wydał mu się zabawny.
„Wszyscy w sklepie skarżą się na niego - myślał - mówią, że głowę zadziera, że
wyzyskuje... Co prawda, o mnie mówili to samo...”
Spojrzenie jego znowu padło na biurko, gdzie od kilku dni leżał list z Paryża.
Wziął go do rąk, ziewnął, ale nareszcie odpieczętował.
Była to korespondencja od baronowej mającej dyplomatyczne stosunki, tudzież
kilka urzędowych aktów. Przejrzał je i przekonał się, że są to dowody śmierci
Ernesta Waltera, inaczej Ludwika Stawskiego, który zmarł w Algierze:
Wokulski zamyślił się.
„Gdybym przed trzema miesiącami dostał te papiery, kto wie, co by dziś było?...
Stawska - piękna, a nade wszystko jaka szlachetna... jaka szlachetna!... Czy ja
wiem, może ona naprawdę mnie kochała?... Stawska mnie, a ja tamtą... Co za
ironia losu!...”
Rzucił papiery na biurko i przypomniał sobie ten mały, czysty salonik, w którym
tyle wieczorów przepędził z panią Stawską, gdzie czuł się tak spokojnym.
„No - mówił - i odrzuciłem szczęście, które samo wpadło mi w ręce... Ale czy
może być szczęściem to, czego nie pragniemy?... I jeżeli ona choć przez jeden
dzień tyle cierpiała co ja?...
Okrutne jest to urządzenie świata, na którym dwoje ludzi nieszczęśliwych z tego
samego powodu nie mogą sobie pomóc...”
Dokumenta o śmierci Stawskiego leżały kilka dni, a Wokulski jeszcze nie
zdecydował się, co z nimi zrobić.
Z początku wcale o nich nie myślał, potem, gdy mu coraz częściej wpadały w
oczy lub pod rękę, zaczął doświadczać wyrzutów sumienia.
„Ostatecznie - mówił - sprowadziłem je dla pani Stawskiej, więc trzeba to oddać
pani Stawskiej; ale gdzie ona jest?... Nie wiem... Zabawna byłaby historia,
gdybym się z nią ożenił... Miałbym towarzystwo. Helunia miłe dziecko...
miałbym cel w życiu. No, ale ona sama nie zrobiłaby interesu... Cóż bym jej
wreszcie powiedział? Jestem chory, potrzebuję dozorczyni i dlatego ofiaruję
pani kilkanaście tysięcy rubli rocznie... Nawet pozwolę się pani kochać, chociaż
sam... Mam już dosyć miłości...”
Dzień schodził za dniem, a Wokulski nie wymyślił sposobu odesłania papierów
pani Stawskiej. Trzeba by dowiedzieć się, gdzie mieszka, napisać list
rekomendowany, oddać go na pocztę... W końcu przypomniał sobie, że
najprostszą rzeczą będzie wezwać Rzeckiego (z którym nie widział się od kilku
tygodni) i jemu oddać dokumenta: Lecz chcąc wezwać Rzeckiego, trzeba
dzwonić na lokaja, posłać go do sklepu...
„Aaa... dajcież mi spokój !” - mruknął.
560
Wziął się znowu do czytania, tym razem podróży. Zwiedził Stany Zjednoczone,
Chiny, ale papiery pani Stawskiej nie dawały mu spokoju. Rozumiał, że coś
trzeba zrobić z nimi, a czuł, - że on nic nie zrobi.
Taki stan ducha jego samego zaczął dziwić.
„Myślę przecież prawidłowo - mówił - no, o ile nie przeszkadzają mi
wspomnienia... Czuję prawidłowo... ach, nawet zanadto prawidłwo ! Tylko... nie
chce mi się załatwić tego interesu i zresztą żadnego... Jest to więc modna dzisiaj
choroba woli... Pyszny wynalazek !... Ależ ja, u diabła, nigdy nie stosowałem się
do mody... W końcu, co mi tam moda czy nie moda; jest mi z nią dobrze,
zatem...
Właśnie kończył podróż do Chin, kiedy przyszło mu na myśl, że gdyby on miał
wolę, to mógłby prędzej czy później zapomnieć i o pewnych wypadkach, i o
pewnych osobach.
„A tak mnie to dręczy... tak dręczy.!...” - szepnął.
Już zupełnie stracił rachubę czasu.
Pewnego dnia gwałtem wszedł do niego Szuman.
- No, jakże tam? - spytał. - Czytamy, widzę... powieści, dobrze... podróże,
doskonale... Nie miałbyś ochoty wyjść na spacer? Ładny dzień, a przez pięć
tygodni chyba nacieszyłeś się swoim mieszkaniem...
- Ty z dziesięć lat cieszyłeś się swoim - odparł Wokulski.
- Racja! Ale ja miałem zajęcie, badałem ludzkie włosy i myślałem o sławie.
Nade wszystko zaś nie miałem na karku interesów cudzych i swoich. Przecież
za kilka tygodni będzie sesja tej spółki do handlu z cesarstwem...
- Wycofuję się z niej...
- Proszę... Dobra myśl - mówił z ironią Szuman. - I jeszcze, ażeby cię lepiej
ocenili, pozwól im wziąć na dyrektora Szlangbauma. On ich urządzi!... tak jak
mnie... Genialna rasa te Żydki, ale cóż to za łajdaki!...
- No, no, no...
- Tylkoż ty ich nie broń przede mną - zawołał gniewnie Szuman - bo ja ich nie
tylko znam, ale i odczuwam... Dałbym gardło, że już w tej chwili Szlangbaum
kopie pod tobą doły w owej spółce, i jestem pewny, że się tam wkręci, bo
jakżeby polska szlachta mogła obejść się bez Żyda...
- Widzę, że nie lubisz Szlangbaunla?
- Owszem, nawet podziwiam go i chciałbym naśladować, ale nie potrafię! A
właśnie teraz zaczyna się budzić we mnie instynkt przodków: skłonność do
geszefciarstwa... O naturo! jakżebym chciał mieć z milion rubli, ażeby zrobić
drugi milion, trzeci... i stać się młodszym bratem Rotszylda. Tymczasem nawet
Szlangbaum wyprowadza mnie w pole... Tak długo kręciłem się w waszym
świecie, żem w końcu utracił najcenniejsze przymioty mojej rasy... Ale to
wielka rasa: oni świat zdobędą, i nawet nie rozumem, tylko szachrajstwem i
bezczelnością...
- Więc zerwij z nimi, ochrzcij się...
561
- Ani myślę. Naprzód, nie zerwę z nimi, choćbym się ochrzcił, a jestem znowu
taki fenomenalny Żydziak, że nie lubię blagować. Po wtóre - jeżeli nie zerwałem
z nimi, kiedy byli słabi, nie zerwę dziś, kiedy są potężni.
- Mnie się zdaje, że właśnie teraz są słabsi - wtrącił Wokulski.
- Czy dlatego, że ich zaczynają nienawidzieć ?...
- No, nienawiść zbyt silne słowo.
- Dajże spokój, nie jestem ślepy ani głupi... Wiem, co mówi się o Żydach w
warsztatach, szynkach, sklepach, nawet w gazetach...I jestem pewny, że lada rok
wybuchnie nowe prześladowanie, z którego moi bracia w Izraelu wyjdą jeszcze
mędrsi, jeszcze silniejsi i jeszcze solidarniejsi... A jak oni wam kiedyś zapłacą!...
Szelmy spod ciemnej gwiazdy, ale muszę uznać ich geniusz i nie mogę wyprzeć
się sympatii... Czuję, że dla mnie brudny Żydziak jest milszym od umytego
panicza; a kiedy po dwudziestu latach pierwszy raz zajrzałem do synagogi i
usłyszałem śpiewy, na honor, łzy mi w oczach stanęły... Co tu gadać... Pięknym
jest Izrael triumfujący i miło pomyśleć, że w tym triumfie uciśnionych jest
cząstka mojej pracy!...
- Szuman, zdaje mi się, że masz gorączkę...
- Wokulski, jestem pewny, że masz bielmo, i to nie na oczach, ale na mózgu...
- Jakże możesz wobec mnie mówić o takich rzeczach?..
- Mówię, bo naprzód, nie chcę być gadem, który kąsa podstępnie, a po wtóre...
ty, Stachu, już nie będziesz z nami walczył... Jesteś złamany, i to złamany przez
swoich... Sklep sprzedałeś, spółkę porzucasz... Kariera twoja skończona.
Wokulski spuścił głowę na piersi.
- Pomyśl zresztą - ciągnął Szuman - kto dziś jest przy tobie?... Ja, Żyd, tak
pogardzony i tak skrzywdzony jak ty... I przez tych samych ludzi... przez
wielkich panów...
- Robisz się sentymentalny - wtrącił Wokulski.
- To nie sentymentalizm!... Bryzgali nam w oczy swoją wielkością, reklamowali
swoje cnoty, kazali nam mieć ich ideały... A dziś, powiedz sam: co warte są te
ideały i cnoty, gdzie ich wielkość, która musiała czerpać z twojej kieszeni?...
Rok tylko żyłeś z nimi, niby na równej stopie, i co z ciebie zrobili?... Więc
pomyśl, co musieli zrobić z nami, których gnietli i kopali przez całe wieki?... I
dlatego radzę ci: połącz się z Żydami. Zdublujesz majątek i jak mówi Stary
Testament, zobaczysz nieprzyjacioły twoje u podnóżka nóg twoich... Za firmę i
dobre słowo oddamy ci Łęckich, Starskiego i nawet jeszcze kogo na