427
- W jaki sposób?... - Choćby usuwając kobietę od stosunków z intrygantami...
Wokulski głośno roześmiał się... - Można kobietę uwolnić od intrygantów, ale
czy podobna uwolnić ją od jej własnych instynktów?... Co pan poradzisz, jeżeli
ten, który w pańskich oczach jest tylko bałamutem czy intrygantem, dla niej jest
- samcem tego co ona gatunku?...
Stopniowo opanowywał go wściekły gniew. Chodził po pokoju i mówił:
- Jaka walka jest możliwa z prawem natury, według którego suka, choćby
najlepszej rasy, nie pójdzie za lwem, ale za psem? Postaw jej pan całą menażerię
najszlachetniejszych zwierząt, a ona wyrzeknie się jej dla kilku psów... I trudno
się temu dziwić, gdyż one stanowią jej gatunek.
- Więc według pana nie ma rady? - spytał baron.
- Dziś żadnej, a kiedyś będzie jedna: szczerość w ludzkich stosunkach i wolny
wybór. Gdy kobieta nie będzie potrzebowała udawać miłości ani kokietować
wszystkich, wówczas od razu odsunie tych, którzy jej nie są mili, i pójdzie za
tym, który jej przypada do gustu. Wówczas nie będzie oszukiwanych ani
oszukujących, stosunki uporządkują się w sposób naturalny.
Po odejściu barona Wokulski położył się. Nie spał całą noc, ale wrócił do
równowagi.
„Co ja mam za pretensje do panny Izabeli? - myślał. - Przecież nie mówiła, że
mnie kocha; dała mi ledwie cień nadziei, że to może kiedyś nastąpi. Jest w
porządku, gdyż prawie mnie nie zna. I co za przywidzenia snują mi się po
głowie!... Starski?... Ależ ona chce wyswatać go z panią Wąsowską, więc chyba
romansować z nim nie myśli. Prezesowa?... Prezesowa lubi pannę Izabelę, sama
mi o tym mówiła, wreszcie kazała mi tu przyjechać... Mam czas. Poznam się z
nią bliżej, a jeżeli mnie pokocha, będę szczęśliwy i mogę być spokojny. Jeżeli
nie - wrócę do Geista. Na wszelki wypadek sprzedam kamienicę i sklep, a
zostanę przy spółce do handlu z Rosją. To mi da za parę lat ze sto tysięcy rubli
rocznie, a jej nie narazi na tytuł kupcowej galanterii.”
Nazajutrz po pierwszym śniadaniu kazał osiodłać konia i wyjechał pod pozorem
obejrzenia okolicy. Nie myśląc skręcił na drogę, gdzie wczoraj toczył się powóz
panny Izabeli i gdzie zdawało mu się, że jeszcze widać ślady kół... Potem,
również machinalnie, zawrócił w stronę lasu, dokąd tak niedawno jeździli na
rydze. W tym miejscu śmiała się, tu rozmawiała z nim, tu spoglądała na
okolicę...
Podejrzenia, gniewy, wszystko w nim wygasło.
Zamiast nich począł wpływać mu do serca żal strugą tak cienką jak łzy, a palącą
jak ogień wieczny...
Wjechawszy do lasu zsiadł z konia i prowadził go za cugle.
Oto ścieżka, którą wówczas szli oboje, ale wydaje się jakaś inna. Ta część lasu
miała być podobna do kościoła - dziś ani śladu podobieństwa. Dokoła szaro i
cicho. Słychać tylko krakanie wron, które w tej chwili przelatują nad lasem, i
krzyk spłoszonej wiewiórki, co wdrapując się na drzewo szczeka jak mały
piesek.
428
Wokulski doszedł do polanki, gdzie wówczas rozmawiali z panną Izabelą;
znalazł nawet pień, na którym siedziała. Wszystko jest, jak było; tylko jej nie
ma... Na krzakach leszczyny już żółkną liście, z sosen zwiesza się smutek, jak
sieci pajęcze. Taki nieujęty, a tak go omotał!
„Co za głupstwo - myślał - robić się zależnym od jednej ludzkiej istoty!
Wszakże ja dla niej tylko pracowałem, o niej myślę, nią żyję. Co gorsze - dla
niej porzuciłem Geista... No, ale cóż lepszego miałbym u Geista? Byłbym tak
samo zależny jak dziś, tylko zamiast pięknej kobiety panem moim byłby stary
Niemiec. I tak samo pracowałbym, nawet ciężej; z tą różnicą, że dziś pracuję dla
mego szczęścia, a wówczas dla szczęścia innych, którzy tymczasem bawiliby się
i kochaliby się na mój rachunek.
Zresztą, czy ja mam prawo narzekać? Rok temu ledwie śmiałem marzyć o
pannie Izabeli, a dziś już ją znam, staram się nawet o jej wzajemność... Czy ja ją
aby znam?... Jest zakamieniałą arystokratką, no ale nie rozejrzała się jeszcze w
świecie... Ma duszę poetyczną czy może tak się tylko przedstawia... Kokietka
ona jest, ale i to się zmieni, jeżeli mnie pokocha... Słowem - nie jest źle, a za
rok...”
W tej chwili koń jego wyrzucił głową i zarżał; odpowiedziało mu w głębi lasu
inne rżenie i tętent. Niebawem na końcu ścieżki pokazała się amazonka, w
której Wokulski poznał panią Wąsowską.
- Hop! hop!... - zawołała śmiejąc się. Zeskoczyła z konia i oddała cugle
Wokulskiemu.
- Przywiąż go pan - rzekła. - Ach, jak ja pana już znam!... Pytam się przed
godziną prezesowej: gdzie Wokulski?
„Pojechał w pole oglądać miejsce na cukrownię.”
„Akurat! - myślę. - On pojechał do lasu marzyć.'
Kazałam sobie podać konia, i otóż znajduję pana siedzącego na pniu,
rozgorączkowanego... Cha!... cha!... cha!...
- Czy tak śmiesznie wyglądam? - Nie! dla mnie nie wygląda pan śmiesznie, ale
jak by tu powiedzieć?... niespodziewanie. Wyobrażałam sobie pana całkiem
inaczej. Kiedy mi powiedziano, że pan jest kupcem, który w dodatku szybko
zrobił majątek, pomyślałam:
„Kupiec?... Zatem przyjechał na wieś albo starać się o posażną pannę, albo
wydobyć od prezesowej pieniądze na jakieś przedsiębierstwa.”
W każdym razie sądziłam, że pan jest człowiek zimny, rachunkowy, który
chodząc po lesie taksuje drzewo, a na niebo nie patrzy, bo to nie daje procentu.
Tymczasem cóż widzę?... Marzyciela, średniowiecznego trubadura, który
wymyka się do lasu, ażeby wzdychać i wypatrywać zeszłotygodniowe ślady j e j
stóp! Wiernego rycerza, który kocha na życie i śmierć jedną kobietę, a innym
robi impertynencje. Ach, panie Wokulski, jakie to zabawne... jakie to
niedzisiejsze!...
- Już pani skończyła? - spytał zimno Wokulski.
- Już... Teraz pan zabierze głos?...
429
- Nie, pani. Zaproponuję, ażebyśmy wracali do domu. Panią Wąsowską oblał
mocny rumieniec.
- Za pozwoleniem - rzekła biorąc konia za uzdę. - Czy nie myślisz pan, że
mówię w ten sposób o pańskiej miłości, ażeby sama wydać się za pana?...
Milczysz pan... Otóż mówmy serio. Była chwila, żeś mi się pan podobał; była i -
już przeszła. Ale choćby nie przeszła, choćbym miała umrzeć z miłości dla
pana, co zapewne nie nastąpi, bo nie straciłam jeszcze ani snu, ani apetytu, nie
oddałabym się panu, słyszysz pan... choćbyś mi się u nóg włóczył. Nie
mogłabym żyć z człowiekiem, który tak kochał inną kobietę, jak pan to robisz.
Jestem za dumna. Wierzy mi pan?
- Tak!
- Przypuszczam. Jeżeli więc dziś drasnęłam pana moimi żartami, to tylko przez
życzliwość dla pana. Imponuje mi pańskie szaleństwo, chciałabym, ażebyś był
szczęśliwy, i dlatego mówię: wyrzuć pan z siebie średniowiecznego trubadura,
bo już mamy wiek dziewiętnasty, w którym kobiety są inne, niż pan je sobie
wyobraża, o czym wiedzą nawet dwudziestoletni chłopcy.
- Jakież są?
- Ładne, miłe, lubią was wszystkich prowadzić za nos, a kochają się tylko o tyle,
o ile robi im to przyjemność. Na miłość dramatyczną nie zgodzi się żadna, a
przynajmniej nie każda... Musiałaby pierwej znudzić się miłostkami, a następnie
znaleźć dramatycznego kochanka.
- Krótko mówiąc, insynuuje pani, że panna Izabela...
- O, ja nic nie insynuuję pannie Izabeli - żywo zaprotestowała pani Wąsowska. -
Jest w niej materiał na dzielną kobietę i ten, kogo ona pokocha, będzie
szczęśliwy. Zanim jednak pokocha!... Pomóż mi pan wsiąść...
Wokulski podsadził ją i sam wsiadł na swego konia. Pani Wąsowska była
rozdrażniona. Jakiś czas jechała naprzód, milcząc; nagle odwróciła się i rzekła:
- Ostatnie słowo. Znam ludzi lepiej, niż pan sądzisz, i... lękam się pańskiego