- Milcz pan!... - zawołała pani Wąsowska. - Nie przeczę, że Bela postąpiła źle,
ale... osądź pan sam siebie, jeżeli powiem, że ona pana...
- Kocha, czy tak? - spytał Wokulski bawiąc się swoją brodą.
- O, kocha!... Dopiero żałuje pana. Nie chcę się wdawać w szczegóły, dość,
jeżeli powiem, że widywałam ją prze dwa miesiące prawie co dzień... Że przez
ten czas mówiła tylko o panu i że najulubieńszym miejscem jej przejażdżek
jest... zamek zasławski!... Ile razy siadała na tym wielkim kamieniu z napisem,
ile razy widziałam łzy w jej oczach... A nawet raz rozpłakała się na dobre,
powtarzając wyryty tam dwuwiersz :
Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,
Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawi!
Cóż pan na to?...
- Co ja na to?.. - powtórzył Wokulski. - Przysięgam, że jedynym moim
życzeniem w tej chwili jest, ażeby zaginął najdrobniejszy ślad mojej znajomości
z panną Łęcką... A przede wszystkim ten nieszczęśliwy kamień, który ją tak
roztkliwia.
- Gdyby to była prawda, miałabym piękny dowód męskiej stałości
593
- Nie, miałaby pani tylko dowód cudownej kuracji - mówił wzruszony. - O
Boże!... zdaje mi się, że mnie ktoś na parę lat zamagnetyzował, że przed
dziesięcioma tygodniami zbudzono mnie nieumiejętnie i że dopiero dziś
ocknąłem się naprawdę...
- Pan to mówisz na serio?...
- Czyliż pani nie widzi, jaki jestem szczęśliwy?... Odzyskałem siebie i znowu
należę do siebie... Niech mi pani wierzy, że jest to cud, którego najzupełniej nie
rozumiem, ale który porównać można tylko z przebudzeniem z letargu
człowieka, który już leżał w trumnie.
- I czemu pan to przypisuje?... - zapytała spuszczając oczy.
- Przede wszystkim pani... A następnie temu, że nareszcie zdobyłem się na jasne
sformułowanie przed kimś rzeczy, którą od dawna rozumiał, alem nie miał
odwagi uznać. Panna Izabela to kobieta innego gatunku aniżeli ja i tylko jakieś
obłąkanie mogło mnie przykuć do niej.
- I co pan zrobi po tym ciekawym odkryciu?
- Nie wiem.
- Nie znalazł pan czasem kobiety swego gatunku?..
- Może.
- Zapewne jest nią ta pani... pani Sta... Sta...
- Stawska?... Nie. Prędzej byłaby nią pani.
Pani Wąsowska podniosła się z fotelu z miną bardzo uroczystą.
- Rozumiem - rzekł Wokulski. - Mam już odejść?
- Jak pan uważa.
- I na wieś nie pojedziemy razem?
- O, to z pewnością... Chociaż... nie bronię panu przyjechać tam...
Zapewne będzie u mnie Bela...
- W takim razie nie przyjadę.
- Nie twierdzę, że będzie.
- I zastałbym tylko samą panią?
- Przypuszczam.
- I rozmawialibyśmy tak jak dzisiaj?... Jeździlibyśmy na spacer jak wówczas?..
- I naprawdę rozpoczęłaby się między nami wojna - odparła pani Wąsowska.
- Ostrzegam, żebym ją wygrał.
- Doprawdy?... I może zrobiłby mnie pan swoją niewolnicą?..
- Tak. Przekonałbym, że potrafię mieć władzę, a później u nóg pani błagałbym,
ażebyś przyjęła mnie za swego niewolnika...
Pani Wąsowska odwróciła się i wyszła z salonu. Na progu zatrzymała się chwilę
i z lekka odwracając głowę rzekła:
- Do widzenia... na wsi!...
Wokulski opuścił jej mieszkanie jak pijany. Znalazłszy się na ulicy szepnął :
„Oczywiście, zgłupiałem.”
Spojrzał za siebie i zobaczył w oknie panią Wąsowską, która wyglądała spoza
firanki.
594
„Do licha ! - pomyślał. - Czy ja znowu nie wlazłem w jaką awanturę?...”
Idąc ulicą Wokulski wciąż zastanawiał się nad zmianą, jaka w nim zaszła.
Zdawało mu się, że : otchłani, w której panuje noc i obłęd, wydobył się na jasny
dzień. Pulsa biły mu silniej, oddychał szerzej, myśli toczyły się z niezwykłą
swobodą; czuł jakąś rześkość w całym organizmie i nie dający się opisać spokój
w sercu.
Już nic drażnił go ruch uliczny, a cieszyły tłumy. Niebo miało ciemniejszą
barwę, domy wyglądały zdrowiej, a nawet kurz, nasycony potokami światła był
piękny.
Największą jednak przyjemność robił mu widok młodych kobiet, ich giętkich
ruchów, uśmiechających się ust i wabiących spojrzeń. Kilka z nich spojrzały mu
prosto w oczy z wyrazem słodkiej tkliwości i kokieterii; Wokulskiemu serce
uderzyło śpieszniej, jakiś prąd drażniący przeleciał po nim od stóp do głów.
„Ładne!...” - pomyślał.
Wnet jednak przypomniał sobie panią Wąsowską i musiał przyznać, że
spomiędzy tych ładnych ona jest najładniejsza, a co lepiej, najponętniejsza... Co
to za figura, jaki wspaniały kontur nogi, a płeć, a oczy mające w sobie coś z
brylantów i aksamitu... Byłby przysiągł, że czuje zapach jej ciała, że słyszy
spazmatyczny śmiech, i w głowic zaszumiało mu na samą myśl zbliżenia się do
niej.
„Co to musi być za wściekła kobieta!... - szepnął. - Kąsałbym ją...”
Widmo pani Wąsowskiej tak go prześladowało i drażniło, że nagle przyszedł mu
projekt odwiedzić ją jeszcze dziś wieczorem.
„Przecież zaprosiła mnie na obiady i kolacje - mówił do siebie czując, że w nim
coś kipi. - Wyrzuci mnie za drzwi?... Po cóż by mnie kokietowała. Że nie ma do
mnie wstrętu, wiem nic od dzisiaj, no, a ja, dalibóg, mam na nią apetyt, który
także coś wart...”
Wtem przeszła obok niego jakaś szatynka z fiołkowymi oczyma i twarzą
dziecka, a Wokulski spostrzegł ze zdziwieniem, że i ta mu się podoba.
O kilkanaście kroków od swojego domu usłyszał wołanie:
- Hej!... hej!... Stachu!...
Wokulski odwrócił głowę i pod werandą cukierni zobaczył Szumana. Doktór
zostawił nie dokończoną porcję lodów, rzucił na stół srebrną czterdziestówkę i
wybiegł do niego.
- Idę do ciebie - mówił Szuman biorąc go pod rękę. - Wiesz co, że dawno już nie
miałeś tak byczej miny... Założę się, że wrócisz do spółki i porozpędzasz tych
parchów... Co za Fizjognomia... co za oko... Dziś dopiero poznaję dawnego
Stacha!...
Minęli bramę, schody i weszli do mieszkania.
- A ja w tej chwili myślałem, że grozi mi jakaś nowa choroba... rzekł Wokulski
ze śmiechem. - Chcesz cygaro?
- Dlaczego grozi?
595
- Wyobraź sobie, że może od godziny ogromne wrażenie robią na mnie
kobiety... Jestem przestraszony...
Szuman roześmiał się na cały głos.
- Pyszny jesteś... Zamiast wydać obiad na znak radości, to ten się boi... A cóż ty
myślisz, że wówczas byłeś zdrów, kiedyś wariował za jedną kobietą? Dziś jesteś
zdrów, kiedy ci się wszystkie podobają, i nie masz nic pilniejszego jak postarać
się o względy tej, która ci najlepiej przypadnie do gustu.
- Bah!... A gdyby to była wielka dama?...
- Tym lepiej... tym lepiej... Wielkie damy są daleko smaczniejsze od pokojówek.
Kobiecość ogromnie zyskuje na szyku i inteligencji, a nade wszystko na dumie.
Jakie czekają cię idealne rozmowy, jakie miny pełne godności... Ach, powiadam
ci, to ze trzy razy więcej warte...
Po twarzy Wokulskiego przeleciał cień.
- Oho! - zawołał Szuman - już widzę obok ciebie długie ucho tego patrona, na
którym Chrystus wjeżdżał do Jerozolimy. Czego się krzywisz?... Właśnie
umizgaj się tylko do wielkich dam, bo one mają ciekawość do demokracji.
W przedpokoju rozległ się dzwonek i wszedł Ochocki. Spojrzał na
zacietrzewionego doktora i zapytał:
- Przeszkadzam panom?
- Nie - odparł Szuman - możesz pan nawet być pomocny. Bo właśnie radzę w tej
chwili Stachowi, ażeby leczył się romansem, ale... nie idealnym. Z ideałami już
dosyć...
- A wie pan, że tego wykładu i ja gotów jestem posłuchać - rzekł Ochocki
zapalając podane cygaro.
- Awantura! - mruknął Wokulski.
- Żadna awantura - prawił Szuman. - Człowiek z twoim majątkiem może być
kompletnie szczęśliwy, do rozsądnego bowiem szczęścia potrzeba: co dzień