wielkotygodniową kwestę? Już taki krótki czas, a jej nie proszą.
Znowu czyta powieść, ten rozdział, kiedy podczas gwiaździstej nocy p.
Rambaud naprawiał zepsutą lalkę małej Joasi, Helena tonęła we łzach
bezprzedmiotowego żalu, a opat Jouve radził, ażeby wyszła za mąż. Panna
Izabela odczuwa ten żal i kto wie, czy gdyby w tej chwili ukazały się na niebie
gwiazdy, zamiast chmur, czy nie rozpłakałaby się tak jak Helena. Wszak to już
ledwo parę dni do kwesty, a jej jeszcze nie proszą. Że zaproszą, o tym wie, ale
dlaczego zwłóczą?...
„Te kobiety, które zdają się tak gorąco szukać Boga, bywają niekiedy
nieszczęśliwymi istotami, których serce wzburzyła namiętność. Idą do kościoła,
ażeby tam wielbić mężczyznę” - mówi opat Jouve.
„Poczciwy opat, jak on chciał uspokoić tę biedną Helenę!” - myśli panna Izabela
i nagle odrzuca książkę. Opat Jouve przypomniał jej, że już od dwu miesięcy
haftuje pas do kościelnego dzwonka i że go jeszcze nie skończyła. Podnosi się z
fotelu i przysuwa do okna stolik z tamburkiem, z pudełkiem różnokolorowych
jedwabiów, z kolorowym deseniem ; rozwija pas i zaczyna gorliwie wyszywać
na nim róże i krzyże. Pod wpływem pracy w sercu budzi się otucha. Kto tak jak
ona służy kościołowi, nie może być zapomnianym przy wielkotygodniowej
kweście. Wybiera jedwabie, nawłóczy igły i szyje wciąż. Oko jej przebiega od
wzoru do haftu, ręka spada z góry na dół, wznosi się z dołu do góry ale w myśli
zaczyna rodzić się pytanie, dotyczące kostiumu na groby i toalety na Wielkanoc.
Pytanie to wkrótce zapełnia jej całą uwagę, zasłania oczy i zatrzymuje rękę.
40
Suknia, kapelusz, okrywka i parasolka, wszystko musi być nowe, a tu tak
niewiele czasu i nie tylko nic nie zamówione, ale nawet nie wybrane...
Tu przypomina sobie, że jej serwis i srebra już znajdują się u jubilera, że już
trafia się jakiś nabywca i że dziś lub jutro będą sprzedane. Panna Izabela czuje
ściśnięcie serca za serwisem i srebrami, lecz doznaje niejakiej ulgi na myśl o
kweście i nowej toalecie. Może mieć bardzo piękną, ale jaką?...
Odsuwa tamburek i ze stolika, na którym leżą Szekspir, Dante, album
europejskich znakomitości tudzież kilka pism, bierze „Le Moniteur de la Mode”
i zaczyna go przeglądać z największą uwagą. Oto jest toaleta obiadowa; oto
ubiory wiosenne dla panienek, panien, mężatek, młodych mężatek i ich matek!
oto suknie wizytowe, ceremonialne, spacerowe; sześć nowych form kapeluszy, z
dziesięć materiałów, kilkadziesiąt barw... Co tu wybrać, o Boże?... Niepodobna
wybierać bez naradzenia się z panną Florentyną i z magazynierką...
Panna Izabela z niechęcią odrzuca monitora mody i siada na szezlongu w
postaci półleżącej. Ręce splecione jak do modlitwy opiera na poręczy, głowę na
rękach i patrzy w niebo rozmarzonymi oczyma. Kwesta wielkotygodniowa,
nowa toaleta, chmury na niebie - wszystko miesza się w jej wyobraźni na tle
żalu za serwisem i lekkiego uczucia wstydu, że go sprzedaje.
„Ach, wszystko jedno!” - mówi sobie i znowu pragnie, ażeby chmury rozdarły
się choć na chwilę. Ale chmury zgęszczają się, a w jej sercu wzmaga się żal,
wstyd i niepokój. Spojrzenie jej pada na stolik stojący tuż obok szezlonga i na
książkę do nabożeństwa oprawną w kość słoniową. Panna Izabela bierze do rąk
książkę i powoli, kartka za kartką, wyszukuje w niej modlitwy: Acte de
résignation, a znalazłszy zaczyna czytać:
„ Que votre nom soit béni á jamais, bien qui avez voulu m'éprouver par cette
peine.”W miarę jak czyta, szare niebo wyjaśnia się, a przy ostatnich
słowach... ”et d'attendre en paix votre divin secours...” chmury pękają, ukazuje
się kawałek czystego błękitu, gabinet panny Izabeli napełnia się światłem, a jej
dusza spokojem. Teraz jest pewna, że modły jej zostały wysłuchane, że będzie
miała najpiękniejszą tualetę i najlepszy kościół do kwesty.
W tej chwili delikatnie otwierają się drzwi gabinetu; staje w nich panna
Florentyna, wysoka, czarno ubrana, nieśmiała, trzyma w dwu palcach list i
mówi cicho:
- Od pani Karolowej.
- Ach, w sprawie kwesty - odpowiada panna Izabela z czarującym uśmiechem. -
Cały dzień nie zaglądałaś do mnie, Florciu.
- Nie chcę ci przeszkadzać.
- W nudzeniu się?... - pyta panna Izabela. - Kto wie, czy nie byłoby nam weselej
nudzić się w jednym pokoju.
- List... - mówi nieśmiała osoba w czarnej sukni, wyciągając rękę do Izabeli.
- Znam jego treść - przerywa panna Izabela. - Posiedź trochę u mnie i jeżeli nie
zrobi ci subiekcji, przeczytaj ten list.
41
Panna Florentyna siada nieśmiało na fotelu, delikatnie bierze z biurka nożyk i z
największą ostrożnością przecina kopertę. Kładzie na biurku nożyk, potem
kopertę, rozwija papier i cichym, melodyjnym głosem czyta list pisany po
francusku:
„Droga Belu! wybacz, że odzywam się w sprawie, którą tylko ty i twój ojciec
macie prawo rozstrzygać. Wiem, drogie dziecię, że pozbywasz się twego
serwisu i sreber, sama mi zresztą o tym mówiłaś. Wiem też, że znalazł się
nabywca, który ofiarowuje wam pięć tysięcy rubli, moim zdaniem za mało, choć
w tych czasach trudno spodziewać się więcej. Po rozmowie jednak, jaką miałam
w tej materii z Krzeszowską, zaczynam lękać się, ażeby piękne te pamiątki nie
przeszły w niewłaściwe ręce.
Chciałabym temu zapobiec, proponuję ci więc, jeżeli zgodzisz się, trzy tysiące
rubli pożyczki na zastaw wspomnianego serwisu i sreber. Sądzę, że dziś
wygodniej będzie im u mnie, gdy ojciec twój znajduje się w takich kłopotach.
Odebrać je będziesz mogła, kiedy zechcesz, a w razie mojej śmierci nawet bez
zwracania pożyczki.
Nie narzucam się, tylko proponuję. Rozważ, jak ci będzie wygodniej, a nade
wszystko pomyśl o następstwach.
O ile cię znam, byłabyś boleśnie dotkniętą usłyszawszy kiedyś, że nasze
rodzinne pamiątki zdobią stół jakiego bankiera albo należą do wyprawy jego
córki.
Zasyłam ci tysiące pocałunków,
Joanna
P.S. Wyobraź sobie, co za szczęście spotkało moją ochronkę. Będąc wczoraj w
sklepie tego sławnego Wokulskiego przymówiłam się o mały datek dla sierot.
Liczyłam na jakie kilkanaście rubli, a on, czy uwierzysz, ofiarował mi tysiąc,
wyraźnie: tysiąc rubli, i jeszcze powiedział, że na moje ręce nie śmiałby złożyć
mniejszej sumy. Kilku takich Wokulskich, a czuję, że na starość zostałabym
demokratką.”
Panna Florentyna skończywszy list nie śmiała oderwać od niego oczu. Wreszcie
odważyła się i spojrzała: panna Izabela siedziała na szezlongu blada, z
zaciśniętymi rękami.
- Cóż ty na to, Florciu? - spytała po chwili.
- Myślę - odparła cicho zapytana - że pani Karolowa na początku listu
najtrafniej osądziła swoje stanowisko w tej sprawie.
- Co za upokorzenie! - szepnęła panna Izabela, nerwowo bijąc ręką w szezlong.
- Upokorzeniem jest proponować komuś trzy tysiące rubli na zastaw sreber, i to
wówczas, gdy obcy ofiarowują pięć tysięcy... Innego nie widzę.
- Jak ona nas traktuje... My chyba naprawdę jesteśmy zrujnowani...
- Ależ, Belciu!... - przerwała ożywiając się panna Florentyna. - Właśnie ten
cierpki list dowodzi, że nie jesteście zrujnowani. Ciotka lubi być cierpką, ale
42
umie oszczędzać nieszczęście. Gdyby wam groziła ruina, znaleźlibyście w niej
tkliwą i delikatną pocieszycielkę.
- Dziękuję za to.
- I nie potrzebujesz obawiać się tego. Jutro wpłynie nam pięć tysięcy rubli, za
które można prowadzić dom przez pół roku... choćby przez kwartał. Za parę
miesięcy...
- Zlicytują nam kamienicę...