcześniej jak za rok. Spłaci mnie dopiero nową pożyczką, a tej dziś

niełatwo zaciągnąć.

- Duży daje procent?

- Siódmy.

- A pewna to lokacja?

- Pierwszy numer po Towarzystwie Kredytowym.

- A gdybym ja panu dał gotówkę i wszedł w pańskie prawa, wyjechałbyś pan za

granicę?

- Jednej chwili!... - zawołał Ochocki zrywając się. - Cóż ja tu wysiedzę?...

Chyba z desperacji ożenię się bogato, a później będę robił tak, jak radzi Szuman.

Wokulski zamyślił się.

- Cóż by to było złego ożenić się? - rzekł półgłosem.

- Dajże mi pan spokój!... Ubogiej żony nie wykarmię, bogata wciągnęłaby mnie

w sybarytyzm, a każda byłaby grobem moich planów. Dla mnie trzeba jakiejś

597

dziwnej kobiety, która by razem ze mną pracowała w laboratorium; a gdzież

znajdę taką?...

Ochocki zdawał się być mocno rozstrojony i zabrał się do wyjścia.

- Więc, kochany panie - mówił żegnając się z nim Wokulski sprawę pańskiego

kapitału obgadamy. Ja gotów jestem spłacić pana.

- Jak pan chce... Nie proszę o to, ale byłbym bardzo wdzięczny.

- Kiedy pan wyjeżdżasz do Zasławka?

- Jutro, właśnie przyszedłem pożegnać pana.

- A więc interes gotów - zakończył ściskając go Wokulski.- W październiku

możesz pan mieć pieniądze.

Po.wyjściu Ochockiego Wokulski położył się spać. Doznał dziś tylu silnych i

sprzecznych wrażeń, że nie umiał ich uporządkować. Zdawało mu się, że od

chwili zerwania z panną Izabelą wchodził na jakąś straszną wysokość, otoczoną

przepaściami, i dopiero dziś dosięgnął jej szczytów, a nawet zeszedł na drugi

skłon, gdzie ujrzał jeszcze niewyraźne, lecz całkiem nowe horyzonty.

Jakiś czas snuły mu się przed oczyma roje kobiet, a między nimi najczęściej

pani Wąsowska; to znowu widział gromady parobków i robotników, którzy

zapytywali go, co im dal w zamian za swoje dochody.

Nareszcie twardo zasnął.

Obudził się o szóstej rano, a pierwszym wrażeniem było uczucie swobody i

rześkości.

Wprawdzie nie chciało mu się wstawać, lecz nie doznawał żadnego cierpienia i

nie myślał o pannie Izabeli. To jest myślał, ale mógł nie myśleć; w każdym razie

wspomnienie jej nie nurtowało go w sposób jak dotychczas bolesny.

Ten brak cierpień znowu zatrwożył go.

„Czy to nie przywidzenie?” - pomyślał.

Przypomniał sobie historię dnia wczorajszego; pamięć i logika dopisywały mu.

„Może i wolę odzyskam?” - szepnął.

Na próbę postanowił, że wstanie za pięć minut, wykąpie się, ubierze i

natychmiast pójdzie na spacer do Łazienek. Patrzył na posuwającą się skazówkę

zegarka i z niepokojem zapytał: „A może ja się nawet na to nie zdobędę ?.. „

Skazówka dosięgła pięciu minut i Wokulski wstał bez pośpiechu, ale też i bez

wahania. Sam nalał sobie wody do wanny, wykąpał się, wytarł, ubrał i już w pół

godziny szedł do Łazienek.

Uderzyło go, że przez cały ten czas nie myślał o pannie Izabeli, tylko o pani

Wąsowskiej. Oczywiście, coś się w nim wczoraj zmieniło: może zaczęły działać

jakieś sparaliżowane komórki w mózgu?... Myśl o pannie Izabeli straciła nad

nim władzę.

„Co to za dziwna plątanina - mówił. - Tamtą wyrugowała pani Wąsowska, a

panią Wąsowską może zastąpić każda inna kobieta. Jestem więc naprawdę

uleczony z obłędu...”

Przeszedł nad stawem i obojętnie przypatrywał się czółnom i łabędziom. Potem

skręcił w aleję ku Pomarańczarni, na której byli wtedy oboje, i powiedział sobie,

598

że... zje śniadanie z apetytem. Ale gdy wracał tą samą drogą, opanował go

gniew i z dziką radością złośliwego dzieciaka poprzednie ślady własnych stóp

zacierał nogą.

„Gdybym mógł wszystko tak zetrzeć... I tamten kamień, i ruiny... Wszystko!...”

W tej chwili uczuł, że budzi się w nim niepokonany instynkt niszczenia

pewnych rzeczy; lecz zarazem zdawał sobie sprawę, że jest to objaw

chorobliwy. Wielką też robiło mu satysfakcję, że nie tylko spokojnie może

myśleć o pannie Izabeli, ale nawet oddawać jej sprawiedliwość.

„O co ja się irytowałem? - mówił do siebie. - Gdyby nie ona, nie zdobyłbym

majątku... Gdyby nie ona i nie Starski, za pierwszym razem nie wyjechałbym do

Paryża i nie zbliżyłbym się z Geistem, a pod Skierniewicami nie uleczyłbym się

z głupoty... Wszakże to moi dobrodzieje ci państwo... Nawet powinien bym

wyswatać tę dobraną parę, a przynajmniej ułatwiać im schadzki... I pomyśleć, że

z takiej mierzwy kiedyś wykwitnie metal Geista!...”

W Ogrodzie Botanicznym było cicho i prawie pusto. Wokulski wyminął studnię

i z wolna począł wstępować na ocieniony pagórek, na którym przeszło rok temu

po raz pierwszy rozmawiał z Ochockim. Zdawało mu się, że wzgórze jest

podwaliną tych ogromnych schodów, na szczycie których ukazywał mu się

posąg tajemniczej bogini. Ujrzał ją i teraz i ze wzruszeniem spostrzegł, że

215
{"b":"152412","o":1}