Литмир - Электронная Библиотека
A
A

może na lata.

„Cóż to za okropność już nigdy jej nie zobaczyć... Kto zresztą wie, czy

miłosierdzie nie jest najlepszą sprawiedliwością?... Jaki ja się robię

sentymentalny!...”

ROZDZIAŁ SZESNASTY:

TEMPUS FUGIT, AETERNITAS MANET

Jakkolwiek sprawa z Maruszewiczem załatwiła się we cztery oczy, jednak wieść

o niej rozeszła się... Wokulski powiedział o tym Rzeckiemu i kazał wykreślić z

księgi rzekomy dług barona. Maruszewicz zaś opowiedział baronowi dodając,

że baron już nie powinien gniewać się na niego, ponieważ dług został umorzony

a on, Maruszewicz, ma zamiar poprawić się.

- Czuję - mówił wzdychając - że byłbym inny, gdybym miał choć ze trzy tysiące

rubli rocznie... Nikczemny świat, na którym tacy jak ja ludzie muszą się

marnować!...

- No, daj spokój, Maruszewicz - uspakajał go baron. - Kocham cię, ale przecie

wszyscy wiedzą, że jesteś hultaj.

- Zaglądałeś, baron, w moje serce?... wiesz, jakie tam uczucia?... O, gdyby

istniał jakiś trybunał, który umie czytać w duszy człowieka, zobaczylibyśmy,

kto z nas lepszy: ja czy ci, co mnie sądzą i potępiają!..:

W rezultacie tak Rzecki, jak baron, jak książę i paru hrabiów, którzy dowiedzieli

się o „nowym figlu” Maruszewicza, wszyscy przyznawali, że Wokulski postąpił

szlachetnie, ale nie po męsku.

- To bardzo piękny czyn - mówił książę - ale... nie w stylu Wokulskiego. On mi

wyglądał na jednego z tych ludzi, którzy w społeczeństwie stanowią siłę

tworzącą rzeczy dobre, a karcącą łotrów. Tak jak postąpił Wokulski z

Maruszewiczem, mógłby zrobić każdy ksiądz... Obawiam się, że ten człowiek

traci energię.

W rzeczywistości Wokulski nie stracił energii, ale zmienił się pod wieloma

względami. Sklepem na przykład nie zajmował się, nawet czuł do niego wstręt,

ponieważ tytuł kupca galanteryjnego szkodził mu w oczach panny Izabeli.

Natomiast zaczął goręcej zajmować się spółką do handlu z cesarstwem,

ponieważ ona przynosiła ogromne dochody, a tym samym zwiększała majątek,

który chciał ofiarować pannie Izabeli.

Prawie od chwili kiedy oświadczył się i został przyjęty, opanowała go dziwna

rzewność i współczucie. Zdawało mu się, że nie tylko nie umiałby nikomu

zrobić przykrości, ale nawet sam nie umiałby się bronić przeciw krzywdom,

byle te nie dotykały panny Izabeli.

532

Natomiast czuł niepokonaną potrzebę robienia dobrze innym. Oprócz zapisu dla

Rzeckiego, przeznaczył Lisieckiemu i Klejnowi, swoim byłym subiektom, po

cztery tysiące rubli, tytułem wynagrodzenia szkód, jakie wyrządził im

sprzedając sklep Szlangbaumowi. Przeznaczył również około dwunastu tysięcy

rubli na gratyfikacje dla inkasentów, woźnych, parobków i furmanów.

Węgiełkowi nie tylko sprawił huczne wesele, ale jeszcze do sumy obiecanej

młodemu małżeństwu dołożył kilkaset rubli. Ponieważ w tym czasie furmanowi

Wysockiemu urodziła się córka, więc trzymał ją do chrztu; gdy zaś sprytny

ojciec dał dziecku imię Izabeli, Wokulski złożył dla niej pięćset rubli na posag.

Imię to było mu bardzo drogie. Nieraz, gdy siedział samotny, brał papier i

ołówek i bez końca pisał: Izabela... Iza... Bela... a potem palił, ażeby nazwisko

ukochanej nie wpadło w obce ręce. Miał zamiar kupić pod Warszawą mały

folwark, zbudować willę i nazwać ją Izabelinem. Przypomniał sobie, że w czasie

jego wędrówek po górach uralskich pewien uczony, który znalazł nowy minerał,

radził się: jak by go nazwać? I wyrzucał sobie, że nie znając wówczas panny

Izabeli, nie wpadł jednakże na pomysł nazwania go izabelitem. Nareszcie

przeczytawszy w gazetach o znalezieniu nowej planetoidy, której znalazca

również kłopotał się o danie jej nazwiska, chciał przeznaczyć dużą nagrodę

temu z astronomów, który odkryje nowe ciało niebieskie i nazwie je :Izabelą.

Odurzające przywiązanie do jednej kobiety nie wykluczało jednak myśli o

drugiej. Niekiedy przypominał sobie panią Stawską, o której wiedział, że

wszystko gotowa była dla niego poświęcić, i czuł jakby wyrzuty sumienia.

„No, co ja zrobię?... - mówił. - Com winien, że tę kocham, a tamtą... Gdybyż

ona zapomniała o mnie i była szczęśliwą.”

Na wszelki sposób postanowił zabezpieczyć jej przyszłość i stanowczo

dowiedzieć się o jej mężu.

„Niech przynajmniej nie potrzebuje troszczyć się o jutro... Niechaj ma posag dla

dziecka...”

Co kilka dni widywał pannę Izabelę w licznych towarzystwach, otoczoną

młodszymi i starszymi ludźmi. Ale już nie raziły go ani umizgi mężczyzn, ani

jej spojrzenia i uśmiechy.

„Taką ma naturę - myślał - nie umie ani śmiać się, ani patrzeć inaczej. Jest jak

kwiat albo jak słońce, które mimo woli uszczęśliwia wszystkich, dla wszystkich

jest piękne.”

Pewnego dnia otrzymał telegram z Zasławia wzywający go na pogrzeb

prezesowej.

„Zmarła?... - szepnął. - Jaka szkoda tej zacnej kobiety!... Dlaczego ja nie byłem

przed jej śmiercią?.. „

Zmartwił się, posmutniał, ale - nie pojechał na pogrzeb staruszki, która dała mu

tyle dowodów życzliwości. Nie miał odwagi rozstać się z panną Izabelą nawet

na kilka dni...

Już zrozumiał, że nie należy do siebie, że wszystkie jego myśli, uczucia i

pragnienia, wszystkie zamiary i nadzieje przykute są do tej jednej kobiety.

533

Gdyby ona umarła, nie potrzebowałby się zabijać; jego dusza sama odleciałaby

za nią jak ptak, który tylko chwilę odpoczywa na gałęzi. Zresztą nawet nie

mówił z nią o miłości, jak nie mówi się o ciężarze ciała albo o powietrzu, które

człowieka napełnia i ze wszystkich stron otacza. Jeżeli w ciągu dnia wypadło

mu pomyśleć o czym innym niż o niej, wstrząsał się ze zdumienia jak człowiek,

który cudem znalazłby się w nie znanej sobie okolicy.

Nie była to miłość, ale ekstaza.

Pewnego dnia, już w maju, wezwał go pan Łęcki.

- Wyobraź sobie - rzekł do Wokulskiego - musimy jechać do Krakowa.

Hortensja jest chora, chce widzieć Belę (zdaje się, że chodzi o zapis), no, a

zapewne rada by poznać ciebie... Możesz jechać z nami?...

- Każdej chwili - odparł Wokulski. - Kiedyż to?

- Powinni byśmy jechać dziś, ale zapewne zejdzie do jutra.

Wokulski obiecał być gotowym na jutro. Kiedy pożegnał pana Tomasza i

wstąpił do panny Izabeli, dowiedział się od niej, że jest w Warszawie Starski...

- Biedny chłopak! - mówiła śmiejąc się. - Dostał po prezesowej tylko dwa

tysiące rubli rocznie i dziesięć tysięcy ciepłą ręką, Radzę mu, ażeby ożenił się

bogato, ale on woli jechać do Wiednia, a stamtąd zapewne do Monte Carlo...

Mówiłam, ażeby jechał z nami. Będzie weselej, nieprawdaż?...

- Zapewne - odparł Wokulski - tym bardziej że weźmiemy osobny wagon.

- Więc do jutra!

Wokulski załatwił najpilniejsze interesa, na kolei zamówił wagon salonowy do

Krakowa, a około ósmej wieczór, wyekspediowawszy swoje rzeczy, był u

państwa Łęckich. Wypili herbatę we troje i przed dziesiątą udali się na kolej.

- Gdzież pan Starski? - zapytał Wokulski.

- Czy ja wiem? - odpowiedziała panna Izabela. - Może wcale nie pojedzie... to

taki lekkoduch!...

Już siedzieli w wagonie, ale Starskiego jeszcze nie było. Panna Izabela

przygryzała usta, co chwilę wyglądając oknem. Nareszcie po drugim dzwonku

Starski ukazał się na peronie.

- Tutaj, tutaj!... - zawołała panna Izabela. Ale ponieważ młody człowiek nie

dosłyszał jej, więc wybiegł Wokulski i wprowadził go do saloniku.

- Myślałam, że już pan nie przyjdzie - rzekła panna Izabela.

- Niewiele do tego brakowało - odparł Starski witając się z panem Tomaszem. -

Byłem u Krzeszowskiego i niech sobie kuzynka wyobrazi, od drugiej po

192
{"b":"152412","o":1}