- Boś był im potrzebny. Z ciebie i twoich stosunków zrobili szczebel...
- No, co tam - przerwał Wokulski - obaj nie przekonamy, się... Ale, ale... Mam
tu urzędowe papiery o śmierci Ludwika Stawskiego.
Rzecki zerwał się z fotelu.
- Męża pani Heleny?... Gdzie?... - mówił rozgorączkowany. - Ależ to ocalenie
dla nas wszystkich!...
Wokulski podał dokumenta, które Rzecki schwycił drżącymi rękoma.
- Wieczny odpoczynek i... chwała Bogu!... - prawił czytając.- No, kochany
Stachu, dziś nie ma już żadnej przeszkody... Zeń się z nią... Ach, gdybyś
wiedział, jak ona cię kocha... Zaraz doniosę o tym biedaczce, a papiery ty sam
zawieź i... oświadcz się z miejsca... Już widzę, spółka będzie uratowana, a może
i sklep... Paruset ludzi, których uchronisz od nędzy, pobłogosławi was... Co to
za kobieta!... Przy niej dopiero znajdziesz spokój i szczęście...
565
Wokulski stanął przed nim i pokiwał głową.
- A ona ze mną znajdzie szczęście? - spytał.
- Szalenie cię kocha... Ty nawet nie domyślasz się...
- A wie ona: co kocha?... Czy ty nie widzisz, że ja już jestem tylko ruiną,
najgorszą, bo moralną... Zatruć komu szczęście potrafię, ale dać!...
I jeżeli mógłbym dać coś światu, to chyba pieniądze i pracę, ale... nie dla
dzisiejszych ludzi i jak najdalej od nich.
- Eh, przestań!... - zawołał Rzecki. - Ożeń się z nią, a zaraz inaczej spojrzysz...
Wokulski śmiał się smutno.
- Tak... ożenić się!... Spętać dobrą i niewinną istotę, wyzyskiwać
najszlachetniejsze uczucia, a myślą być gdzie indziej... I może jeszcze za rok lub
dwa wymawiać, że dla niej porzuciłem wielkie zamiary... ,
- Polityka?... - szepnął tajemniczo Rzecki.
- Co tam polityka!... już miałem czas i okazje rozczarować się do niej... Jest coś
ważniejszego od polityki...
- Może wynalazek tego Geista?... - pytał Rzecki.
- A ty skąd wiesz?
- Od Szumana.
- Ach, prawda!... Zapomniałem, że Szuman musi wiedzieć o wszystkim. To
także talent...
- I bardzo pomocny. Swoją drogą, radzę ci: pomyśl o pani Stawskiej, bo...
- Ty mi ją odbijesz?... - uśmiechnął się Wokulski. - Odbij, odbij!... Gwarantuję
wam, że nie zaznacie biedy.
- Tfy! dajże spokój!... Ziemia by się zapadła, gdyby taki stary grat jak ja myślał
o podobnej kobiecie. Ale jest tu ktoś niebezpieczniejszy... Mraczewski... Szaleje
za nią, mówię ci, i już pojechał do niej trzeci czy czwarty raz... Serce kobiety nie
kamień...
- O!... Mraczewski?... Już nie bawi się w socjalizm?
- Ale skąd! on mówi, że byle człowiek odłożył pierwszy tysiąc rubli, a jeszcze
poznał taką piękną kobietę jak Stawka, zaraz polityka wywietrzeje mu z głowy.
- Biedny Klejn był innego zdania - rzekł Wokulski.
-.Co tam Klejn, narwaniec!... Dobry chłopak, ale żaden subiekt... Mraczewski,
oto była perła!... Piękny, paplał po francusku, a jak on spoglądał na klientki, jak
podkręcał wąsy!... Ten zrobi interes na świecie i zdmuchnie ci panią Stawską...
Zobaczysz!...
Zabrał się do wyjścia, ale jeszcze stanął i rzekł:
- Żeń się z nią, Stachu, żeń... Uszczęśliwisz kobietę, uratujesz spółkę, a może i
sklep ocalisz. Co tam wynalazki!... Rozumiałbym cele polityczne w tych
czasach, kiedy mogą zajść najdonioślejsze wypadki. Ale te machiny latające...
Chociaż może i one przydałyby się? - dodał po namyśle. - Ha! zresztą rób, jak
chcesz, ale prędko decyduj się co do Stawskiej, bo czuję, że Mraczewski nie
zaśpi gruszek w popiele. To frant! Machiny latające... Phy! czy ja wiem?...
Może i to... może i to na coś się przyda.
566
Wokulski został sam.
„Paryż czy Warszawa?... - myślał. - Tam wielki cel, ale niepewny, tu paruset
ludzi... Na których nie mogę patrzeć...” - dodał po chwili.
Zbliżył się do okna i jakiś czas wyglądał na ulicę, po prostu ażeby się przemóc.
Ale wszystko drażniło go: ruch powozów, bieganina pieszych, ich zafrasowane
lub uśmiechnięte twarze. Najbardziej zaś rozstrajał go widok kobiet. Zdawało
mu się, że każda jest uosobieniem głupoty i fałszu.
„Każda znajdzie swego Starskiego, prędzej lub później - myślał.- Każda go
szuka.”
Wkrótce znowu odwiedził Wokulskiego Szuman.
- Mój drogi - zawołał od progu śmiejąc się - choćbyś miał mnie wyrzucić za
drzwi, będę cię prześladował wizytami...
- Ale owszem, przychodź jak najczęściej - odparł Wokulski.
- Więc zgadzasz się?... Wybornie!... To połowa kuracji...Co znaczy jednakże
silny mózg!... Po niecałych siedmiu tygodniach ciężkiej mizantropii już
zaczynasz tolerować gatunek człowieczy, i to jeszcze w mojej osobie... Cha!
Cha! Cha!... Cóż by było, gdyby wpuścić do twej klatki jakąś szykowną
kobietkę...
Wokulski zbladł.
- No, no... wiem, że jeszcze za wcześnie... Choć już pora, ażebyś zaczął
ukazywać się między ludźmi. To uleczyłoby cię do reszty. Bo weź za przykład
mnie - prawił Szuman. - Dopóki siedziałem w czterech ścianach, nudziłem się
jak diabeł w dzwonnicy; a dziś ledwiem pokazał się w świecie, już mam tysiące
rozrywek. Szlangbaum chce mnie okpić i z jednego zdziwienia wpada w drugie,
dzień po dniu przekonywając się, że choć mam tak naiwną minę, przecież z góry
przewidziałem wszystkie jego cugi. To nawet zjednało mi u niego szacunek...
- Dosyć skromna zabawa - wtrącił Wokulski.
- Zaczekaj ! Drugą uciechę sprawiają mi moi współwyznawcy ze sfer
finansowych, ponieważ zdaje im się, że ja mam nadzwyczajny spryt do
interesów i że pomimo to będą mną mogli kierować, jak im się podoba...
Wyobrażam sobie ich bolesne rozczarowanie, kiedy przekonają się, że ani
jestem dość sprytnym do interesów, ani dość głupim, ażeby stać się pionkiem w
ich rękach...
- A tak namawiałeś mnie do wejścia w spółkę z nimi?..
- To co innego. Ja i dziś jeszcze cię namawiam. Na ostrożnej spółce z
rozumnymi Żydami nikt nigdy nie stracił, przynajmniej finansowo. Ale co
innego być wspólnikiem, a co innego pionkiem, jakim mnie chcą zrobić... Ach,
te Żydziaki !... zawsze szelmy, w chałatach czy we frakach...
- Co ci jednak nie przeszkadza uwielbiać ich, a nawet łączyć się ze
Szlangbaumen!?...
- To znowu co innego - odparł Szuman. - Żydzi, moim zdaniem, są
najgenialniejszą rasą w świecie, a przy tym moją rasą, więc ich podziwiam i w
gromadzie kocham. A co do porozumienia ze Szlangbaumem... Bój się Boga,
567
Stachu! czyby to była rzecz rozsądna z nasze strony, gdybyśmy się żarli między
sobą wówczas, kiedy idzie o uratowanie tak świetnego interesu jak spółka do
handlu z cesarstwem?... Ty ją rzucasz, więc albo runie, albo złapią ją Niemcy i
w każdym razie kraj straci. A tak i kraj zyska, i my...
- Coraz mniej rozumiem cię - wtrącił Wokulski. - Żydzi są wielcy i Żydzi są
szelmy... Szlangbauma trzeba wyrzucić ze spółki i trzeba go znowu przyjąć...
Raz Żydzi na tym zyskują, to znowu kraj zyska... Kompletny chaos!..
- Masz, Stachu, mózg przewrócony... To żaden chaos, najjaśniejsza prawda... W
tym kraju tylko Żydzi tworzą jakiś ruch przemysłowy i handlowy, a więc każde
ich ekonomiczne zwycięstwo jest czystym zyskiem dla kraju... Nie mam racji?...
- Muszę się nad tym zastanowić - odparł Wokulski. - No, a jaką jeszcze masz
uciechę?..
- Największą. Wyobraź sobie, że na pierwszą wieść o moich przyszłych
sukcesach finansowych już chcą mnie żenić... Mnie, z moją żydowską mordą i
łysiną!...
- Kto?... z kim?..
- Naturalnie, że nasi znajomi, a z kim?... Z kim zechcę. Nawet z chrześcijanką, i
to z pięknej familii, byłem się ochrzcił...
- A ty?..
- Wiesz co, że gotowem to zrobić przez ciekawość. Po prostu dla dowiedzenia