Литмир - Электронная Библиотека
A
A

południu do dziewiątej graliśmy...

- I naturalnie przegrał pan?...

- Rozumie się... Szczęście ucieka od takich jak ja... - dodał spoglądając na nią.

Panna Izabela lekko się zarumieniła.

Pociąg ruszył. Starski usiadł po lewej stronie panny Izabeli i zaczął z nią

rozmawiać w połowie po polsku, w połowie po angielsku, coraz częściej

wpadając w angielszczyznę. Wokulski siedział na prawo od panny Izabeli, nie

534

chcąc jednak przeszkadzać w rozmowie wstał stamtąd i usiadł za panem

Tomaszem.

Pan Łęcki, trochę niezdrów, odział się w hawelok, w pled i jeszcze położył

kołdrę na nogach. Kazał pozamykać wszystkie okna w wagonie i przyćmić

latarnie, które go raziły. Obiecywał sobie, że zaśnie, nawet czuł, że go sen

morzy; tymczasem wdał się w rozmowę z Wokulskim i szeroko zaczął mu

opowiadać o siostrze Hortensji, która za młodu była do niego bardzo

przywiązana, o dworze Napoleona III, który z nim kilka razy rozmawiał, o

uprzejmości i miłostkach Wiktora Emanuela i o mnóstwie innych rzeczy.

Wokulski słuchał go uważnie do Pruszkowa. Za Pruszkowem zmęczony i

jednostajny głos pana Tomasza zaczął go męczyć. Za to coraz wyraźniej

wpadała mu w ucho rozmowa panny Izabeli ze Starskim, prowadzona po

angielsku. Usłyszał nawet kilka zdań, które go zainteresowały, i zadał sobie

pytanie: czy nie należałoby ostrzec ich, że on rozumie po angielsku?

Już chciał powstać z siedzenia, kiedy wypadkiem spojrzał w przeciwległą szybę

wagonu i zobaczył w niej jak w lustrze słabe odbicie panny Izabeli i Starskiego.

Siedzieli bardzo blisko siebie, oboje zarumienieni, choć rozmawiali tonem tak

lekkim, jakby chodziło o rzeczy obojętne.

Wokulski jednakże spostrzegł, że obojętny ton nie odpowiada treści rozmowy;

czuł nawet, że tym swobodnym tonem chcą kogoś w błąd wprowadzić. I w tej

chwili; pierwszy raz od czasu jak znał pannę Izabelę, przeleciały mu przez myśl

straszne wyrazy: „fałsz!... fałsz!...”

Przycisnął się do ławki wagonu, patrzył w szybę i - słuchał. Zdawało mu się, że

każde słowo Starskiego i panny Izabeli pada mu na twarz, na głowę, na piersi

jak krople ołowianego deszczu...

Już nie myślał ich ostrzegać, że rozumie, co mówią, tylko słuchał i słuchał...

Właśnie pociąg wyjechał z Radziwiłłowa, a pierwszy frazes, który zwrócił

uwagę Wokulskiego, był ten:

- Wszystko możesz mu zarzucić - mówiła panna Izabela po angielsku. - Nie jest

młody ani dystyngowany; jest zanadto sentymentalny i czasami nudny, ale

chciwy?... Już dosyć, kiedy nawet papo nazywa go zbyt hojnym...

- A sprawa z panem K?... - wtrącił Starski.

- O klacz wyścigową?... - Jak to zaraz znać, że wracasz z prowincji. Niedawno

był u nas baron i powiedział, że jeżeli kiedy, to w tej sprawie pan, o którym

mówimy, postąpił jak dżentelmen.

- Żaden dżentelmen nie uwolniłby fałszerza, gdyby nie miał z nim jakichś

zakulisowych interesów - odparł z uśmiechem Starski.

- A baron ile razy uwalniał go? - spytała panna Izabela.

- I akurat baron ma rozmaite grzeszki, o których wie pan M. Źle bronisz swoich

protegowanych, kuzynko - mówił drwiącym tonem Starski.

Wokulski przycisnął się do ławki wagonu, ażeby nie zerwać się i nie uderzyć

Starskiego. Ale pohamował się. „Każdy ma prawo sądzić innych - myślał. -

Zresztą zobaczymy, co będzie dalej!...”

535

Przez kilka chwil słyszał tylko turkot kół i zauważył, że wagon się chwieje.

„Nigdy nie czułem takiego chwiania się wagonu” - rzekł do siebie.

- I ten medalion - drwił Starski - jest całym prezentem przedślubnym?... Niezbyt

hojny narzeczony: kocha jak trubadur, ale...

- Zapewniam cię - przerwała panna Izabela - że oddałby mi cały majątek...

- Bierzże go, kuzynko, i mnie pożycz ze sto tysięcy... A cóż, znalazła się ta

cudowna blaszka?...

- Właśnie że nie, i jestem bardzo zmartwiona. Boże, gdyby on się kiedy

dowiedział...

- Czy o tym, że zgubiliśmy jego blaszkę, czy że szukaliśmy medalionu? -

szepnął Starski przytulając się do jej ramienia.

Wokulskiemu mgłą zaszły oczy.

„Tracę przytomność?...” - pomyślał chwytając za pas przy oknie. Zdawało mu

się, że wagon zaczyna skakać i lada moment nastąpi wykolejenie.

- Wiesz, że jesteś zuchwały!... - mówiła przyciszonym głosem panna Izabela.

- To właśnie stanowi moją siłę -- odparł Starski.

- Zlituj się... Ależ on może spojrzeć!... Znienawidzę cię...

- Będziesz szaleć za mną, bo nikt nie zdobyłby się na to... Kobiety lubią

demonów...

Panna Izabela przysunęła się do ojca. Wokulski patrzył w przeciwległą szybę i

słuchał.

- Oświadczam ci - mówiła zirytowana - że nie wejdziesz za próg naszego

domu... A gdybyś ośmielił się... powiem mu wszystko...

Starski roześmiał się.

- Nie wejdę, kuzynko, dopóki sama mnie nie wezwiesz; jestem zaś pewny, że

nastąpi to bardzo prędko. W tydzień znudzi cię ten ubóstwiający mąż i

zapragniesz weselszego towarzystwa. Przypomnisz sobie łobuza kuzynka, który

ani przez jedną chwilę w życiu nie był poważnym, zawsze dowcipnym, a

niekiedy bezczelnie śmiałym... I pożałujesz tego, który zawsze gotów do

uwielbiania cię, nigdy nie był zazdrosnym, umiał ustępować innym, szanował

twoje kaprysy...

- Wynagradzając sobie na innych drogach - wtrąciła panna Izabela.

- Właśnie!... Gdybym tak nie robił, nie miałabyś mi czego przebaczać i

mogłabyś lękać się wymówek z mojej strony...

Nie zmieniając pozycji objął ją prawą ręką, a lewą ściskał jej rączkę, ukrytą pod

płaszczykiem.

- Tak, kuzynko - mówił. - Takiej jak ty kobiecie nie wystarczy powszedni chleb

szacunku ani pierniczki uwielbień... Tobie niekiedy potrzeba szampana, ciebie

musi ktoś odurzyć choćby cynizmem.

- Cynikiem być łatwo...

- Ale nie każdy ośmieli się być nim. Zapytaj tego pana, czy on wpadłby kiedy na

myśl, że jego miłosne modlitwy są mniej warte od moich bluźnierstw?..

536

Wokulski już nie słyszał dalszej rozmowy; uwagę jego pochłonął inny fakt:

zmiana, która szybko poczęła odbywać się w nim samym. Gdyby wczoraj

powiedziano mu, że będzie niemym świadkiem podobnej rozmowy, nie

uwierzyłby; myślałby, że każdy wyraz zabije go albo przyprawi o szaleństwo.

Kiedy się to jednak stało, musiał przyznać, że od zdrady, rozczarowania i

upokorzeń jest coś gorszego.

Ale co?... Oto - jazda koleją, Jak ten wagon drży... jak on pędzi!...

Drżenie pociągu udziela się jego nogom, płucom, sercu, mózgowi; w nim

samym wszystko drży, każda kosteczka, każde włókno nerwowe...

A ten pęd przez pole nie ograniczone niczym, pod ogromnym sklepieniem

nieba!... I on musi jechać, nie wiadomo jak jeszcze daleko... może z pięć, może

z dziesięć minut!...

Co tam Starski albo i panna Izabela... Jedno warte drugiego!... Ale ta kolej, ach,

ta kolej... to drżenie...

Zdawało mu się, że się rozpłacze, że zacznie krzyczeć, że wybije okno i

wyskoczy z wagonu... Gorzej. Zdawało mu się, że będzie błagać Starskiego, aby

go ratował... Przed czym?... Była chwila, że chciał schować się pod ławkę,

prosić obecnych, ażeby na nim usiedli, i tak dojechać do stacji...

Zamknął oczy, zaciął zęby, schwycił się rękoma za frędzle obicia; pot wystąpił

mu na czoło i spływał po twarzy, a pociąg drżał i pędził... Nareszcie rozległ się

świst jeden... drugi i pociąg zatrzymał się na stacji.

„Jestem ocalony” - pomyślał Wokulski.

Jednocześnie obudził się pan Łęcki.

- Co to za stacja? - spytał Wokulskiego.

- Skierniewice - odpowiedziała panna Izabela.

Konduktor otworzył drzwi. Wokulski zerwał się z siedzenia. Potrącił pana

Tomasza, zatoczył się na przeciwną ławkę, potknął się na stopniu i wbiegł do

193
{"b":"152412","o":1}