Литмир - Электронная Библиотека
A
A

- Prosta forma, i nic więcej. Owszem, możecie zyskać, podczas gdy dzisiaj

kamienica jest tylko ciężarem. No, a po ciotce Hortensji dostaniesz ze sto

tysięcy rubli. Zresztą - dodała po chwili panna Florentyna podnosząc brwi - ja

sama nie jestem pewna, czy i ojciec nie ma jeszcze majątku. Wszyscy są tego

zdania...

Panna Izabela wychyliła się z szezlonga i ujęła rękę panny Florentyny.

- Florciu - rzekła zniżając głos - komu ty to mówisz?... Więc naprawdę uważasz

mnie tylko za pannę na wydaniu, która nic nie widzi i niczego nie pojmuje?...

Myślisz, że nie wiem - domówiła jeszcze ciszej - że już miesiąc, jak pieniądze

na utrzymanie domu pożyczasz od Mikołaja...

- Może właśnie ojciec chce tego...

- Czy i tego chce, ażebyś mu co rano podkładała kilka rubli do pugilaresu?

Panna Florentyna spojrzała jej w oczy i poruszyła głową.

- Za dużo wiesz - odparła - ale nie wszystko. Już od dwu tygodni, może od

dziesięciu dni widzę, że ojciec miewa po kilkanaście rubli...

- Więc zaciąga długi...

- Nie. Ojciec nigdy nie zaciąga długów w mieście. Każdy wierzyciel przychodzi

z pożyczką do domu i w gabinecie ojca dostaje kwit albo procent. Nie znasz go

pod tym względem.

- Więc skądże teraz ma pieniądze?

- Nie wiem. Widzę, że ma, i słyszę, że zawsze je miał.

- Po cóż w takim razie zezwala na sprzedaż sreber? - pytała natarczywie panna

Izabela.

- Może chce zirytować rodzinę.

- A kto wykupił jego weksle?

Panna Florentyna zrobiła rękoma ruch, oznaczający rezygnację.

- Nie wykupiła ich Krzeszowska - rzekła - to wiem na pewno. - Więc - albo

ciotka Hortensja, albo...

- Albo?...

- Albo sam ojciec. Czy nie wiesz, ile rzeczy robi ojciec, ażeby zaniepokoić

rodzinę, a potem śmiać się...

- Za cóż chciałby mnie, nas niepokoić?

- Myślę, że ty jesteś spokojna. Córka powinna nieograniczenie ufać ojcu.

- Ach, tak!... - szepnęła panna Izabela zamyślając się.

Czarno ubrana kuzynka z wolna podniosła się z fotelu i cicho wyszła.

43

Panna Izabela znowu poczęła patrzeć na swój pokój, który wydał jej się

popielatym, na czarne gałązki, które chwiały się za oknem, na parę wróbli

świergoczących może o budowie gniazda, na niebo, które stało się jednolicie

szarym, bez żadnej jaśniejszej prążki. W jej pamięci znowu odżyła sprawa

kwesty i nowej toalety, ale obie wydały się jej tak małymi, tak prawie

śmiesznymi, że myśląc o nich nieznacznie wzruszyła ramionami.

Dręczyły ją inne pytania: czyby nie oddać serwisu hrabinie Karolowej - i - skąd

ojciec ma pieniądze? Jeżeli miał je dawniej, dlaczego pozwolił na zaciąganie

długów u Mikołaja?... A jeżeli nie miał, z jakiego źródła czerpie je dziś?... Jeżeli

ona odda serwis i srebra ciotce, może stracić okazję do korzystnego pozbycia się

ich, a jeżeli sprzeda za pięć tysięcy, pamiątki te naprawdę mogą dostać się w

niewłaściwe ręce, jak pisała hrabina.

Nagle przerwał się ten bieg myśli: bystre jej ucho usłyszało w dalszych

pokojach szmer. Było to męskie stąpanie, miarowe, spokojne. W salonie stłumił

je nieco dywan, w pokoju jadalnym wzmocniło się, w jej sypialni przycichło,

jakby ktoś szedł na palcach.

- Proszę, papo - odezwała się panna Izabela usłyszawszy pukanie do swych

drzwi.

Wszedł pan Tomasz. Ona podniosła się z szezlonga, ale ojciec nie pozwolił na

to. Objął ją w ramiona, ucałował w głowę i zanim usiadł przy niej, rzucił okiem

w duże lustro na ścianie. Zobaczył tam swoją piękną twarz, siwe wąsy, swój

ciemny żakiet bez zarzutu, gładkie spodnie, jakby dopiero co wyszły od krawca,

i uznał, że wszystko jest dobrze.

- Słyszę - rzekł do córki uśmiechając się - że panienka odbiera korespondencje,

które jej psują humor.

- Ach, papo, gdybyś wiedział, jakim tonem przemawia ciotka...

- Zapewne tonem osoby chorej na nerwy. Za to nie możesz mieć do niej żalu.

- Gdyby tylko żal. Ja boję się, że ona ma rację i że nasze srebra mogą naprawdę

znaleźć się na jakim bankierskim stole.

Przytuliła głowę do ramienia ojca. Pan Tomasz spojrzał niechcący w lusterko na

stoliku i przyznał w duchu, że oboje w tej chwili tworzą bardzo piękną grupę.

Szczególniej dobrze odbijała obawa rozlana na twarzy córki od jego spokoju.

Uśmiechnął się.

- Bankierskie stoły... - powtórzył. - Srebra naszych przodków bywały już na

stołach Tatarów, Kozaków, zbuntowanych chłopów, i nie tylko nam to nie

uchybiało, ale nawet przynosiło zaszczyt. Kto walczy, naraża się na straty.

- Tracili przez wojnę i na wojnie - wtrąciła panna Izabela.

- A dziś nie ma wojny?... Zmieniła się tylko broń: zamiast kosą albo jataganem

walczą rublem. Joasia dobrze to rozumiała sprzedając nie serwis - ale rodzinny

majątek, albo rozbierając na wybudowanie spichlerza ruiny zamku.

- Więc jesteśmy zwyciężeni... - szepnęła panna Izabela.

- Nie, dziecko - odparł pan Tomasz prostując się. - My dopiero zaczniemy

triumfować i bodaj czy nie tego boi się moja siostra i jej koteria. Oni tak

44

głęboko zasnęli, że razi ich każdy objaw żywotności, każdy mój śmielszy krok -

dodał jakby do siebie.

- Twój, papo?

-Tak. Myśleli, że poproszę ich o pomoc. Sama Joasia chętnie zrobiłaby mnie

swoim plenipotentem. Ja natomiast podziękowałem im za emeryturę i zbliżyłem

się do mieszczaństwa. Zyskałem u tych ludzi powagę, która zaczyna trwożyć

nasze sfery. Myśleli, że zejdę na drugi plan, a widzą, że mogę wysunąć się na

pierwszy.

-Ty, papo?

- Ja. Dotychczas milczałem nie mając odpowiednich wykonawców. Dziś

znalazłem takiego, który zrozumiał moje idee, i zacznę działać.

- Któż to jest? - spytała panna Izabela, ze zdumieniem patrząc na ojca.

- Niejaki Wokulski, kupiec, żelazny człowiek. Przy jego pomocy zorganizuję

nasze mieszczaństwo, stworzę towarzystwo do handlu ze Wschodem, tym

sposobem dźwignę przemysł...

- Ty, papo?

- I wówczas zobaczymy, kto wysunie się naprzód, choćby przy możliwych

wyborach do rady miejskiej...

Panna Izabela słuchała z szeroko otwartymi oczyma.

- Czy ten człowiek - szepnęła - o którym mówisz, papo, nie jest jakim aferzystą,

awanturnikiem?...

- Nie znasz go więc? - spytał pan Tomasz. On jednak jest jednym z naszych

dostawców.

- Sklep znam, bardzo ładny - mówiła panna Izabela zamyślając się. - Jest tam

stary subiekt, który wygląda trochę na dziwaka, ale nadzwyczajnie uprzejmy...

Ach, zdaje mi się, że kilka dni temu poznałam i właściciela... Wygląda na

gbura...

- Wokulski gbur?... - zdziwił się pan Tomasz. - Jest on wprawdzie trochę

sztywny, ale bardzo grzeczny.

Panna Izabela wstrząsnęła głową.

- Niemiły człowiek - odpowiedziała z ożywieniem. - Teraz przypominam go

sobie... Będąc we wtorek w sklepie zapytałam go o cenę wachlarza... Trzeba

było widzieć, jak spojrzał na mnie!... Nie odpowiedział nic, tylko wyciągnął

swoją ogromną czerwoną rękę do subiekta (nawet dość eleganckiego chłopca) i

mruknął głosem, w którym czuć było gniew: panie Morawski czy Mraczewski

(bo nie pamiętam), pani zapytuje o cenę wachlarza. A... nieciekawego znalazł

papo wspólnika!... - śmiała się panna Izabela.

- Szalonej energii człowiek, żelazny człowiek - odparł pan Tomasz. - Oni tacy.

Poznasz ich, bo myślę urządzić w domu parę zebrań. Wszyscy oryginalni, ale

ten oryginalniejszy od innych.

- Papa tych panów chce przyjmować?...

45

- Muszę naradzać się z niektórymi. A co do naszych - dodał patrząc w oczy

córce - zapewniam cię, że gdy usłyszą, kto u mnie bywa, ani jednego nie

zabraknie w salonie.

W tej chwili weszła panna Florentyna zapraszając na obiad. Pan Tomasz podał

16
{"b":"152412","o":1}